Ważą się losy pracowników starachowickiego MAN-a. Zarząd spółki wciąż nie doszedł do porozumienia ze związkami zawodowymi, w sprawie zmian spowodowanych kryzysem.
Według dyrekcji, w firmie trzeba wprowadzić plan oszczędnościowy. To oznacza elastyczny czas pracy, albo zwolnienia.
Elastyczny czas pracy ma polegać na tym, że pracownicy będą mieli wolne dni na przełomie roku, ale muszą je odpracować w soboty lub w nadgodzinach latem, kiedy zamówień i pracy jest więcej.
Od grudnia do końca marca, zarząd planuje 26 dni bez produkcji. Pięć z nich, załoga miałaby spędzić na urlopach, a pozostałe odpracować. Za 26 dni przestoju, pracownik miałby do odrobienia 19,5 dnia. Takie zasady miałyby obowiązywać przez rok, ale jeżeli związkowcy zgodziliby się pracować w tym trybie przez dwa lata, liczba godzin do odpracowania byłaby mniejsza.
W obu przypadkach zakład zobowiązuje się do utrzymania zatrudnienia potrzebnego do wyprodukowania 12 autobusów dziennie. Jednak, jak podkreśla Jan Seweryn, szef zakładowej Solidarności, zapis nie gwarantuje zatrudnienia wszystkim obecnym pracownikom.
– W piśmie od zarządu jest informacja o podniesieniu produktywności o 6 proc. to oznacza, że około 200 osób straci pracę, bo ich zadania wykonają koledzy. Przy braku porozumienia, zarząd zapowiada zmniejszenie produkcji z 12 do 10 autobusów dziennie, co jednocześnie może oznaczać konieczność redukcji zatrudnienia – mówi związkowiec.
Nie padły jednak konkretne liczby osób do zwolnienia.
– Raz się mówi o 200, raz o 300, a nawet o 600 pracownikach. Wiemy, że najtrudniej może być na produkcji i montażu. Spawacze i lakiernicy są wciąż poszukiwani, więc te grupy zawodowe nie musza obawiać się o pracę – uważa Jan Seweryn.
Przypomnijmy rozmowy w MAN-ie trwają od kilku tygodni. Powodem trudności firmy są kłopoty finansowe samorządów lokalnych w związku z pandemią, a co za tym idzie zmniejszenie liczby zamówień na autobusy.
Związkowcy spotkają się jutro i po konsultacjach przedstawią swoją propozycję zarządowi firmy.