Kiedy skrytykowałem autora za jego Miłość na Krymie, przyklasnął mi Czesław Miłosz. Zaraz potem jednak przestrzegł: „zniszczą Pana”. I wiedział, co mówi.
Był czas, że w Krakowie żyło jednocześnie dwoje literackich Noblistów – Szymborska i Miłosz i – jak zawsze – wielu innych wybitnych poetów. Tuż obok autora Nieobjętej Ziemi, który mieszkał przy Bogusławskiego, miał niedługo osiąść – wydawało się, na resztę życia – Sławomir Mrożek. Zabawne, że kupił to samo mieszkanie, w którym za czasów PRL mieściła się redakcja pisma Wapno. Cement. Gips. Wiem to, bo w tym samym domu przy Sebastiana 20 żył od czasów tużpowojennych do dziewięćdziesiątych mój dziadek, emerytowany w wieku 47 lat sędzia II RP, Franciszek Mikos.
AUTOR EMIGRANTÓW WYBRAŁ KRAKÓW
bo źle się czuł w Meksyku. Przeprowadził się tu w 1996 roku. O decyzji przesądziła żona pisarza Susana, która szybko zaprzyjaźniła się z miastem. Znany z mizantropii Mrożek był bardziej ostrożny. Miał swoje, nieliczne miejsca i przyjaciół, do których uciekał. Należał do nich również długoletni dyrektor Teatru im. Żeromskiego w Kielcach, zmarły sześć lat temu Piotr Szczerski, którego Pisarz kilkukrotnie odwiedzał.
Premierę Miłości na Krymie w kieleckim teatrze, w reżyserii Szczerskiego, autor uznał za najlepszą jej realizację, a Edwarda Kusztala za najlepszego odtwórcę roli Zachedryńskiego. Porównanie było mocne: światową prapremierę w reżyserii Macieja Wojtyszki dał bowiem wcześniej, w kwietniu 94 roku, krakowski Stary Teatr, zaraz po nim w Teatrze Współczesnym w Warszawie sztukę, ze Zbigniewem Zapasiewiczem wcielającym się w Zachedryńskiego, przedstawił Erwin Axer. Szczerski z powodu podpisanych umów o prawa musiał czekać – był trzeci.
07.05.1994. Kielce. Teatr im. Stefana Żeromskiego. Spektakl Miłość na Krymie. Na zdjęciu: Edward Kusztal i Jerzy Kaczmarowski / Fot. Urszula Karpińska – Instytut Teatralny
Krakowskie wystawienie, z fenomenalnym jak zawsze Jerzym Trelą, wcielającym się w postać Zachedryńskiego, nie było mimo wszystko arcydziełem. „Pomógł” w tym sam autor, który na pewien czas utracił zaufanie do jednego z dwóch swoich najważniejszych, obok Axera, interpretatorów – Jerzego Jarockiego. To właśnie ten reżyser przygotowywał początkowo prapremierę. Wielki reżyser znany był z tego, że wejście z próbami na scenę poprzedzał solidną pracą, której niezwykle istotną częścią była dogłębna analiza tekstu i przygotowanie reżyserskiej wersji. Zwykle Mrożek to akceptował, jednak nie tym razem. By zapobiec ingerencji Jarockiego i jakiegokolwiek innego reżysera w tekst, opublikował 10 punktów, do których nakazał stosować się każdemu, kto sięgnie po „Miłość na Krymie”. Tekst, brzmiący niczym 10 przykazań nosił tytuł:
„Autor zwariował albo Ostatni Mohikanin”
Tym ostatnim Mohikaninem był rzecz jasna Mrożek. Nie nastąpią żadne skreślenia, zmiany ani dodatki w tekście sztuki – przykazywał w punkcie pierwszym. Wiek i płeć wykonawców będą się zgadzały (wiek mniej więcej, a płeć absolutnie) z wiekiem i płcią przedstawianych przez nich postaci – nakazywał w punkcie szóstym. Akcja sztuki będzie się rozgrywać tylko na scenie i w jej ramach (na przykład nie będzie przechodzenia aktorów przez widownię) – nakazywał w ósmym punkcie.
W dziesiątym punkcie napisał:
Teatr zobowiązuje się do wydrukowania wszystkich wyżej wymienionych paragrafów w programie przedstawienia sprzedawanym czy rozdawanym publiczności. &10, czyli niniejszy nie musi być opublikowany. Tytuł publikacji może być jakikolwiek, na przykład „Autor zwariował” albo „Ostatni Mohikanin”.
