– Gdyby nie on, teatru by nie było, bo to on go założył, a potem każdy kolejny dyrektor coś dokładał – o Stefanie Karskim, założycielu Teatru Lalki i Aktora „Kubuś” w Kielcach mówi Katarzyna Orzeszek, aktorka związana z placówką przez ponad pół wieku. Ta scena powstała 66 lat temu z marzenia, a jak wiadomo, marzenia są po to, by je spełniać.
Stefan Karski do Kielc przyjechał po studiach. Kształcił się w Uniwersytecie Poznańskim na kierunkach: germanistyka, polonistyka i rusycystyka. Wtedy też odezwała się w nim teatralna pasja. Był współtwórcą Akademickiego Teatru Rapsodycznego w Poznaniu. Grał niewielkie rólki w Teatrze Nowym, Teatrze Polskim i poznańskim Teatrze Lalki i Aktora.
W powojennej rzeczywistości teatr okazał się sposobem ucieczki od koszmaru minionych lat, dlatego po wielu próbach w 1955 roku założył w Kielcach Objazdowy Teatr Lalki i Aktora „Kubuś”. Nazwa to nieprzypadkowa, połączył w niej pasję do sceny z wyrytym w sercu patriotyzmem.
– Dał teatrowi nazwę „Kubuś”, podejmując swoistą grę z władzami, ponieważ, jak wiadomo, wówczas symbolika powstańcza nie była możliwa w oficjalnym obiegu – wyjaśnia Piotr Bogusław Jędrzejczak, obecny dyrektor „Kubusia”. – Ten „Kubuś”, który niby jest imieniem chłopięcym, bardzo niewinnym, tak naprawdę nawiązywał do jedynego pancernego samochodu, jakim dysponowali Polacy w Powstaniu Warszawskim.
Od początku, czyli od szmatki, gwoździka i deseczki
Zespół przez wiele lat opierał się na własnych wychowankach.
– Tworzyli go ludzie, którzy nie tak jak dziś, skończyli szkołę teatralną, wydział lalkarski, tylko przychodzili do teatru i na zasadzie rzemieślniczej praktyki zdobywali zawód – tłumaczy Piotr Bogusław Jędrzejczak. – Byli to amatorzy, ale obdarzeni ogromną pasją i talentem. To był cenny kapitał, który Stefan Karski pomnażał.
– Zbierając zespół nie zostawił nas samych sobie. Wziął odpowiedzialność za młodych przecież ludzi i zadbał o nasz rozwój – wspomina aktorka Katarzyna Orzeszek, która do ekipy „Kubusia” dołączyła w lutym 1959 roku. Na naukę poświęcała każdą wolną chwilę. – Musiałam na przykład od strony praktycznej poznać budowę lalki. Chodziłam do pracowni pani Heleny Naksianowicz i dowiadywałam się, jak się je robi, jakie są konstrukcje. Tam wszystko poznawałam, od szmatki, gwoździka i deseczki. Mieliśmy wykłady z historii sztuki, z literatury polskiej i zagranicznej. Karski sprowadził również osobę z Krakowa, która uczyła nas ruchu scenicznego, pracy z ciałem. Nawet umożliwił nam naukę francuskiego, ale nie po to, żeby w tym języku konwersować, tylko żeby móc poprawnie odczytać i zrozumieć francuskie słowa, jeśli takie pojawiły się w tekście – wspomina.
Z kolei nad rozwojem umiejętności wokalnych adeptów czuwał Karol Anbild – kompozytor i dyrektor kieleckiej filharmonii.
Z wojskową obstawą na egzamin aktorski
Umiejętności praktyczne zawdzięczali pracy z najlepszymi twórcami. – Stefan Karski sprowadzał do Kielc znakomitych reżyserów, sławnych na całą Polskę. Byli to między innymi: Władysław Jarema, Joanna Piekarska, Leszek Śmigielski, Monika Snarska, czy Krzysztof Niesiołowski – wymienia Katarzyna Orzeszek.
