Z pewnością Święta Wielkiej Nocy nie są tak „filmowe” jak Święta Bożego Narodzenia. Nie ogląda się przecież żadnego Wielkanocnego Kevina samego w domu, czy Szklanej pułapki. Mało jest filmów, które rozgrywają się w Święta Wielkanocne, zwłaszcza zrealizowanych przez amerykańskie kino – rządzące przecież wyobraźnią milionów kinomanów na całym świecie.
Właściwie na palcach jednej ręki można policzyć klasyczne filmy hollywoodzkie, rozgrywające się w czas pamiątki Zmartwychwstania Chrystusa. Parada Wielkanocna, z 1948 roku, w reżyserii Charlesa Waltersa, pocieszny musical z Fredem Astaire’m i Judy Garland, z przebojową muzyką Irvinga Berlina, jest raczej mało znany poza Stanami Zjednoczonymi i nie daje pojęcia, czym w swej istocie są Święta Zmartwychwstania (zwłaszcza dla ludzi wierzących).
Również w innych hollywoodzkich filmach, rozgrywających się w czas Wielkiej Nocy, takich jak Stalowe magnolie, z 1989 r roku, w reżyserii Herberta Rossa – przeboju VHS-ów z młodą Julią Roberts – właściwie tylko jedna, dość kluczowa scena, rozgrywa się w czasie świąt. Nieuważny widz może pomylić ową scenę z dziesiątkami innych rozgrywających się choćby w Święto Dziękczynienia. Tak więc kino Wielkanocne, mówiące o roli, jaką odgrywa pamiątka po Zbawczej Misji Chrystusa jest rzeczą dość wyjątkową. To dziwi, zwłaszcza, że to właśnie w anglosaskim, protestanckim kręgu kulturowym czci się, być może jeszcze bardziej niż w katolickim, Paschalne Triduum, kładąc nacisk właśnie na obrzędy upamiętniające mękę, śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa.
FILMOWE EWANGELIE
Kadr z filmu Jesus Christ Superstar z 1973 roku w reżyserii Normana Jewisona / Fot. Filmweb
O wiele jednak lepiej idzie kinu amerykańskiemu (albo przynajmniej szło, do pewnego momentu) z realizacją filmów biblijnych, zwłaszcza stanowiących filmową wersję Ewangelii. Był taki czas (aż trudno w to uwierzyć!), że w Hollywood niemal każdego roku realizowano superprodukcje opowiadającą historię Zbawiciela. I to od czasów kina niemego. Twórcą kina religijnego par excellence był reżyser, którego uważa się za ojca amerykańskiej kinematografii – David Wark Griffith. To właśnie on, w 1916 roku, w swym nowelowym filmie Nietolerancja – zmagania miłości przez wieki, ukazał w realistyczny sposób ostatnie godziny z życia Chrystusa łącząc opowieść o Nazarejczyku z innymi wątkami: zdobyciem Babilonu, rzezią hugenotów w Noc Świętego Bartłomieja, czy wątkiem współczesnym ukazującym wysiłki dziewczyny próbującej ocalić swojego ukochanego, niesłusznie skazanego na karę śmierci. Co ciekawe, Griffith nie pokazał wprost zmartwychwstania Chrystusa, zamykając ten wątek obrazem krzyży na Golgocie, a i to dopiero w alegorycznym finale filmu, gdzie nad ludzkością wypatrującą zbawienia ukazuje się gigantyczny krzyż. Podobnym tropem pójdą po latach twórcy musicalowej wersji historii Zbawiciela – słynnego Jesus Christ Superstar, z 1973 roku, w reżyserii Normana Jewisona – zrealizowanego w Izraelu, gdzie zamiast realistycznie ukazanego zmartwychwstania widzimy pusty krzyż i wstające słońce.
Inaczej przedstawili Zmartwychwstanie twórcy klasycznego kina amerykańskiego. Cecil B. De Mille – mistrz kina biblijnego (miał powiedzieć, że z każdego rozdziału Biblii potrafi zrobić kasowy hit) – w swym klasycznym Królu Królów, z 1927 roku, czy też Nicholas Ray, w remake’u filmu De Mille’a, zrealizowanym w 1961 roku. Ray miał podobno chęć zaangażować do roli Jezusa samego Jamesa Deana, świeżo po sukcesie w filmie Buntownik bez powodu z 1955 roku (zresztą również w reżyserii Raya), ale nie chcieli się na to zgodzić producenci filmu. Oficjalnie tłumaczyli swą decyzję… niskim wzrostem aktora.
Enrique Irazoqui w roli Jezusa Chrystusa w filmie „Ewangelia według świętego Mateusza” z 1964 roku w reżyserii Piera Paolo Pasoliniego / Fot. Facebook.com/cinemadipoesia
Takim buntowniczym tropem, ukazującym Chrystusa jako buntownika, który przyszedł na świat przynieść miecz rewolucji miłości, poszedł mistrz kina europejskiego Pier Paolo Pasolini. W odpowiedzi na kolorowe wizje życia, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa – zaproponował swoją wersję – niezwykły film Ewangelia wg św. Mateusza (1964 r.). W tym czarno-białym, ascetycznym filmie, zrealizowanym prawie w całości na południu Włoch (okazało się, że południe Włoch bardziej przypomina Ziemię Świętą czasów Jezusa, niż współczesny Izrael), włoski filmowiec zaangażował do głównej roli aktora nieprofesjonalnego – Enrique Irazogui – z pochodzenia Baska, studenta Italianistyki w Rzymie, którego najbliżsi byli… członkami ETA, terrorystycznej organizacji walczącej o niepodległość państwa baskijskiego. Dzięki temu oglądając film Pasoliniego widać wyraźnie, że Chrystus to prawdziwy wojownik miłości pragnący za wszelką cenę zbawić człowieka, doprowadzić go z powrotem do Boga. Wielkie wrażenie robi zwłaszcza scena ukrzyżowania Chrystusa, w której pojawia się Matka Zbawiciela, grana w filmie przez matkę samego Pasoliniego – Susanę.
