Kielczanin Piotr Marczewski przez cztery doby samotnie wędrował przez Jakucję na Syberii. Nocą temperatura spadała do minus 65 stopni Celsjusza, a zgodnie z założeniem wyprawy, nie mógł używać żadnego zewnętrznego źródła ciepła. Przetrwał i zapowiada, że wróci tam. Na dłużej.
Wspomina, że kiedy wychodził z Ojmiakonu, która jest uważana za najzimniejszą wioskę na świecie, usłyszał, że idzie na pewną śmierć.
– Lokalni ludzie powiedzieli mi, że to niemożliwe co chcę zrobić, że tam się nie da przeżyć bez ogniska, bez ciepła. Oni w takich temperaturach są na dworze średnio cztery godziny, a potem się chowają do ciepłych domów, komórek – wyjaśnia.
Nie kryje, że obawy były, ale w trudnym momencie przydawało się poczucie humoru.
– Od Tomka, jednego z członków ekipy medycznej usłyszałem – giń z honorem. Potem wiele razy w żartach do tego wracaliśmy – śmieje się.
Piotr Marczewski jest przedsiębiorcą, instruktorem survivalu. Od kilku lat jest zafascynowany zimnem. Zaczynał od morsowania w zalewie w podkieleckiej Morawicy. Od kilku lat wspólnie ze sportowcem, buskim kolarzem Valerjanem Romanovskim realizuje projekt „Oswajamy mróz”. Obaj na swoim koncie mają wiele ekstremalnych prób mierzenia się z zimnem. Jednym z efektów był rekord Guinessa w morsowaniu. Kielczanin przebywał w zimnej wodzie przez 13 godzin!
Piotr Marczewski podkreśla, że naukowcy wciąż mało wiedzą na temat zimna.
– Jest to taki element naszego życia, który jest niezbadany. Ja sądzę, że jest to nawet pewna kwestia tabu. O tym się nie mówi, a przecież wiele osób umiera z wychłodzenia. My z Valerjanem od kilku lat badamy na naszych organizmach, jak to jest z tym zimnem. Poza tym jestem instruktorem survivalu, więc chcę przekazać ludziom pełną wiedzę, a wiedza książkowa jest czymś innym niż praktyka. Ta praktyka ma dać informacje o tym, jak przeżyć w skrajnych warunkach, bo są to warunki, które zabijają bardzo szybko, jak uratować życie swoje i innych osób – podkreśla.
Kolejnym sprawdzianem była tegoroczna wyprawa na Syberię. Valerjan Romanovski miał na rowerze jechać przez Jakucję. Piotr natomiast podjął inne wzywanie.
– Zanim Valerjan wystartował, kiedy aklimatyzował się w najzimniejszym miejscu na Ziemi, ja dostałem zgodę zespołu, żeby całkowicie samotnie wyruszyć na wędrówkę – wyjaśnia.
Łatwo nie było, a największym wrogiem był mróz.
– Pojawiło się mnóstwo problemów, bo w tych temperaturach psuje się absolutnie wszystko – zaznacza. – Pierwszej nocy było minus 60 stopni Celsjusza, drugiej – minus 65. Jak było minus 50, to było ciepło – śmieje się.
Nie wystarczyło się dobrze ubrać. Jak się okazuje, w sklepach sportowych, nawet tych specjalistycznych, nie ma ubrań, czy butów, które mogłyby ochronić przed tak niskimi temperaturami. A zgodnie z założeniem wyprawy, tylko z takich mógł korzystać. Także jego śpiwór był przystosowany tylko do minus 30 stopni.
– To oznaczało, że przy temperaturze minus 30 mocno zmarzniesz, ale przeżyjesz. A ja spałem w nim przy minus 65, mając na sobie tylko dwie warstwy bielizny termoaktywnej. W śpiworze miałem temperaturę minus 3, potem około zera, plus 2 stopnie i byłem w stanie przespać się kilka godzin i odpocząć – podkreśla.
Nie mógł też korzystać z żadnego zewnętrznego źródła ciepła. Największym problemem był jednak brak wody. Wzorując się na zwierzętach, jadł śnieg. Próbował też topić go ciepłem wytwarzanym przez ciało, ale efekt był mizerny. Zmagał się więc z odwodnieniem organizmu.
Tak samotnie wędrował przez cztery doby i pokonał około 160 kilometrów.
– Był zimno, było pięknie, majestatyczne, samotnie i ciężko niebywale, bo całkiem inaczej zachowuje się człowiek w grupie, a całkiem inaczej, jak jest sam w tak skrajnym miejscu, które absolutnie nie wybacza błędów. Jakucja nie wybacza. Przykładem jest kilka osób, które próbowały przed nami podjąć taki wysiłek – szły o wiele krócej niż my i wróciły bez rąk, palców, nosa, policzka. Zawsze były ewakuacje tych ludzi. My jesteśmy pierwszymi osobami, które w tej formule dały radę, czyli bez dostarczenia absolutnie żadnego ciepła do organizmu. Nam się udało i jesteśmy z tego bardzo dumni – przyznaje.
W planach teraz jest kolejne pokonywanie granic własnego organizmu, ale dla Piotra Marczewskiego Syberia nie jest jeszcze zamkniętym tematem.
– Wrócę tam samotnie – zapowiada. – Już nie na kilka dób. To była taka fajna próba, nauczyłem się bardzo dużo o sobie, o tym, jak reaguje ludzki organizm, no a za rok, może za dwa podejmę prawdziwe wyzwanie. Choć to też nie było łatwe – zaznacza.
Wysiłek Valerjana Romanovskiego, jak i Piotra Marczewskiego nie był tylko kolejnym wyzwaniem. Ich wyczyn przysłuży się nauce. Obaj współpracują z Akademią Wychowania Fizycznego i Politechniką Krakowską. Podczas wyprawy wiele ich parametrów życiowych było monitorowanych. Teraz czas na analizy. Wyniki mogą posłużyć do stworzenia ubrań, czy też procedur ratowania życia.
Piotr Marczewski i Valerjan Romanowski będą opowiadać o swojej jakuckiej wyprawie w poniedziałek, 24 lutego, podczas spotkania w restauracji Silniczna w Kielcach. Początek o godzinie 18.00.