Cytat z tego punktu stał się tytułem recenzji z prapremiery, którą opublikowałem w Gazecie Wyborczej. Na tyle spodobał się moim kolegom redaktorom, że wybili wielkimi, ciągnącymi się na dwie strony literami: NA PRZYKŁAD AUTOR ZWARIOWAŁ.
Tak się stało, że zaraz po premierze nagrodę Miłosza dostał 60 – letni debiutant Andrzej Kalinin. Miałem to szczęście i takich przyjaciół, że dowiedziałem się o fakcie pierwszy z całej dziennikarskiej gawiedzi. Podczas kameralnego spotkania z tej okazji, byłem wraz z Czesławem i Carol Miłoszami gościem Kalinina w maleńkich Kusiętach pod Olsztynem, nieopodal Częstochowy. Podczas obiadu, na który zaprosili nas Kalininowie, laureat zabawiał delegację częstochowskich oficjeli, ja – małżeństwo Miłoszów. W pewnym momencie autor wiersza Który skrzywdziłeś… pogratulował mi recenzji Miłości na Krymie, zaraz jednak potem, między jednym a drugim kęsem schabowego dodał ze szczerym, litewskim śmiechem: No to teraz Pana zniszczą! Kto ma zniszczyć? Zastanawiałem się, ale przez grzeczność nie dopytywałem Noblisty.
Na początku wydawało się, że Miłosz, nieomylny w sprawach taktu i rytmu, w tej nie miał racji. Pojechałem zaraz do Warszawy, gdzie obejrzałem premierę Axera i również ją zrecenzowałem. Za recenzję prapremiery i za tekst o Kalininie dostałem nagrodę tygodniową z adnotacją zastępczyni redaktora naczelnego – Heleny Łuczywo, żebym w przyszłości nie był taki okrutny dla Mrożka. I te słowa nie wzbudziły mojej czujności.
Był czerwiec 1994 roku, dwa miesiące po krakowskiej premierze „Miłości na Krymie”. Zbliżająca się kanikuła w redaktorach działów kultury gazet wzbudza zwykle drżenie. Trzeba jakoś przetrwać ten okres, pisać i zamawiać teksty, tymczasem na polach i w przestrzeni kultury ogórki.
Gdy owo drżenie stało się moim udziałem, pewnego ranka wpadłem na prosty i wydawało się, znakomity pomysł. Ogłoszę w Gazecie czytelniczą zabawę: Napiszmy razem powieść! O napisanie pierwszych słów
POPROSZĘ STANISŁAWA LEMA
Stanisław Lem i Sławomir Mrożek / Fot. archiwum
Co on na to powie? – myślałem z drżeniem, wykręcając domowy numer Pisarza.
Odebrał. Był dosyć zasadniczy, ale uprzejmy. Wysłuchał propozycji i dla omówienia szczegółów projektu zaprosił do domu na krakowskich Klinach. Pojechałem.
Dobrze przygotowany, nie obawiałem się rozmowy z Mistrzem. Radosna ekscytacja nie opuszczała mnie, gdy drzwi otworzyła Żona Pisarza.
I tu radość się skończyła. Naiwny jak dziecko, nie wpadłem na myśl, że to podstęp. Po krótkim Dzień dobry i usadzeniu celu naprzeciw siebie, Szczwany Stary Lis i Genialny Gracz w jednej osobie – Stanisław Lem – przystąpił do ataku. Bez uprzedzenia. No, chyba, że uprzedzeniem były słowa Czesława Miłosza sprzed półtora miesiąca. Zamiast zbędnych i czasochłonnych wstępów zapytał wprost:
KIM PAN JEST, ŻE PAN PISZE O MROŻKU?
Nie pamiętam, co odpowiedziałem. Z pewnością nie to, że jestem autorem publikowanych w prasie tekstów o autorze Emigrantów, publicystą i literaturoznawcą z jakimś już akademickim doświadczeniem. Że znam twórczość Mrożka na pamięć, włącznie z dziennikarskimi juweniliami, które publikował na początku lat 50., jako dwudziestolatek, w Dzienniku Polskim i Przekroju. Że moją pracę magisterską o Mrożku promotor profesor Henryk Markiewicz i recenzent profesor Włodzimierz Maciąg uznali za odkrywczą i w dniu jej obrony zaprosili do pracy na Uniwersytecie Jagiellońskim. Tego nie powiedziałem, bo nie wypadało, zresztą widać było, że Lem coś niecoś o mnie wie, a nawet gdyby nie wiedział, to nadal nie chce wiedzieć, bo pytanie jest retoryczne.