Teatr Lalki i Aktora „Kubuś”. 1961 rok. Załoga „Grymaseli”. Na zdjęciu (pierwszy od lewej) Stefan Karski / Fot. TLiA „Kubuś” w Kielcach
Wiele spektakli napisał i wyreżyserował również sam Stefan Karski. Z myślą o edukacji adeptów tworzył niewielkie etiudy. Zwieńczeniem nauki i przepustką do zawodu był egzamin zdawany eksternistycznie.
Ryszard Barański, który adeptem sztuki lalkarskiej został 1 kwietnia 1959 roku, swój egzamin zdał dopiero w 1962 roku i było to w niecodziennych okolicznościach.
– Przyjechałem na egzamin jako rekrut, prosto z wojska, jeszcze przed przysięgą, z obstawą dowódcy drużyny. Prawie zdałem, miałem tylko jedną poprawkę – śmieje się.
Po wojsku nie tylko wrócił do „Kubusia” i został w nim na długie lata, a nawet szefował tej scenie od 1977 do 1981 roku.
Praca w teatrze objazdowym, czyli bez stałej sceny, była wyjątkowo uciążliwa. Działalność sceny poległa głównie na gościnnych występach w różnych miejscowościach nie tylko regionu świętokrzyskiego. Te dojazdy wiązały się z wieloma niedogodnościami a w trasie każdy robił wszystko i artyści często bywali pracownikami technicznymi swojego teatru.
„Poczekajcie, skończymy pracę w polu, to i my przyjdziemy!”
– Załadowywaliśmy, rozładowywaliśmy, graliśmy, załadowywaliśmy i znowu rozładowywaliśmy, graliśmy, załadowywaliśmy i tak czasami kilka razy w tygodniu – wspomina Katarzyna Orzeszek. – To była trudna praca. Pamiętam, jak raz byliśmy w rejonach górskich, w okolicy Piwnicznej, późna jesień. Tego dnia mieliśmy tam zagrać chyba pięć, albo sześć spektakli. W drodze na ostatni występ byłam tak zmęczona, że w myślach powtarzałam sobie „żeby tam nie było dzieci”. Z nadzieją patrzę przed remizę i nie widzę nikogo. Myślę sobie: jest szansa, to już koniec na dziś. Podjeżdżamy bliżej, a tu biegnie do nas duża grupa dzieci, krzycząc, że chcą naszego występu. No i co? Takie sytuacje dają siłę, wtedy gra się najpiękniej.
Takich momentów było więcej. Ludzie, także w tych małych miejscowościach, byli spragnieni kontaktu ze sztuką a zespół „Kubusia”, wówczas liczący około dziesięciu osób, rozumiał, szanował tę potrzebę i starał się jej sprostać.
– Były takie zdarzenia, które łapały za serce. Graliśmy w jakimś klubie „Ruchu”. Bilety już się skończyły a dzieci chciały wejść na spektakl, więc zażartowałam: jak przyniesiecie jabłko, to wejdziecie. No to mieliśmy tych jabłek na trzy dni – śmieje się Katarzyna Orzeszek – a jeden chłopiec nawet przyniósł brukiew.
Aktorka przywołuje jeszcze jedną sytuację: – Już zaczynamy grać, a tu biegnie dziarska kobieta i krzyczy: „Poczekajcie, poczekajcie. Skończymy pracę w polu, to i my przyjdziemy”. Można było nie poczekać? – pyta retorycznie.
Aktorzy musieli być gotowi na różne sytuacje: zaaranżować naprędce jakieś zajęcia dla dzieci, ale też stworzyć kostium dla lalki – nie było rzeczy niemożliwych.
– Graliśmy „Kopciuszka”. W tę postać wcielają się dwie lalki: jedna w biednej, druga w bogatej sukni. Okazało się, że nie wzięliśmy tej „biednej”. Na szybko wymyśliłam, że uszyję coś, co będę mogła nałożyć na suknię balową lalki. Zaczęłam coś na szybko robić z szalików, ale na szczęście ktoś w Kielcach zauważył, że „biedny” Kopciuszek został i zdążył go nam dowieźć – opowiada Katarzyna Orzeszek.
