Pączki nadziewane słoniną, topienie bałwana, wkupne do bab i zabawy przeciągające się do Środy Popielcowej – nasi przodkowie bogato i barwnie żegnali karnawał.
Ostatki, w Świętokrzyskiem nazywane kusokami, ale także zapustami, koziołkiem czy mięsopustem, oznaczały czas zabawy w ostatnim tygodniu przed Wielkim Postem. Rozpoczynał je tłusty czwartek, który przypadał 52 dni przed Wielkanocą, a że to święto ruchome, to i kusoki mogły wypaść między 29 stycznia a 4 marca.
Pączki szczęścia
Współczesne pączki swoimi początkami sięgają XVI wieku, a z ich przygotowaniem łączyło się szereg rytuałów, które miały zapewnić pomyślność w nowym roku. Najbardziej znanym sposobem przywołania szczęścia było znalezienie w swoim pączku ukrytego tam orzecha czy migdała.
W zamożniejszych domach przyjęcia ostatkowe były bogate, u chłopów bywało skromniej, ale bez względu na zasobność domu należało przygotować pączki i faworki, zwane chrustami. Co ważne, konieczne było przygotowanie ich na smalcu, na co dzień stosowany olej nie wchodził w grę, jeżeli pączki miały się udać.
Zabawy nie ograniczały się tylko do domów, bardzo często wychodziły na ulicę i do karczmy. Trudno było przejść, aby nie zostać wciągniętym do korowodu tanecznego. Jeżeli biesiadnicy na drodze spotkali pannę, która zbyt długo pozostawała w panieństwie, musiała się nieszczęsna wykupić. Najczęściej były to pączki, które zawczasu panienki z długim stażem przygotowywały, aby nie stać się obiektem drwin.
Topienie bałwana
Kusoki to także okazja do przywołania wiosny. Sposobem na to było topienie bałwana. Jeżeli nie było śniegu, bałwana robiono ze słomy, którą na znak zniszczenia rozrywano i niszczono.
W Górach Świętokrzyskich bałwan był… żywy. Wybierano tęgiego parobka, owijano go w grochowiny i pędzono do rzeki. Nad wodą grochowiny zdejmowano z chłopaka i topiono je w rzece. Podczas samego korowodu „bałwan” był także smagany grochowinami, aby jak najszybciej zabrał zimę. Do tego dnia trzeba było przygotować się już wcześniej, bo wyłuskane grochowiny przechowywane były od jesieni. Po utopieniu grochowin wiadomo było, że odchodzą wszystkie niepowodzenia, troski i problemy, a całą ceremonię kończyło spotkanie w karczmie.
W niektórych częściach naszego regionu kultywowany był zwyczaj chodzenia baby i dziada. Wszystkie te zabawy w podtekście dotyczyły założenia rodziny i wytykania tych, którzy wciąż tego nie zrobili. W niektórych regionach – według Katarzyny Dubeltowicz, etnografa z Muzeum Wsi Kieleckiej – piętnowanie panien i kawalerów przybierało dość okrutne formy. Pannom i kawalerom przypinano do ubrania drewienka a nawet kłody do nóg, aby w ten sposób nakłonić ich do szybkiego wejścia w związek małżeński.
Jurny koziołek na pomyślność
Bez względu na sposób świętowania, panny i kawalerowie musieli się wykupić, a do tego często nie wystarczały same pączki. Należało wykonać szereg zadań, np. zagrać na konewce. Instrument powstawał po przeciągnięciu przez konewkę sznurka konopnego, a wyznaczona przez gromadę osoba, czyli panna lub kawaler, którzy w tym roku nie stanęli przed ołtarzem, mieli za zadanie zagrać na tym sznurku. Dobrze zagrana nuta, czysty dźwięk, był przepowiednią, że w tym roku konopie będą udane. Był to także element psychologiczny, osoba wyznaczona do grania wiedziała, że nie robi tego tylko dla żartu, ale ma ważne zadanie – zapewnienia urodzaju całej wsi. Podobne znaczenie miało przypinanie przez dziewczęta do stroju ruty, to zwyczaj znany w okolicach Pińczowa. Noszenie tego zioła w kusoki zapewniało, że będzie na nie urodzaj, a ruta stosowana była w medycynie ludowej jako lek na wiele schorzeń, głównie gardła i przeziębienia.
Wszystkie zabawy mięsopustne miały na celu zarówno pożegnanie zimy, jak i zapewnienie dostatku i płodności w odradzającym się wiosną świecie. Wyraziście pokazywał to zwyczaj koziołka. W zależności od regionu koziołkiem był albo przebrany mężczyzna albo żywe zwierzę. Najważniejsze było podkreślenie jego atrybutów męskości, dlatego np. przypinano mu dwie cebule w miejscu genitaliów. Miało to potęgować magiczną moc rozmnażania, tak w rodzinie, jak i w polu.
Nie tylko panienki musiały się starać
Karnawał, choć skierowany w obyczajowości głównie do panien i kawalerów, nie omijał także młodych mężatek. We wtorek poprzedzający Środę Popielcową kobiety, które niedawno wyszły za mąż, musiały się „wykupić od bab”. Oznaczało to, że w karczmie czy podczas innego spotkania, musiały starsze stażem mężatki częstować wódką lub smakołykami.
Na sandomierskiej wsi – jak mówi Andrzej Cebula, regionalista z gminy Samborzec – na wieczorne spotkanie zapustowe każdy przynosił co mógł, byle dużo i tłusto, bo trzeba było zrobić sobie „zapasy” w organizmie na cały okres postu. Tradycyjnie były to pączki, chrusty, ale też śledzie i alkohol.
Podczas spotkań z tej okazji opowiadano sobie różne historie, dzielono się informacjami, ludzie wiedzieli i czuli, że stanowią wspólnotę. – Tak było jeszcze w latach 50-tych ubiegłego wieku – opowiada Andrzej Cebula. Dziś ta tradycja praktycznie zanikła.