W paskudnie jątrzącej się ranie kłębią się białe robaki. To larwy much. Wbrew obawom to nie skrajnie zaniedbana infekcja. Robaki położyli lekarze, żeby ratować kończynę, a nierzadko również życie pacjenta.
Leczenie larwami much, czy przystawiane pijawek, to metody leczenia znane od tysiącleci. Wyróżnia je jedno – są skuteczne, ale jednocześnie niezbyt przyjemne. To dlatego wyparły je antybiotyki. One nie zawsze się jednak sprawdzają i dlatego są jeszcze szpitale, które sięgają po naturalne metody sprzed wieków.
MUCHY JAK CHIRURDZY
Mucha zielona, czyli Lucilia sericata / Fot. pinterest.com
Mucha zielona, czyli Lucilia sericata to charakterystyczny, duży zielony owad z rodziny plujkowatych. Bywa też nazywana padlinówką. To dlatego, że składa jaja na padlinie. Zdarza się, że robi to też w ranach. Wykluwają się z nich larwy o ogromnym apetycie na gnijące mięso. Co ciekawe, zdrowa tkanka już im nie smakuje. Wykorzystywali to już Majowie do leczenia jątrzących się długo ran.
Również show-biznes sięga czasem po sceny obrazujące terapie larwami much. Tak ratowana jest ręka generała Maximusa, głównego bohatera filmu „Gladiator” w reżyserii Ridleya Scotta.
Terapia larwami much – tak ratowana jest ręka generała Maximusa, głównego bohatera filmu „Gladiator” / Fot. Dreamworks Universal Pictures, filmweb.pl
Podobne doświadczenia, co rzymski bohater miał też Kazimierz Guzowski. Larwy much uratowały mu nogi. Mężczyzna od 15 lat choruje na cukrzycę. Problemy ze stopami zaczęły się niewinnie – obtarł go but.
– Palec lewej stopy zrobił się czerwony. Poszedłem do lekarza, ten jednak stwierdził, że to nie jest stopa cukrzycowa – opowiada. – Diagnoza okazała się błędna. Niewielkie zaczerwienienie przeobraziło się w paskudną, jątrzącą się ranę. Palec zrobił się czarny.
Trafił do szpitala we Wrocławiu. Tam zaordynowano mu terapię silnymi antybiotykami. Trwała trzy miesiące i nie pomogła, a co gorsza w jej efekcie popękała mu skóra na prawej stopie. Tu też zaczęła robić się paskudna rana.
Sytuacja zrobiła się dramatyczna, panu Kazimierzowi obcięto dwa palce lewej stopy. Jak mówi, rana po amputacji była straszna, a stan jego nóg jeszcze się pogorszył. Nie mógł chodzić, jeździł na wózku.
– Lekarz stwierdził, że trzeba mi amputować stopy. Powiedziałem, że się na to nie zgadzam. Na szczęście mój syn znalazł w Internecie stronę Centrum Medycyny Naturalnej Berta Rogus – opowiada.
W centrum zastosowano larwoterapię.
– Miałem kładzione larwy osiem razy. Na trzy miejsca na stopach. Na początku są malutkie, w ogóle ich nie widać, poza tym przykrywane są opatrunkiem. Chodziłem z nimi 72 godziny, później je wyjmowano z ran. Wtedy rzeczywiście były już duże. Wielkie białe robaki, coś strasznego. Ale działały. Już po pierwszym zabiegu moje stopy wyglądały lepiej, bo wyżarły tę martwicę, która się wdała – opowiada.
Dziś już nie jeździ na wózku, normalnie chodzi, choć stopy jeszcze trochę bolą. Żałuje tylko jednego, że tak późno odkrył larwoterapię.
Marcin Rogus, hirudoterapeuta oraz specjalista biochirurgii i współwłaściciel Centrum Medycyny Naturalnej Berta Rogus, mówi, że wiedza na temat terapii larwami muchy plujki ciągle jest w Polsce bardzo mała.
– Połowa osób cierpiących z powodu stopy cukrzycowej, którzy szukają u nas pomocy, robi to zbyt późno, z bardzo zaawansowanymi uszkodzeniami. Nawet larwy much nie są w stanie uratować ich nogi – twierdzi Marcin Rogus.
W Polsce larwy much stosował do niedawna Szpital Wojewódzki w Bielsku-Białej. Anna Szafrańska, rzecznik prasowy placówki, mówi, że z powodu pandemii ta forma terapii została wstrzymana. Wcześniej larwy much lekarze kładli na rany spowodowane stopą cukrzycową lub zaawansowanymi owrzodzeniami kończyn.
– Larwy much są w stanie w kilkadziesiąt godzin oczyścić ranę i oszczędzić chirurgowi nawet całych tygodni pracy. Problem jest jeden: pacjent musi przezwyciężyć wstręt do tej terapii. Sama metoda jest bezbolesna, pacjent czuje jedynie lekkie swędzenie. Larwy przykrywa się opatrunkiem, a po kilkunastu godzinach usuwa – mówi Anna Szafrańska.