„Dziadkiem” w drogę
Inna sprawa to transport czyli zorganizowanie pojazdu, który był w stanie dowieźć aktorów i elementy scenografii na spotkanie z widzami.
– Z tym łatwo nie było – przyznaje Ryszard Barański. – Pierwszy nasz samochód, nazwany „Dziadkiem”, to była konstrukcja nadbudowana na ciężarowym samochodzie. Służyła nam przez kilka miesięcy. Potem trafiła nam się sanitarka z demobilu. Mieściło się w niej osiem osób i skromne, małe dekoracje – wspomina. – Więcej miejsca było w samochodzie służącym wcześniej za kino objazdowe. – Obudowany blaszak, a w nim dwie podłużne ławy, które być może operatorzy wykorzystywali do odpoczynku lub spania, natomiast nam służyły jako siedzenia. No chyba, że ktoś czuł się gorzej, to wtedy mógł się położyć – dodaje Ryszard Barański. – Leciwe auta często ulegały uszkodzeniom, a dętki nie dawały rady na wyboistych drogach, dlatego kiedy trafiła się awaria, wszyscy, także aktorzy, musieli się zaangażować w naprawę. – Jak wracaliśmy z terenu, to często razem z kierowcą i kierownikiem jechaliśmy do warsztatu, do wulkanizatora, żeby pomagać, samochód na rano musiał być sprawny, inaczej nie dało się jechać w teren – dodaje aktor.
„Dzieci cieszą się szacunkiem zespołu i kierownictwa teatru”
Wspomnienia aktorów z tamtych czasów są bezcenne. Pewnie i swoje mogłyby powiedzieć lalki, ale te z pierwszych lat istnienia „Kubusia” nie przetrwały. Najstarsza zachowana to tytułowa Parysada z „Baśni o pięknej Parysadzie” w reżyserii Stefana Karskiego.
W ówczesnym kieleckim dzienniku „Słowo Ludu” z 28 czerwca 1969 roku recenzent Ryszard Smożewski chwalił spektakl:
Brak miejsca nie pozwala mi na podanie nazwisk wykonawców. Nie mogę wszakże nie wspomnieć o Jolancie Kusztal (Parysada), aktorce wrażliwej zarówno na urok słowa, jak i posiadającej zaskakująco duże zdolności interpretatorskie (…) Skłonny jestem uznać wybór tekstu za właściwy. Jest to wybór świadczący, że „Kubuś” traktuje swą widownię poważnie. Zresztą wszystkie elementy przedstawienia dowodzą (muzyka, scenografia), że dzieci cieszą się szacunkiem zespołu i kierownictwa teatru „Kubuś”.
Ile lalek dziś znajduje się w Teatrze Lalki i Aktora „Kubuś”? Tego jeszcze nikt nie zliczył. To jednak właśnie one oczarowały wówczas małą dziewczynkę – Magdę.
– Nie odczuwałam, żeby teatr lalkowy miał jakąś magię – wspomina Magdalena Kusztal, dyrektor Departamentu Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Świętokrzyskim Urzędzie Marszałkowskim, córka Jolanty Kusztal – aktorki „Kubusia” i Edwarda Kusztala – aktora Teatru imienia Stefana Żeromskiego w Kielcach. – Scena dramatyczna była mi bliższa. Natomiast uwielbiałam lalki. Fascynowało mnie to, że martwa rzecz nagle się porusza, ożywa.
Magdalena Kusztal, dyrektor Departamentu Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Świętokrzyskim Urzędzie Marszałkowskim / Fot. Jarosław Kubalski – Radio Kielce
Ten zachwyt nigdy nie minął, co więcej, jako dyrektor Kieleckiego Centrum Kultury i organizator Międzynarodowego Konkursu dla Projektantów i Entuzjastów Mody, Magdalena Kusztal pokazała je na światowych wybiegach. W 2013 roku towarzyszyły modowym pokazom w Brukseli, a rok później w Rzymie.
