Dlaczego tata chciał go zabrać ze szkoły muzycznej, jak przetrwał czas lockdownu, ale także o marzeniach, które się spełniły w Busku-Zdroju. Między innymi o tym opowiadał gość Kawiarenki Festiwalowej, polski wiolonczelista, Tomasz Strahl.
Tomasz Strahl wystąpił we wtorek w kościele świętego Brata Alberta w towarzystwie orkiestry Filharmonii Świętokrzyskiej. W Kawiarence Festiwalowej pensjonatu Sanato wyjaśnił, że było to dla niego ważne wydarzenie, ponieważ był to jego pierwszy koncert symfoniczny od 20 lutego, kiedy podobny zagrał w Filharmonii Śląskiej w Katowicach.
– To jest powrót do tego, za czym wszyscy przecież tęsknimy. To, co się dzieje tutaj w Busku, to jest cud, ale ten cud był możliwy dzięki staraniom organizatorów – powiedział.
Artysta wyjaśnił, że w Busku spełnił swoje muzyczne marzenia.
– Moim pierwszy marzeniem było zagrać z Krzysztofem Pendereckim. Kilka razy rozmawialiśmy, że może byśmy się spotkali na estradzie, i dopiero tutaj się to się udało z orkiestrą Sinfonietta Cracovia – przypomniał.
Mówił także o swoich kolejnych artystycznych pragnieniach, które mają bardzo realną formę. Artysta powiedział, że kiedy wybuchła pandemia i życie zwolniło, na początku się ucieszył.
– Pomyślałem sobie tak: nareszcie mamy wakacje. Bo przecież my na co dzień tak szybko pędzimy i tu nagle można nareszcie spokojnie wypić kawę, mieć czas na spacer. Ale po pewnym czasie to się zaczęło nudzić i ogromnie cieszyłem się z tego, że powoli wracamy do normalności – stwierdził.
Cieszył się z pojawiających się przejawów normalności, czy to w dyżurach na uczelni, czy podczas koncertów nagrywanych w kameralnym gronie, bez udziału publiczności, ale jednak odbywających się. Prowadził też mistrzowskie kursy w Łańcucie.
Tomasz Strahl od lat z powodzeniem łączy koncertowanie z pracą pedagogiczną. Na kolejną kadencję został też wybrany dziekanem wydziału instrumentalnego w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina. Przyznał, że kiedy objął tę funkcję po raz pierwszy, wielu „życzliwych” przepowiadało mu, że przestanie grać. Okazało się, że gra i to nawet lepiej.
– Dlaczego? Bo funkcja dziekana jest bardzo piękna: ciągle jestem wśród studentów, jestem ciągle komuś potrzebny, ciągle obcuję z ludźmi, nie muszę sam podejmować trudnych decyzji, jest pozytywny przepływ energii, a wszystko inne jest kwestią organizacji czasu. To mnie zmusiło do lepszego nim zarządzania, do większej dyscypliny. Właśnie ta dyscyplina codzienna sprawia, że na estradzie czujemy absolutne panowanie nad wszystkim, nad każdym dźwiękiem, czując jednocześnie absolutną wolność. Ale jeśli naszym życiem rządzi przypadek, brak dyscypliny, to wtedy na estradzie jesteśmy niewolnikami tego przypadku – zauważył.
Nieprzypadkowo został muzykiem. Pochodzi z rodziny o muzycznych tradycjach. To tata wybrał mu instrument, ale też tata chciał go wypisać ze szkoły muzycznej.
– Ta wiolonczela mi się spodobała, była wygodniejsza, grając na niej można było usiąść. Ale nie byłem cudownym dzieckiem – żartował. – Absolutnie! Nawet był taki moment, że mój tata chciał mnie ze szkoły muzycznej zabrać, ponieważ nie ćwiczyłem, nie robiłem postępów. Wtedy mój nauczyciel, któremu jestem ogromnie wdzięczny, powiedział tacie, żeby jeszcze się wstrzymał – wspominał. Wiolonczelista zdradził, że teraz ćwiczy co najmniej trzy godziny dziennie, a bywa że i dłużej.
Kolejna Kawiarenka Festiwalowa w ramach XXVI Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego imienia Krystyny Jamroz odbędzie się w środę, 17 września, o godzinie 16.30, w Hotelu Bristol Art & Spa w Busku Zdroju. Gościem będzie Krystyna Janda.