Dodatkową zaletą jest fakt, że owady wydzielają śluz mający właściwości antybakteryjne. Poza tym obecność larw w ranie pobudza komórki do podziałów, dzięki czemu gojenie następuje szybciej. Larwy stosowane w tej terapii muszą pochodzić ze specjalnej hodowli – są wtedy zdezynfekowane i nie ma ryzyka, że do ciała dostaną się jakieś szkodliwe drobnoustroje.
ŚLINA PIJAWKI Z MOCĄ ANTYBIOTYKU
Hirudoterapia to znana od wieków naturalna metoda leczenia różnorodnych dolegliwości zdrowotnych przy użyciu pijawek / Fot. pijawkinaturoterapia.pl
Ponad 80 milionów pijawek rocznie używano w XVIII i XIX wieku we Francji i Anglii do celów medycznych. Hirudoterapia, bo tak nazywamy leczenie pijawkami, jest znana od czasów starożytnych. Egipcjanie usuwali za pomocą pijawek „złą krew”. Do tych celów te zwierzęta stosowane były przez całe Średniowiecze. Nawet na początku XX wieku pijawki były bardzo popularne zwłaszcza w medycynie ludowej.
Marcin Rogus mówi, że pijawki w leczeniu zaczęła stosować jego żona. Najpierw jednak sama musiała skorzystać z hirudoterapii.
– Wszystko przez zabieg stomatologiczny, po którym doszło do bardzo poważnych powikłań. U mojej żony doszło do wielkiego obrzęku górnej wargi, pojawiło się nawet zagrożenie obrzęku mózgu. Sytuacja stała się bardzo poważna, a tradycyjna medycyna była bezradna. Jeden z lekarzy powiedział jednak, że widział podobny przypadek podczas swoich praktyk i wówczas pomogły pijawki. I rzeczywiście, po długich poszukiwaniach znaleźliśmy kogoś, kto je stawia. Terapia okazała się skuteczna – opowiada Marcin Rogus.
Dziś hirudoterapia jest bardzo często stosowana zarówno w głównej siedzibie firmy niedaleko Poznania, jak i w filii działającej w Busku-Zdroju. Rocznie wykorzystywane jest 4-5 tysięcy pijawek.
Jak podkreśla Marcin Rogus, pijawki pomagają w bardzo wielu dolegliwościach. Świetnie pomagają na przykład przy dolegliwościach stawów. Zdarza się, że pacjenci muszą wziąć pijawkę do ust. Na przykład przy leczeniu ropni przy zębach, czy innych dolegliwości stomatologicznych.
Z hirudoterapii nie powinni z nich korzystać pacjenci cierpiący na hemofilię lub biorący silne leki przeciwzakrzepowe.
Dziś pijawki stosowane są w szpitalach na przykład po zabiegach przyszycia odciętej kończyny czy przy leczeniu oparzeń. Nie jest to metoda częsta, decydują się na nią bardzo nieliczni lekarze. Pijawek używają między innymi specjaliści ze szpitala św. Jadwigi Śląskiej w Trzebnicy. Placówka stosuje je między innymi po zabiegach chirurgii rekonstrukcyjnej.
Podczas jednej terapii mogą wyssać od 10 do 15 ml krwi. Dla pijawki to doskonały posiłek, dla pacjenta szansa na uratowanie nogi czy ręki. To dlatego, że pijawka podczas konsumpcji wydziela wiele bardzo pożytecznych substancji. W sumie do rany dostaje się ponad 150 związków chemicznych. Jednym z nich jest hirudyna, która rozpuszcza skrzepy. Są też substancje przeciwbólowe, dzięki czemu pacjent nie czuje kiedy pijawka przegryza się przez jego skórę.
Zalet śliny pijawki jest jednak więcej. Zawiera ona chloromycetynę, bardzo silny antybiotyk. Chroni on pijawkę przed bakteriami, które mogą być obecne w krwi żywiciela. Medycyna wykorzystuje chloromycetynę do leczenia poważnych infekcji bakteryjnych, np. gruźlicy, czy tyfusu plamistego.
Pijawki stosowane są również w gabinetach medycyny naturalnej oraz gabinetach kosmetycznych. Pomagają w przypadku chorób serca, nadciśnieniu, chorobach płuc i oskrzeli, chorobach przewodu pokarmowego, dolegliwościach wątroby. Pijawki obniżają też poziom cholesterolu we krwi, są skuteczne w leczeniu żylaków, zakrzepowych zapaleń żył, hemoroidów, trudno gojących się ran, chorób reumatycznych, bólów kręgosłupa.
Pomagają także zachować urodę, ponieważ redukują cellulit u pań. Warto dodać, że zabieg hirudoterapii zwiększa również potencję seksualną.