A ten teatr dla niej to przede wszystkim ludzie.
– Nie pamiętam pierwszych spektakli, które widziałam, natomiast zanim poznałam teatr, to najpierw dane mi było poznać aktorów. Wiadomo, że to były same „ciocie” i „wujkowie” – śmieje się. – Na pewno byli to pasjonaci. Spędzali ze sobą czas w pracy, ale także poza nią, wspólnie wyjeżdżali. Przyjaźnili się, podobnie zresztą jak ich dzieci. Można powiedzieć, że to była trochę taka komuna artystyczna – zauważa Magdalena Kusztal.
Wśród poznanych przez nią wówczas osób, był również Stefan Karski.
– Osoba bardzo szlachetna, taki przedwojenny dżentelmen: wysoki, szczupły, pięknie leżało na nim ubranie, dystyngowany, pięknie się wysławiał. On był taki skrojony na tamte czasy – wspomina. – Miał też wielką wiedzę na temat literatury, ale przede wszystkim kochał teatr, który zrobił z niczego. Takie karkołomne przedsięwzięcie udaje się tylko prawdziwym zapaleńcom.
Stefan Karski był dyrektorem „Kubusia” do 1973 roku. W kolejnych latach funkcję tę pełnili: Wanda Szplit (1973-1974), Tomasz Stecewicz (1974-1977), Ryszard Barański (1977-1981), Irena Dragan (1981-2011), p.o. dyrektora Przemysław Predygier (2011-2012), Robert Drobniuch (2012-2020), a od września 2020 roku Piotr Bogusław Jędrzejczak.
Teatr Lalki i Aktora „Kubuś”. Załoga „Awantury w teatrze lalek” z 1964 roku. Na zdjęciu od lewej: Zdzisław Wenus, Katarzyna Orzeszek, Stefan Karski, Teresa Marzec, Leszek Pająk, Zofia Lisowska, Anna Biernacka, Marek Wit, Helena Naksianowicz i Ryszard Barański / Fot. TLiA „Kubuś” w Kielcach
Bolączki dyrektorów
– Te problemy ciągle były podobne – wspomina czas swojego szefowania Ryszard Barański. – Kiedy objąłem stanowisko po Tomaszu Stecewiczu mieliśmy już kawałek sali prób w byłej restauracji „Europa”, próbowaliśmy zrobić jakąś scenę, mieliśmy już trochę sprzętu, więcej dekoracji, ale warunki pracy wciąż były ciężkie, a gaże niskie. Ludzie się wykruszali, bo szli albo do lepiej płatnej pracy, albo tam, gdzie mieli lepsze warunki. Mogliśmy przyjąć tylko kogoś do przyuczenia, bo na aktora nie było nas stać. Czasami więc przyjmowałem czterech, pięciu adeptów, którzy po roku odchodzili. Ta rotacja pracowników była bardzo uciążliwa – przyznaje.
Ale był także trzon aktorów, którzy cały czas byli wierni „Kubusiowi”. W tym gronie są: Ryszard Barański, Leszek Barymów, Anna Biernacka, Jolanta Kusztal, Teresa Marzec, Katarzyna Orzeszek, Zdzisław Wenus i Marek Wit.
Co było najpiękniejsze w tych latach spędzonych w teatrze? – Praca – krótko odpowiada Katarzyna Orzeszek. Ale w tym słowie mieszczą się wszystkie emocje i przeżycia, których dostarczał każdy dzień.
Od początku swojego istnienia „Kubuś” nie miał swojej siedziby. Działał w Wojewódzkim Domu Kultury, korzystał z uprzejmości znajdującej się wówczas przy ulicy Sienkiewicza filharmonii. W 1965 roku stał się instytucją państwową, otrzymał pierwsze pomieszczenia, choć wciąż jeszcze nie własną scenę.
