Z Joachimem Menclem, wybitnym polskim pianistą jazzowym, o znakomitej płycie Brooklyn Eye rozmawia Marzena Ślusarska.
Marzena Ślusarska: – Nazywany jesteś romantykiem polskiej pianistyki jazzowej. Co to znaczy?
Joachim Mencel: – Nie wiem, to nie są akurat moje słowa, to jest cytat z jakiejś recenzji płyty. Myślę, że płyty „Interludium” sprzed prawie dwudziestu lat, którą nagrałem z dwoma różnymi sekcjami. Tam fortepian jest instrumentem dominującym. Jest trochę ballad i przypuszczam, że te ballady zdecydowały o tym określeniu.
Masz dużo płyt na koncie, koncertowałeś w wielu krajach Europy, Ameryki, Afryki, Azji. Ostatnim projektem z 2020 roku jest płyta „Brooklyn Eye”, album, że tak powiem, „amerykański”…
– Płyta amerykańska w tym sensie, że została tam nagrana. Co więcej, nawet tam została wydana oraz muzycy, którzy mi towarzyszyli to również Amerykanie, mieszkający obecnie w Nowym Jorku. Natomiast materiał na tej płycie, czyli utwory, to wyłącznie moje kompozycje, niemniej również inspirowane Ameryką, czy Stanami Zjednoczonymi. Do USA zacząłem jeździć w 1989 roku. Pojechałem tam pierwszy raz na konkurs Theloniousa Monka do Waszyngtonu, a potem w 90-tych latach, w zasadzie prawie co roku spędzałem tam przynajmniej miesiąc. Grałem tam z Bradem Terrym znanym również polskiej publiczności, wspaniałym klarnecistą amerykańskim. Najczęściej w duecie, ale również w kwartecie. Zresztą w tamtych czasach również kilka moich płyt ukazało się już w USA, w lokalnych, mniejszych wydawnictwach. Natomiast tym razem, przy okazji płyty Brooklyn Eye, doszło do tego, że wielka wytwórnia amerykańska Origin Records postanowiła wydać ten materiał. W związku z tym mój album jest promowany w USA , tam ta płyta egzystuje, w wielu radiach jest prezentowana i z tego jestem dumny.
Co więcej, amerykański magazyn Downbeat, renomowany miesięcznik dotyczący jazzu, także rekomendował tę płytę. To, zdaje się, był listopad ubiegłego roku. Jest to więc rzecz wyjątkowa…
– Cieszę się, bo przy okazji płyty Brooklyn Eye dużo rzeczy udało się zrealizować. Powiem szczerze, że nie wszystko, bo miałem w planach więcej koncertów. Natomiast, jak dotąd, ten program zagrałem dwa razy. Na Festiwalu Jazz Jamboree, a drugi raz w Krakowie w Dworku Białoprądnickim i w polskim składzie, ponieważ Amerykanie, którzy nagrywali ze mną tę płytę niestety nie mogli przyjechać ze względu na pandemię.
To są wspaniali amerykańscy muzycy. Nie wiem, jak długo się spotykaliście i graliście, natomiast brzmicie, jakbyście grali ze sobą od wielu lat, jakbyście się lubili, podobnie myśleli o muzyce…
– Bardzo dziękuję. Mieliśmy, tak na dobrą sprawę, jedną próbę. Jedną próbę dzień wcześniej przed nagrywaniem płyty, a nagranie samej płyty trwało dwa dni w Bunker Studio na Brooklynie. To są po prostu wytrawni muzycy, którzy w tym studiu są przynajmniej raz w miesiącu nagrywając kolejną płytę, albo i dwie. Zatem nie mieli żadnych problemów, żeby wykonać moje utwory. Natomiast dla mnie było to dość duże przeżycie, że muzycy zaproszeni do nagrania tej płyty – Steve Cardinas na gitarze, Scott Colley na basie i Rudy Royston na perkusji – to są artyści, których muzyczną karierę obserwuję i słucham ich muzyki od wielu, wielu lat. Jestem ich fanem. Grając z nimi miałem takie poczucie, że ja ich po prostu bardzo dobrze znam, mimo że się pierwszy raz spotkaliśmy i wspólnie graliśmy. Znałem z nagrań ich brzmienie, to brzmienie bębnów, ten kontrabas. Scott gra bardzo specyficzne linie basowe. No i Steve, gitarzysta, który jakby wtapiał się w to, co ja grałem na fortepianie czy na lirze korbowej.
