Enfant terrible polskiego kina. Mógł zrobić karierę w Hollywood, ale się nie zgodził. Chciał przez całe życie realizować projekt związany z Kielcami. Nigdy go nie zrealizował. Zmarł pięć lat temu – 17 lutego 2016 roku. Andrzej Żuławski.
Wielu reżyserów, scenarzystów, aktorów i aktorek spotkałem w moim życiu. Z tych spotkań rodziły się przyjaźnie i książki, jak wywiad-rzeka z Andrzejem Żuławskim. Jego życie upłynęło pod znakiem wielkiej życiowej przygody, odkrywania kina i ludzi, zwłaszcza kobiet.
– Robienie filmu, jest jak zdobywanie kobiety – powiedział mi kiedyś.
– Prowadzi cię jakaś tajemna siła, wyobrażasz sobie, że otworzą się przed tobą jakieś drzwi, które zawiodą cię do jakiegoś innego, tajemniczego świata, którego wcześniej nie znałeś. Nawet jeśli robiłeś wcześniej film i zdobywałeś kobiety, i wydaje ci się, że tak naprawdę nic nowego nie odkryjesz, to każdym razem jednak jest jednak ciut inaczej. I każde takie doświadczenie powoduje, że dowiadujesz się czegoś nowego o sobie.
OPĘTANIE ZAMIAST KING KONGA
Żuławski, który był obywatelem Europy, świata, realizującym swe wizje we Francji, który mógł zrobić karierę w Hollywood (ale nie zgodził się reżyserować King Konga dla wielkiego producenta Dino di Laurentiisa, bo wolał zrobić swój własny film – bezkompromisowy horror Opętanie), chciał przez całe życie zrealizować projekt związany z Kielcami – Dzienniki Stefana Żeromskiego. Najpierw w latach 70., w formie serialu, i wykrojonego zeń filmu pełnometrażowego, później, po powrocie do Polski, w latach 90., kiedy na krótką chwilę zaangażował się w życie polityczne (krążyły nawet plotki, że chciano by startował na prezydenta RP), chciał stworzyć film – drogowskaz, dla wszystkich młodych ludzi, którzy nie wiedzą co zrobić z własnym życiem. A przecież – jak młody Żeromski – mogą kochać i żyć pełną piersią, przeżywać zarówno cierpienie, jak i rozkosz, ale też podejmować trud życia dla idei, by żyło się lepiej przede wszystkim tym, co nie mają nic.
Z kieleckiego projektu nic nie wyszło, choć jego scenariusz – pióra znakomitego, polskiego scenarzysty Macieja Karpińskiego – współautora m.in. oglądanego przez miliony serialu o Osieckiej – istnieje zdeponowany, prawdopodobnie w archiwach Filmoteki Narodowej (a ileż jest tam niezrealizowanych scenariuszy, które aż proszą się o odkrycie i sfilmowanie!).
Dlaczego Dzienniki – kielecki projekt Żuławskiego nie mógł powstać? Bo reżyser chciał zrealizować przede wszystkim film odważny obyczajowo, ukazujący seksualne i ideowe przebudzenie przyszłego autora Popiołów, którego młode życie upływało w chorobowo-seksualnej malignie. Powstałej w wyniku walki z gruźlicą i z miłosnej pasji do wielu młodych kobiet, ale przede wszystkim do swej siostrzenicy Ludwiki Borkowskiej i trzy lata młodszej Heleny Siekierskiej. Wyobrażona scena, w której Żeromski uprawia miłość z oboma kobietami naraz nie mogła się spodobać cenzurze, stającej na straży pomnikowej wizji autora „Rozdzióbią nas kruki, wrony”, dlatego projekt upadł w latach 70. Zresztą kiedy rozprawiano o możliwości realizacji filmu, Żuławski zajęty był tworzeniem swego opus magnum – fantastyczno-naukowej wizji Na srebrnym globie, opartej na prozie swego stryjecznego dziadka.
Za powieść „Dzieje grzechu”, wziął się w tym samym mniej więcej czasie, kolega Żuławskiego – Walerian Borowczyk, inny polski reżyser na stałe mieszkający we Francji. W latach 90. zaś, Żeromski według Żuławskiego musiał przegrać z Sienkiewiczem, którego filmowa wizja „Ogniem i mieczem” Hoffmana podbijała serca i umysły polskich kinomanów.
25.11.2004. Kielce. Przegląd Form Dokumentalnych NURT. Na zdjęciu Andrzej Żuławski / Fot. Jarosław Kubalski – Agencja Gazeta
SZAMANKA W KCK
Żuławski wspomniał często kielecką ziemię, bo bywał tu właśnie w latach 70., kiedy przygotowywał się do realizacji swego serialu. Było blisko, bo władze sypały grube miliony na realizowane w tym samym czasie przez Andrzeja Wajdę „Popioły” (we współreżyserii Żuławskiego). Jednak wielkie kontrowersje jakie film wywołał, ale i niezbyt dobre wyniki w kinach, przyczyniły się do skasowania projektu, chyba nawet bardziej niż kwestie obyczajowe.