To nie koniec zalet pijawek. Pomagają one również w leczeniu zaburzeń psychicznych, np. nerwic i depresji. To dlatego, że dzięki substancjom znieczulającym w ślinie pijawki otumaniają swoje ofiary. W ten sposób pijawki starają się zatrzymać swojego żywiciela w wodzie i uchronić się przed śmiercią, która czekałaby je gdyby ofiara wyszła poza teren podmokły.
Są badania, które sugerują, że w ślinie pijawek są również substancje antynowotworowe.
Podczas jednego zabiegu terapeutycznego przystawia się jednorazowo od 2 do 10 pijawek. Seanse powtarza się co 3 do 5 dni. Jeden nie powinien trwać dłużej niż 90 minut.
ŻĄDŁO PSZCZOŁY ZAMIAST OPERACJI
Apitoksynoterapia, czyli leczenie pszczelim jadem, jest szczególnie polecana np. do leczenia zapaleń i zwyrodnień stawów / Fot. pinterest.com
Pszczoły kojarzą nam się przede wszystkim z miodem. Oczywiście jest on bardzo zdrowy, choć jednocześnie bardzo kaloryczny. Owady te można jednak stosować również do żądlenia pacjentów. Po co? Jad pszczeli pomaga przy dolegliwościach reumatycznych. Podobno w ten sposób skuteczne leczył się car Iwan Groźny, ale jad pszczeli stosowali już starożytni medycy w Chinach.
Apitoksynoterapia, jak nazywamy leczenie pszczelim jadem, jest szczególnie polecana do leczenia zapaleń i zwyrodnień stawów, dolegliwości kręgosłupa, a nawet chorób układu nerwowego. Pomaga w przypadku nerwobóli, zapalenia naczyń krwionośnych, nadciśnieniu tętniczym.
Nie da się ukryć, że jest to zabieg ryzykowny. Lekarz musi mieć pewność, że pacjent nie jest uczulony na jad. Jednak dla osoby, która nie ma alergii groźne jest dopiero wielokrotne użądlenie, według niektórych źródeł nawet kilkadziesiąt iniekcji, nie powinno wywołać poważniejszej reakcji organizmu. Większość osób dorosłych powinna przeżyć nawet kilkaset użądleń w tym samym czasie.
Pszczoły w apitoksynoterapii żądlą przez specjalną siatkę, która ma dwa bardzo ważne zastosowania. Przede wszystkim chroni pszczołę przed śmiercią. Nie jest ona w stanie wbić całego żądła dzięki czemu nie zostaje ono wyrwane z jej ciała. Drugim efektem zastosowania siatki jest zmniejszenie ilości jadu, który dostaje się do organizmu pacjenta. Dzięki czemu zabieg mniej boli.
Jednorazowo stosuje się od kilku do kilkudziesięciu użądleń. Terapii nie powinno się stosować u kobiet w ciąży i osób chorych na cukrzycę lub gruźlicę, dzieci poniżej 5. roku życia oraz osób w podeszłym wieku.
Najnowsze badania naukowców z Washington University w St. Louis pokazują, że substancje zawarte w jadzie pszczelim skutecznie niszczą wirusa HIV.
TASIEMIEC – ODCHUDZA I ZABIJA
Kapsułki z jajami tasiemca to oferta, którą można znaleźć na niektórych portalach aukcyjnych. Pasożyt ma być doskonałym sposobem na odchudzanie. Tymczasem według lekarzy, jaja tasiemca to sposób na poważne kłopoty zdrowotne, a nawet śmierć. Niezdrowa moda przywędrowała do nas ze Stanów Zjednoczonych. W ten drastyczny sposób odchudziła się Maria Callas, słynna śpiewaczka operowa. Pod nadzorem lekarzy, popijając jajka tasiemca szampanem, udało się jej zrzucić zbędne kilogramy i przeżyć.
Problem z tasiemcem polega na tym, że żeby doprowadzić do schudnięcia najpierw wyniszcza nasz organizm. Pasożyt wywołuje niedokrwistość, bowiem wchłania między innymi związki żelaza, które przyjmujemy z pokarmem. Najgorszy jest jednak fakt, że zwykle w kapsułce jest co najmniej kilkanaście jaj tasiemca. Normalne człowiek jest zazwyczaj nosicielem jednego pasożyta, a trzeba pamiętać, że tasiemce mogą dorastać do kilkunastu metrów. Po połknięciu kilkunastu jajeczek w jelitach zamieszka kilkanaście pasożytów. To może doprowadzić do niedrożności i martwicy. Bez szybkiej interwencji chirurga amator odchudzania umrze.
Na zdjęciu tytułowym: Larwoterapię, czyli metodę oczyszczania trudno gojących ran, stosuje się w przypadku leczenia ran przewlekłych lub przebiegających z zakażeniem, np. przy stopie cukrzycowej. Larwy przykrywa się opatrunkiem, a po kilkunastu godzinach usuwa / Fot. azmed.com.pl