Na zdjęciu (od lewej): Scott Colley, Steve Cardinas, Joachim Mencel, Rudy Royston / Fot. Anna Yatskevich
Czy to jest spełnienie marzeń? Nagrać płytę w „jaskini lwa”, w Ameryce i z amerykańskimi muzykami? Zresztą o tej płycie się mawia, że to jest płyta spełniająca marzenia…
– (śmiech) Po przedostatniej płycie, albumie „Artisena”, która się odnosiła do polskiej muzyki ludowej, myślałem nad tym, co powinienem następnego robić i zamarzyłem sobie, że tym razem następny projekt powstanie w Nowym Jorku. Udało się to wszystko zrealizować.
Płyta brzmi znakomicie i pewnie z tego powodu otrzymała niedawno nagrodę Best Recording 2020 przyznawaną przez magazyn High Fidelity…
– Tak, brzmienie zostało docenione. W amerykańskim studio w nagraniu tej płyty brali udział akustycy, fachowcy najwyższej klasy, miedzy innymi Aaron Nevezie. To jest studio, gdzie nagrywają gwiazdy, pierwsze nazwiska i to nie tylko muzyki jazzowej, ale także popowej i innej. Nic więc dziwnego, że od strony jakości brzmienia, przestrzeni, ta płyta została doceniona. Dodam jeszcze, że świetne miksy zrealizował Mateusz Sołtysik.
Ciekawa jestem, czy dla realizatorów nagrania, którzy spotykają się z różnymi artystami, różnymi instrumentami i muzyków, z którymi nagraliście ten materiał, niespodzianką była obecność liry korbowej…
– Lira korbowa nie jest w Stanach tak popularna, jak w Europie. Co prawda jej międzynarodowa nazwa, hurdy gurdy, choć jest pochodzenia amerykańskiego, określa w ich rozumieniu coś innego. Hurdy gurdy to jest specyficzny rodzaj dziecięcej zabawki, która ma korbę. Gdy Amerykanie zobaczyli mój instrument to absolutnie oszaleli. Nawet stroiciel fortepianu, człowiek na co dzień przebywający wśród instrumentów, był zadziwiony. W USA ludzie z branży muzycznej mają poczucie, że na instrumentach się po prostu znają. Nagle ja wyciągam lirę i jest konsternacja: co to jest? Nawet nie wiedzą, jak to się nazywa. Ja mówię: to jest hurdy gurdy. To jest hurdy gurdy? Nie bardzo chcieli mi uwierzyć. W każdym razie zacząłem grać i wtedy padło wiele pytań o sposób strojenia, wszystkie funkcje kolejnych strun, itd. Był to wykład o lirze w studiu, gdzie jeszcze takiego instrumentu wcześniej nie widziano.
A co takiego jest w lirze korbowej, że wprowadziłeś ją do swojej muzyki?
– Przede wszystkim zawsze szukam jakiejś nowości. Można powiedzieć, że szukam innowacji. W jazzie na lirze korbowej mało się gra. Egzystuje ona głównie w muzyce etno, ewentualnie w świecie free. Czasami lira jest stosowana do dźwięków burdonowych. Ja natomiast zamarzyłem sobie, że nauczę się grać jazz na lirze korbowej. Było to już dość dawno, ale nigdy nie miałem okazji tego zrealizować. Dopiero po napisaniu materiału na płytę „Artisena” stwierdziłem, że rzeczywiście w tym materiale brakuje folkowego dźwięku. Zamówiłem lirę i zacząłem uczyć się na niej grać. Było mi o tyle łatwiej, że kiedyś grałem na skrzypcach. Lira to instrument strunowy, który trzeba kontrolować, stroić, panować nad wysokością dźwięku cały czas. Dopiero wtedy, kiedy opanowałem grę na lirze i nauczyłem się materiału, który napisałem wcześniej, wówczas nagrałem płytę „Artisena”. I tak zacząłem na lirze korbowej grać w zespole jazzowym, co jest raczej dużą rzadkością. W zasadzie mam radość, że mogę codziennie odkrywać na lirze nowe dźwięki, nowe zastosowania dla nich w muzyce. Takie sobie zadanie stworzyłem i tym się pasjonuję.
