W Wąchocku pożegnano dziś ojca Anioła Karsznię, najstarszego zakonnika we wspólnocie.
Ojciec Anioł był ostatnim z żyjących mnichów, którzy w 1951 roku, po 148 latach od kasaty zakonu, wrócili do Wąchocka z Mogiły. Był wówczas klerykiem, w Wąchocku pozostał do końca życia, choć przez kilka lat pełnił funkcję proboszcza w filii opactwa w Sulejowie.
Współbracia i świeccy wspominają go, jako człowieka bardzo uduchowionego, oddanego modlitwie. Podkreślał to podczas kazania w trakcie mszy pogrzebowej opat wąchockiej wspólnoty ojciec Eugeniusz Augustyn.
– Modlitwa i sakramenty były dla niego najważniejsze, nie remonty czy prace gospodarskie. Był w pełni oddany Bogu, za którym poszedł, odpowiadając na głos powołania – mówił o. Augustyn.
Swoją postawą pełną przyjaźni i życzliwości zdobywał ludzkie zaufanie – wspominał ojciec Gerard.
– Najważniejsze dla niego były sakramenty, to przez nie służył innym. Miał w sobie dużo ciepła i poczucia humoru. Poza tym, był miłośnikiem dobrej herbaty i słodyczy, które koniecznie herbacie musiały towarzyszyć – mówił o. Gerard.
Ojciec Anioł przez wiele lat był ojcem duchownym i spowiednikiem kapłanów. Przyjeżdżali do niego księża z okolicznych parafii i z dalszych stron – wspomina brat Albert, furtian z Wąchocka.
– Bardzo lubił zwierzęta, szczególnie gołębie, zajmował się nimi z uwagą, nawet prenumerował specjalistyczne czasopismo o ich hodowli – dodał.
Marek Samsonowski przez lata był organistą, razem z ojcem Aniołem jeździł do kaplicy w Marcinkowie, aby śpiewać podczas mszy.
– On był doskonałym śpiewakiem, grać dla niego to była przyjemność, zawsze śpiewał czysto i w tonacji. Słodycze rzeczywiście lubił, często jadąc do Marcinkowa zatrzymywaliśmy się przy sklepie, gdzie kupował dużo czekolad, którymi częstował parafian – wspomina.
Ojciec Anioł Karsznia miał 87 lat.