„Pod adresem marzeń”
Jej namiastkę próbowano stworzyć w byłej restauracji „Europa” przy ulicy Dużej 9, którą teatr otrzymał od miejskiego samorządu, ale na prawdziwą scenę aktorzy i widzowie musieli poczekać aż do 1992 roku. Wtedy uroczyście została otwarta niewielka sala, która dobrze jest znana także dzisiejszym widzom.
Niezwykłe były losy kamienicy, w której teatr „Kubuś” się dziś znajduje. Jej historia zainspirowała twórców związanych z kielecką sceną lalkową – Marka Zákostelecký’ego i Elżbietę Chowaniec do napisania spektaklu „Pod adresem marzeń” (premiera 12 stycznia 2019 roku).
– Jedna z najciekawszych, o najdłuższej, najtrwalszej tradycji funkcjonalnej w mieście – podkreśla Krzysztof Myśliński z Muzeum Historii Kielc. – Teatr mieści się we frontowej kamienicy, którą tworzy cały kompleks budynków na rozległej, kilkakrotnie rozbudowanej działce. Ciągnie się ona od ulicy Dużej, aż po ulicę Wesołą.
Historia budynku sięga początków XIX wieku, kiedy po pożarze Kielc w 1800 roku, postawiono parterowy dom z kamienia. Obok stanął duży murowany budynek – do połowy lat dwudziestych XIX wieku należący do poczty. Obydwa domy kupił Jakub Lardelli – Szwajcar, z zawodu cukiernik, który osiedlił się w Polsce po wojnach napoleońskich. Kiedy zmarł w 1837 roku, działał tu już hotel i cukiernia, które założył.
– Lardelli zostawił młodą żonę, kielczankę, która dość szybko ponownie wyszła za mąż za Wojciecha Łęckiego, a ponieważ był to człowiek przedsiębiorczy, a jak mówią nieliczne przekazy o jego małżonce, ona chyba też nie była pozbawiona talentów biznesowych, bardzo szybko te domy zostają połączone w jeden, wielki budynek. Wówczas na pewno była to największa prywatna kamienica w Kielcach – zauważa historyk.
Teatr Lalki i Aktora „Kubuś”. 1966 rok. Po premierze spektaklu „Mały Tygrys Pietrek”; tekst – Hanna Januszewska, reżyseria – Stefan Karski, scenografia – Helena Naksianowicz, muzyka – Karol Anbild / Fot. TLiA „Kubuś” w Kielcach
Centrum hotelowo-handlowo-rzemieślniczo-gastronomiczne
Państwo Łęccy znacznie powiększyli „przedsiębiorstwo”, dostawiając oficynę „dom na szynk i mieszkanie”. Przed 1848 roku w głębi działki, w narożniku ulic Wesołej i Sienkiewicza postawili dużą dwupiętrową oficynę, mieszczącą dom zajezdny. Na jego górnej kondygnacji urządzono dużą salę z antresolą, przeznaczoną na występy teatralne i bale, stąd późniejsza popularna nazwa „Dom Zabaw”. Frontowy budynek zajmował wówczas Hotel Krakowski, później przemianowany na Europejski z luksusową, renomowaną restauracją.
– Przez wiele lat, na pewno do ostatnich lat XIX wieku, było miejsce najruchliwsze, o najbardziej zróżnicowanych funkcjach. Można powiedzieć, że była to taka protogaleria handlowa, centrum hotelowo-handlowo-rzemieślniczo-gastronomiczne – opisuje Krzysztof Myśliński – W Domu Zabaw, obok przedstawień teatralnych, urządzanych przez zespoły objazdowe, a zapewne i przez miejscowe towarzystwa amatorskie, występowali magicy, muzycy oraz komicy. Od początku XX wieku w budynku mieściło się pierwsze kieleckie kino, były prowadzone różne usługi, między innymi działał zakład fotograficzny, sklep tytoniowy, czy zakład rękawiczniczy.
