Dziś rzadko spotykane, a jeszcze rzadziej używane. Kosy, które dawniej stanowiły podstawę wyposażenia każdego gospodarstwa, dzisiaj powoli odchodzą do lamusa. Opatowski nauczyciel jednak opanował sztukę koszenia, a nawet naprawiania tych sprzętów.
Tomasz Świątek z Gołoszyc uczy historii w opatowskim technikum. W wolnym czasie klepie kosy, naprawia je, a w sezonie używa. Jak mówi, wiedzę przekazywał mu dziadek. Jako młody chłopak bardzo lubił podglądać jego pracę, kiedy cierpliwie wykonywał kosiska, klepał kosy i je prostował.
– Odpowiednimi młotkami klepał te kosy nie tylko dla siebie, ale pół wsi do niego przychodziło. Nauczyłem się tego przy dziadku – mówi Tomasz Świątek i dodaje, że w czasie studiów kosami jeszcze się nie zajmował.
Dopiero po latach po obejrzeniu relacji z Międzynarodowych Mistrzostw w Koszeniu Bagien i Łąk dla Przyrody w Biebrzańskim Parku Narodowym przypomniał o sobie o tym, co kiedyś go tak fascynowało. Jak dodaje, nieżyjący dziennikarz Andrzej Turski powiedział wówczas, że „kosa ręczna to jedno z najwspanialszych narzędzi pod warunkiem, że nie jest osadzone na sztorc”.
– Tak mnie to urzekło, że odnalazłem po dziadku kosy, kolejne gdzieś na złomie. Przypomniałem sobie, jak się to robi, gdzieś na jarmarku wypatrzyłem odpowiednie młotki – mówi miłośnik kos.
Od ponad 15 lat Tomasz Świątek uzbierał ponad trzydzieści narzędzi. Pochodzą głównie z Polski (dwie po dziadku oraz jedna ze Starobielskiej Fabryki Kos), ale też z Ukrainy, czy Słowacji. Marzy mu się jeszcze typowo bałkańska. Chętnie pożycza je znajomym. Mówi, że nie jest kolekcjonerem, a pasjonatem. Jego zdaniem, stare kosy mają duszę i mimo upływu lat bardzo dobrze służą. Jedna z najstarszych ma według jego wiedzy ok. 60 lat. Dodatkowo ma też stary sprzęt służący naprawie, tzn. babki i młotki. Jedną z kos znalazł w lesie podczas grzybobrania. Według niego bardzo długo musiała tam leżeć, była zardzewiała i zniszczona, jednak po naprawieniu okazało się, że to najlepsze narzędzie. Sąsiedzi pożyczający kosy proszą właśnie o tę.
Tomasz Świątek mówi, że od dziadka dowiedział się, że kosa po zrobieniu musi nabrać jadu. Oznacza to, że powinna przeleżeć w pokrzywach do dwóch lat, trochę zardzewieć. Po tym czasie można ją oczyścić, a kosa jest ostra, co oznacza, że ma jad.
Tradycyjna kosa powinna mieć drewniane kosisko i rączkę, a także obrączkę i klin. Narzędzie dostosowane jest do wzrostu kosiarza i ma odpowiednie proporcje. Odległość między tzw. piętką, czyli tyłem kosy, a rączką i czubkiem końcem kosy powinna być taka sama. Do wykonania kosiska stosuje się młode klony, wierzby i olchy, które natychmiast trzeba oskórować. Suszenie trwa przynajmniej rok. Narzędzia nie powinno ostrzyć się pilarkami, ponieważ bardzo szybko się niszczy. Najlepsza jest piaskowa osełka.
Pasją do koszenia trawy pan Tomasz zaraża syna Huberta, który ma już swoją kosę. Podobnie jak tata powoli zaczyna się interesować narzędziem, choć jeszcze nie próbował klepania. Jak przyznaje Tomasz Świątek, najprzyjemniejszy moment w roku to pierwsze dwa pokosy: majowy i lipcowy. Wtedy sam ręcznie kosi działkę znajdującą się przed domem i powoli z niecierpliwością zaczyna oczekiwać tego czasu.