Na cmentarzu żydowskim w Kielcach upamiętniono dzieci zamordowane przez Niemców 77 lat temu. Podczas krótkiej uroczystości Bogdan Białek, prezes Stowarzyszenia imienia Jana Karskiego powiedział, że grób rozstrzelanych dzieci jest symbolem, dlatego, że ofiary są czyste, bezbronne i niewinne, a sprawcy są uosobieniem czystego zła, uosobieniem najczystszej podłości, brutalności i przemocy.
– Pamiętamy, jak stanął tutaj Stefan Zabłocki – jeden z trzech uratowanych, który ma w tej chwili 90 lat i mieszka w Szwecji. To miejsce jest na uboczu, samotne, opuszczone, niebudzące zainteresowania ani władz, ani społeczeństwa i niech takie pozostanie, bo takie były ofiary – mówił Bogdan Białek.
Po likwidacji kieleckiego getta w sierpniu 1942 roku i zgładzeniu w Treblince około 20 tys. kieleckich Żydów w mieście w obozie pracy pozostała jedynie garstka Żydów, która była wykorzystywana przez Niemców do rabowania i porządkowania mienia pożydowskiego.
23 maja 1943 na placu apelowym obozu, znajdującym się pomiędzy ulicami Stolarską i Jasną, odebrano dzieci rodzicom i zamknięto je w drewnianym baraku. Następnie dzieci zostały wywiezione na kielecki cmentarz żydowski i tam rozstrzelane.
W sumie zginęło 45 dzieci, z których najmłodsze miało 15 miesięcy, a najstarsze 13 lat.
Zagłady uniknął Stefan Zabłocki. Podczas wizyty w Kielcach opowiadał o ocaleniu.
– Byli tam też moi rodzice. Nagle ktoś chwycił mnie za kark i zaciągnął do takiego małego, starego, niskiego domku. Tam wrzucono prawie wszystkie dzieci. Razem z dwoma znajomymi chłopcami – Januszkiem i Kiwą – zobaczyliśmy wejście na strych. Wciągnęliśmy się na poddasze. Tam było całkiem ciemno, nic nie widzieliśmy. Potem usłyszeliśmy, jak dzieci płakały i krzyczały, a dorośli więźniowie maszerowali do nowych obozów. Na koniec do naszych uszu dobiegł ryk silników samochodowych. Dzieci wywieziono na cmentarz i tam je zabito. Ja z kolegami leżeliśmy na tym strychu cztery doby, czekając tylko na cud – podkreślił.
– Po czterech dniach usłyszeliśmy, że ktoś na zewnątrz mówi po żydowsku. To więźniowie przyszli z wozami, aby posprzątać stary obóz. Korzystając z nieuwagi strażników, ukryli nas pod kocami i w ten sposób dotarliśmy do nowego obozu. Byliśmy w nim aż do deportacji do Auschwiz latem następnego roku – dodał.