Wiek XX i rozwój ulicy Sienkiewicza, przy której w 1878 roku powstał Teatr Ludwika (dzisiejsza siedziba Teatru imienia Stefana Żeromskiego) sprawiły jednak, że ulica Duża i znajdujący się pod numerem 9 kompleks tracił na znaczeniu, choć wciąż spełniał swoje liczne funkcje.
– Zmiany przyszły po II wojnie światowej. Budynki zostały upaństwowione – wyjaśnia Krzysztof Myśliński. – Hotel został zlikwidowany, natomiast restauracja traciła swój prestiż, na koniec był to już lokal o nie najlepszej renomie i został zamknięty pod koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku.
Życzenie sprzed lat znów wróciło
W 1973 roku, decyzją Prezydium Miejskiej Rady Narodowej, salę po byłej restauracji „Europa” otrzymał Objazdowy Teatr Lalki i Aktora „Kubuś”. Z czasem teatr zajmował kolejne pomieszczenia, aż w 1992 roku, za sprawą starań dyrektor Ireny Dragan, zyskał własną salę teatralną w przebudowanej północnej oficynie.
Znacznie większe zmiany zaszły w tylnej części działki. Z dawnej zabudowy niewiele pozostało. Tuż po 1945 roku w dawnym „Domu Zabaw” urządzono magazyny Centrali Rybnej, gdzie przechowywano choćby solone śledzie w beczkach. Po pewnym czasie budynki gruntownie przebudowano na potrzeby kieleckiej orkiestry filharmonicznej a w latach dziewięćdziesiątych na potrzeby banku.
W ubiegłym roku Teatr Lalki i Aktora „Kubuś” obchodził sześćdziesiąte piąte urodziny. I wciąż ma to samo marzenie: o nowej siedzibie, dostosowanej do jego potrzeb.
Robert Drobniuch – dyrektor Teatru Lalki i Aktora „Kubuś” w latach 2012-2020 / Fot. Jarosław Kubalski – Radio Kielce
A te dziś są duże. Tak samo duże jak zakres zadań, jakie zespół „Kubusia” realizuje. Wiele zmieniło się w ostatnich latach, kiedy dyrektorem był Robert Drobniuch. Pod jego kierownictwem teatr jeszcze bardziej otworzył się nie tylko na widzów, ale też mieszkańców miasta, organizując pozasceniczne wydarzenia, jak na przykład Wakacyjny Festiwal Sztuki dla Dzieci „Hurra! ART!”, projekt edukacyjny „Teatr, Mama, Tata i Ja”, międzynarodowy konkurs dla projektantów i scenografów „Animatus” oraz projekty „Święto” i „Wczytuję sztukę”.
Piotr Bogusław Jędrzejczak – dyrektor Teatru Lalki i Aktora „Kubuś” w Kielcach / Fot. Wiktor Taszłow – Radio Kielce
Od września 2020 roku „Kubusiem” kieruje Piotr Bogusław Jędrzejczak. Dziś to on organizuje i zaprasza na spóźnione przez pandemię obchody jubileuszowe. Być może to on napisze kolejny rozdział historii teatru, którego akcja będzie się toczyć w zupełnie nowym miejscu i z nową nazwą. Marzenia się spełniają.
Stefan Karski na jubileuszu 55-lecia teatru „Kubuś” z Ewą Sokół-Maleszą (reżyserem), Janiną Miśkiewicz (zastępcą dyrektora i kierownikiem literackim – obecnie na emeryturze), Mikołajem Maleszą (scenografem), Katarzyną Orzeszek (aktorką – obecnie na emeryturze), Barbarą Kurzątkowską (plastyczką), Kazimierzem Chybem (kierownikiem technicznym), Bożeną Kitą (plastyczką – obecnie na emeryturze) i Marzeną Smolińską (kierownikiem pracowni plastycznej – obecnie na emeryturze) / Fot. TLiA „Kubuś” w Kielcach