O PASJI W SPOSÓB NIESZABLONOWY
Kadr z filmu Ostatnie kuszenie Chrystusa z 1988 roku w reżyserii Martina Scorsese / Fot. Filmweb
Do realistycznego obrazu Pasoliniego nawiąże po latach Martin Scorsese, realizując swój kontrowersyjny, ale równie realistyczny filmowy apokryf, podług powieści Nikosa Kazatzakisa (autora słynnego Greka Zorby). W Ostatnim kuszeniu Chrystusa (1988 r.) Scorsese skupia się na ludzkiej stronie Zbawiciela, ukazując go jako postać walczącą z własnymi słabościami, ale w końcu zwyciężającego najsilniejszą z pokus – zwykłego, rodzinnego szczęścia u boku ukochanej kobiety. W finale filmu widzimy Chrystusa, w tej roli William Dafoe, który odrzucając tytułową ostatnią pokusę przedstawianą mu przez Szatana, umiera na krzyżu, ze słowami „wykonało się” – rozpoczynającymi dzieło zbawienia rodzaju ludzkiego.
Równie kontrowersyjny, ale nie z powodu ukazywania ludzkiej strony Chrystusa, ale z powodu okrucieństwa w pokazaniu męczarni Nazarejczyka, stał się film Mela Gibsona Pasja (2004 r.). Jak dotychczas to ostatnia, sfilmowana przez Hollywood wysokobudżetowa wizja ostatnich godzin Jezusa z Nazaretu, przywracająca całą grozę Wielkiego Piątku, ale i blask Wielkiej Niedzieli. Powodzenie filmu Gibsona spowodowało, że reżyser od lat zapowiada własną, filmową wersję Apokalipsy św. Jana, a więc film o powtórnym przyjściu Chrystusa na ziemię, schodzącego, by sądzić żywych i umarłych.
Kadr z filmu „Pasja” z 2004 roku w reżyserii Mela Gibsona / Fot. Filmweb
Jednak najbardziej zadziwiającą wersję zbawiennej misji Chrystusa ukazała rosyjska reżyserka Łarisa Szepitko, która w 1977 roku pokazała na festiwalu w Cannes film Wniebowstąpienie. Pasja została ukryta w historii… oficera NKWD (z przyczyn cenzorskich oczywiście, bo nie można przecież było zrealizować obrazu otwarcie religijnego w Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich pod rządami Breżniewa). To historia żołnierza zdradzonego przez przyjaciela, męczonego i powieszonego przez SS-manów, w czasie jednego z długich, śnieżnych dni Wojny Ojczyźnianej.
Również i polscy filmowcy dołożyli własną cegiełkę do kina pasyjnego. Andrzej Wajda w 1972 roku wyreżyserował dla niemieckiej telewizji film „Piłat i inni”. To adaptacja historii Jeszui Ha-Nocri z Mistrza i Małgorzaty Bułhakowa przeniesiona do współczesności. Chrystus w filmie Wajdy zostaje ukrzyżowany na wysypisku śmieci, co stanowi aluzję do wyrugowywania wiary z serc współczesnych ludzi.
FILMY O ZWYCIĘSTWIE CHRYSTUSA
Prócz filmów czysto pasyjnych są jednak takie, które ukazują dzień po Zmartwychwstaniu – czas tryumfu nauki Chrystusa, kończącej świat starożytny, w którym panowało prawo silniejszego i rozpoczynające czas szansy na świat przebaczenia i miłości. Tutaj aż proszą się o przywołanie liczne adaptacje Quo Vadis Henryka Sienkiewicza – od niemej, włoskiej wersji Guazzonniego z 1921 roku, po wersję polską, ostatni film mistrza Jerzego Kawalerowicza, z 2001 roku. Choć ja najbardziej cenię sobie serial włoski, z lat 80., w reżyserii Franco Rossiego, z Maxem Von Sydowem jako świętym Piotrem.
Kadr z filmu Ben-Hur z 1959 roku w reżyserii Williama Wylera / Fot. Filmweb
Pewnie najbardziej znanym (i kochanym) Wielkanocnym hitem kinowym z tej grupy filmów był, jest i będzie jednak Ben Hur. A w zasadzie jego druga wersja, dzieło Williama Wylera z 1959 roku, zdobywca 11 Oscarów. I to pewnie ten znakomity film, opowiadający o losach żydowskiego księcia Judy Ben-Hura (Charlton Heston), doznającego łaski wiary, spotykając na swej drodze samego Chrystusa idącego na Golgotę, wybierze wielu z nas jako świąteczną ucztę ducha.