PIOTR SZCZERSKI MIAŁ SPOSÓB NA MROŻKA
Swoją premierę sztuki dał w 1994 roku. Mrożek, który wtedy jeszcze mieszkał w Meksyku, przybywając po latach do Polski, jako pierwszą przystań wybrał właśnie Kielce. Jak przyznawał Piotr po latach, autorowi podobała się jego inscenizacja, bo reżyser wiernie przestrzegał 10 punktów, w które pisarz zasupłał swoją sztukę. Podczas tej premierowej wizyty Mrożek dał sobie zrobić portret, którego autorem był Sławomir Golemiec (- Panie Sławomirze, ja też jestem Sławomir i ja Panu jutro pierdolnę portret. O ósmej rano, przyjdzie Pan? zachęcał go Sławek. – Przyjdę. I przyszedł – czytamy we wspomnieniu Piotra umieszczonym w tomie zbiorowym Mrożek w odsłonach).
Po powrocie do Meksyku Mrożek pisał w liście do Szczerskiego:
Drogi Panie Piotrze,
(…) Wasze przedstawienie jest mi bliskie i bliskie jest teatrowi. Ja nie wiem, co to jest teatr, i wszystkie teoretyczne nauki na ten temat mnie nie zadowalają. Kieruję się tylko wyczuciem i jemu wierzę. Łatwiej mi określić, czym teatr nie jest. Nie jest techniczną perfekcją, wielkimi inwestycjami, uznaniem krytyków i wiedzą teatrologów, show-businessem, polityką, „kulturą”, jednostkową wypowiedzią, „samorealizacją”, czyli onanizmem autora, reżysera, scenografa i aktora, każdego z osobna. Coś jest na rzeczy, jeśli – o ile wiem – teatr coraz częściej chroni się na prowincji (…)
Być może jeszcze tylko na prowincjach ludzie powiadają o teatrze: „nasz”. Tylekroć wykpiwana prowincjonalność wychodzi mu na zdrowie i nie tylko jemu. A bez publiczności, nie tej anonimowej, przypadkowej i nie wiadomo jakiej, nie ma teatru.
Potem, gdy już Mrożek zamieszkał w Polsce, zaprzyjaźnił się ze Szczerskim na dobre. Odwiedzali się wzajemnie, chodzili razem do knajpy. Podczas jednego z takich spotkań Mrożek wytłumaczył Piotrowi, dlaczego tak wściekł się na Jarockiego. Mówił: On zgłupiał, co to w ogóle jest, aby do „Miłości na Krymie” dopisywać jakieś teksty Lenina (świadectwo tej rozmowy zostawił Szczerski w Mrożku w odsłonach).
07.05.1994. Kielce. Teatr im. Stefana Żeromskiego. Spektakl Miłość na Krymie. Na zdjęciu: Edward Janaszek, Violetta Zmarlak / Fot. Urszula Karpińska – Instytut Teatralny
Gdy Mrożek przybył do Kielc na tydzień, nieraz wpadał, stawał razem z bileterami i zapraszał wraz z nimi widzów. Jestem u siebie, proszę! – powtarzał.
Niestety, w Krakowie nie poczuł się na tyle dobrze, by w nim pozostać do końca życia. W 2008 roku zdecydował się znowu na emigrację. Wybrał Niceę, tłumacząc, że ma dobry klimat, sprzyjający ostatniemu zajęciu, jakiemu postanowił oddać się w życiu: oglądaniu ludzi. – Oni są tam tak kolorowi – mówił zbierając się do ostatniej podróży życia.
W Nicei zmarł w 2013 roku, jednak zgodnie z jego wolą prochy pisarza wróciły do Krakowa i spoczywają teraz w Panteonie Narodowym w kościele św. Piotra i Pawła przy Grodzkiej. Miłosz leży na Skałce, zaraz obok. Jeżeli ich duchy czasem odwiedzają to miejsce, to na Wawel i do swoich krakowskich miejsc – ulicy Sebastiana i Bogusławskiego mają tuż tuż. Tylko do Lema trzeba trochę się przespacerować – wybrał Salwator, skąd dzięki sporemu pagórkowi trochę bliżej do gwiazd.
Portret Sławomira Mrożka, autor: Sławomir Golemiec