W latach 90. spotkanie z Żuławskim odbyło się w Kieleckim Centrum Kultury. Pokazano wówczas jego skandalizującą „Szamankę”. To właśnie wtedy okazało się, że Żuławski nie tylko dobrze zna układ kieleckich ulic, ale również pamięta słynne piwo Zamkowe, ważone w Chęcinach, którego picie przynosiło nie gorsze doświadczenia zmysłowe niż te, które napędzały młodego Żeromskiego po wchłonięciu uspakajającego eteru.
Wracając pamięcią do owej słynnej (i dodajmy – niezapomnianej) wizyty twórcy „Na srebrnym globie” w Kielcach, warto wspomnieć również i to, że właśnie wtedy, kiedy przypomniano mu, że ziemia świętokrzyska, to także ziemia Witolda Gombrowicza, zaczął myśleć o adaptacji jego „Dzienników”. Ostatecznie skończyło się to wyreżyserowaniem Kosmosu, w 2015 roku, jak się okazało, ostatniego filmu w jego długiej i owocnej karierze.
W ŚLADY MISTRZA
Kiedy spotkałem Żuławskiego po raz ostatni – już po skończeniu realizacji Kosmosu – przygotowywał się do odejścia na drugą stronę. Ale wciąż wracał do swojego żeromszczakowego projektu, choć nie zrealizowanych filmów miał bez liku. Widziałem piętrzące się w jego mieszkaniu w Wesołej całe tomy zapisanych scenariuszy, choćby projekt Joanny d’Arc z Sophie Marceau i Alainem Delonem w roli głównej, czy przeróbka Moby Dicka – tym razem rozgrywająca się w Indochinach, w latach 50. – z tygrysem-ludojadem zamiast wielkiego wieloryba.
Ten niezrealizowany projekt być może byłby jego najbardziej intymnym, ponieważ – twierdził – jak w żadnym innym utworze, odnajdywał w Dziennikach Żeromskiego samego siebie; wszystkie anioły i demony bycia mężczyzną i artystą, który żeby oddychać musi swoje życie przemieniać w literaturę.
A kiedy Żuławski odszedł, wyczytałem w jego wydanym jedynie we Francji Testamencie, że choć w jego życiu było wiele pięknych kobiet, to tak naprawdę jego jedyną prawdziwą miłością była przybrana córka Juliana Tuwima – Ewa, z którą, podobnie jak Żeromski ze swą siostrzenicą (również jego pierwszą prawdziwą miłością), nie mógł być. Być może stąd wielki Andrzej Żuławski, którego miałem zaszczyt poznać, i który wpisując mi dedykację na karty mojego wywiadu rzeki napisał (nawiązując do tytułu swego filmu), że najważniejsze to kochać – obdarzał wielkim sentymentem kielecką ziemię.
Wzory według których układają się losy największych wiją się nie tylko za siódmą górą i za siódmą rzeką, ale tuż obok nas, na wyciągnięcie ręki, w ostępach świętokrzyskich lasów i malowniczych ulicach kieleckiej metropolii.
PIOTR KLETOWSKI
Urodził się w 1975 roku w Kielcach, doktor habilitowany, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, adiunkt w Instytucie Bliskiego i Dalekiego Wschodu, pracownik Zakładu Korei. Filmoznawca i kulturoznawca specjalizujący się w problematyce historii i antropologii filmu, zwłaszcza kina azjatyckiego. Autor ponad 100 artykułów i publikacji filmoznawczych, w tym monografii autorów światowego kina (Śmierć jest moim zwycięstwem – kino Takeshiego Kitano, 2001; Filmowa odyseja Stanleya Kubricka, 2006; Pier Paolo Pasolini. Twórczość filmowa, 2013), współautor wywiadów-rzek (z Piotrem Mareckim) reżyserów osobnych polskiego kina (Żuławski. Przewodnik Krytyki Politycznej, 2008, 2019; Królikiewicz. Pracuje dla przyszłości, 2011; Piotr Szulkin. Życiopis, 2011) oraz redaktor specjalistycznych monografii (Europejskie kino gatunków, tom I, 2016, Europejskie kino gatunków, tom II, współ. z Maciejem Peplińskim, 2019).
Na zdjęciu tytułowym: 25.11.2004. Kielce. Przegląd Form Dokumentalnych NURT. Na zdjęciu Andrzej Żuławski / Fot. Jarosław Kubalski – Agencja Gazeta