Ostatni medal olimpijski w boskie zdobył dla Polski Wojciech Bartnik podczas igrzysk w Barcelonie 28 lat temu. Ostatni na mistrzostwach świata wywalczył 17 lat temu w Bangkoku Aleksy Kuziemski. Z mistrzostw Europy ostatni krążek przywiózł Mateusz Polski, zdobywając brąz w 2017 roku na ringu w Charkowie. To pokazuje, że polski boks od kilku dobrych lat jest w odwrocie. Dlaczego tak się dzieje?
– Kiedyś były trochę inne czasy. Sport dawał szanse na wyjazd za granicę, na poprawienie swojego życia poprzez niezłe zarobki. Teraz jest wygodniej. Życie jest zdecydowanie łatwiejsze. Rodzice wolą, żeby ich syn został tenisistą lub drugim Robertem Lewandowskim, a nie pięściarzem, bo jest to jeden z najbardziej kontaktowych sportów – powiedział w rozmowie z Radiem Kielce były znakomity polski bokser, wicemistrz olimpijski z Moskwy z 1980 roku, a obecnie trener Paweł Skrzecz.
Jego zdaniem przyczyną kryzysu jest również brak rywalizacji ligowej. Ostatniego mistrza Polski według „starych” zasad wyłoniono w 2004 roku, a więc 16 lat temu i został nim Hetman Białystok. Później były próby reaktywowania rozgrywek w różnych formułach, ale nie przyjęły się.
– Gdy ja boksowałem mecze ligowe to były prawdziwe święta w miastach, w których była ekstraklasa. Na derbowe spotkania „mojej” Gwardii z Legią Warszawa bilety kończyły się tydzień przed terminem, a służb porządkowych było tyle, ile teraz na meczach podwyższonego ryzyka w piłce nożnej. Sekcje bokserskie to były prawdziwe kombinaty. Poza pierwszym zespołem, były również rezerwy. Trzeba było szkolić juniorów, których sukcesywnie wprowadzano na ring w spotkaniach ligowych. Nie mieliśmy problemów z pieniędzmi, bo kluby były dotowane przez zakłady pracy, kopalnie, huty oraz służby mundurowe: milicję czy wojsko. To były jednak zupełnie inne czasy – podkreśla Paweł Skrzecz.
Miejmy nadzieję, że zarząd PZB kierowany przez kielczanina Grzegorza Nowaczka poprawi pozycję polskiego pięściarstwa, chociaż ten proces może trochę potrwać.