Pewnie nie jest łatwo kształtować grę na lirze korbowej tak, aby pasowała do jazzowej stylistyki i wypowiadała się jak pełnoprawny instrument, na przykład jak fortepian. Nie jako ciekawostka brzmieniowa, ale jako instrument, który może zagrać temat i można też na nim improwizować.
– Na płycie „Brooklyn Eye” gram kilka utworów wyłącznie na lirze, nie stosuję jej dodatkowo. Oczywiście gram trochę inną muzykę na fortepianie i na lirze. Lira jest rzeczywiście potrzebna do specyficznych zastosowań. Do takich, w których na przykład fortepian nie jest w stanie zafunkcjonować. To się dzieje miedzy innymi z tego powodu, że lira nie jest strojona w sposób równomiernie temperowany tak jak fortepian tylko może uzyskiwać dźwięki w różnych strojach. Można też stroić kwinty, grać na nich po prostu czysto. Tak na dobrą sprawę w fortepianie interwały, które się nazywają czyste, nie są tak naprawdę czyste. Są one strojone systemem równomiernie temperowanym. A na lirze jest zupełnie inna bajka. Dlatego od strony brzmieniowej to jest zupełnie coś innego.
Jak przeczytałam, być może z powodu brzmienia liry, jest tutaj odrobinę melancholijnej melodyki, elementów słowiańskiej retoryki. Czy ten instrument może stworzyć coś takiego, słowiańskiego, ludycznego?
– (śmiech) Na każdym instrumencie można wygrać swoją duszę. Grając muzykę, staram się być szczery, pokazuję cały bagaż moich doświadczeń i moją historię więc w mojej sztuce nie oszukuję. Jestem Polakiem i jestem z tych stron. Sedno muzyki płynie zawsze z serca, nie z instrumentu.
Rozmawiamy o tym, co jest, ale być może snujesz plany na przyszłość?
– Tak. Przygotowuję projekty, ale na razie piszę jakby „do szuflady”. Czekam na to, jak sytuacja z koncertowaniem się rozwinie. Dodatkowo przygotowuję do wydania płytę, która już została nagrana. To jest album ze wspomnianym Bradem Terry’m na klarnecie, który oprócz gry na instrumencie artystycznie gwiżdże. Brad to niesamowity muzyk. Jest to jednak płyta w trio, bo oprócz nas gra tam jeszcze amerykański gitarzysta Peter Herman. Materiał zrealizowaliśmy dwa lata temu.
W takim razie, słuchając płyty „Brooklyn Eye”, czekamy na kolejną. Serdecznie dziękuję za rozmowę.
– Dziękuję i do usłyszenia.
JOACHIM MENCEL
Ceniony polski pianista, lirnik (jedyny w kraju muzyk grający mistrzowsko na lirze korbowej), kompozytor, producent muzyczny, doktor habilitowany związany z Akademią Muzyczną w Krakowie, odznaczony między innymi Srebrnym Krzyżem Zasługi oraz Brązowym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Grał m. in. w zespołach Janusza Muniaka, Andrzeja Cudzicha i Nigela Kennedy’ego. Współpracuje z amerykańskim klarnecistą Bradem Terrym (trzy płyty). Ceniony twórca i aranżer muzyki wokalnej (piosenki dla Ewy Bem, Mieczysława Szcześniaka, Anny Marii Jopek oraz zespołów „New Life M” i „El Greco”). Jest autorem kantaty jazzowej na chór chłopięcy, orkiestrę symfoniczną i solistów „Miłość mi wszystko wyjaśniła” (inspirowanej wierszami Karola Wojtyły), a także muzyki do filmów, spektakli baletowych i pantomimy. Koncertował w wielu krajach Europy, Ameryki, Afryki i Azji. Współpracował z cenionymi muzykami, jak m.in.: Lee Konitz, Dino Saluzzi, Richard Galliano, Dave Liebman, David Friedman, Eddie Henderson, Ronnie Burrage, Charlie Mariano, Rufus Reid, Terry Clarke, Zbigniew Namysłowski, Vitold Rek, Jarosław Śmietana. Jego talent ujawnił się na kilkudziesięciu płytach – w tym sześciu autorskich.
Na zdjęciu tytułowym: Joachim Mencel – pianista, kompozytor, producent muzyczny, lirnik / Fot. Anna Yatskevich