„Wiśniowy sad” Antoniego Czechowa to najnowsza propozycja Teatru imienia Stefana Żeromskiego w Kielcach. Premiera sztuki w reżyserii Krzysztofa Rekowskiego była dla wielu widzów zaskoczeniem.
Największą niespodzianką była dla tej części publiczności, która oglądała dotychczasowe, tradycyjne inscenizacje dramatu Antoniego Czechowa. Były osoby przyznające, że propozycja kieleckiej sceny nie przypadła im do gustu. Ale byli i tacy, którzy odnajdywali w niej uniwersalne wartości. Do tego grona zalicza się Andrzej Kadłubek.
– Spektakl inny od tych, które oglądałem, czyli klasycznych wystawień w teatrach Warszawy czy Krakowa, ale myślę, że może się podobać, jako że główne przesłanie Antoniego Czechowa jest tutaj zawarte. Ta sztuka pokazuje, że w życiu najważniejsza jest miłość i posługiwanie się pewnymi wartościami, bo jeśli nie mamy żadnych zasad, to źle się dzieje. Podobnie z miłością nawet jeśli byśmy posiedli wszystkie bogactwa tego świata, niekoniecznie będziemy szczęśliwi. Trzeba o tym pamiętać – podkreślił.
Nikola i Alicja chwaliły przedstawienie i zachęcały do jego obejrzenia.
– Szczególnie podobało mi się zakończenie, które złapało mnie za serce. Uważam, że to bardzo dobry spektakl i jak najbardziej wszystkim polecam – mówiła Nikola.
– Dla mnie najbardziej wzruszający był wątek wiśniowego sadu, tego jak każdy chciał go zatrzymać, mówił o wspomnieniach z nim związanych. Właściwie każdy widz znajdzie w bohaterach coś swojego, chociażby to, jak się przywiązujemy do rzeczy, do ludzi i co dla nas znaczą, czy patrzymy na nie tyko przez pryzmat pieniędzy, czy może są czymś więcej – dodała Alicja.
„Wiśniowy sad” po raz pierwszy został wystawiony na kieleckiej scenie dramatycznej. Tę interpretację obejrzał także Tomasz Domagała, krytyk teatralny związany z Polskim Radiem 24, autor bloga „Domagała się kultury”. Przyznał, że interpretacja Krzysztofa Rekowskiego spodobała mu się.
– Jest to spektakl, który jak to zresztą pięknie zostało pokazane wizualnie, jest negatywem „Wiśniowego sadu”, bo w tradycji wystawienia tego dramatu zawsze jest tak, że współczujemy Raniewskiej, sympatyzujemy z nią i wszystkimi domownikami, natomiast bardzo nie lubimy Jermołaja Łopachina i mamy do niego bardzo duże zastrzeżenia. A tu powstał spektakl, który wywołuje we mnie niechęć do Raniewskiej. Może tylko w dwóch momentach pomyślałem o niej, że jest człowiekiem, a tak to generalnie mam niechęć do wszystkich bohaterów. Wydają mi się oni wypaleni, totalnie sztuczni, odklejeni od rzeczywistości. Wychodzi, że jedynym pozytywnym bohaterem jest Łopachin, co nawet jak wypowiadam to w tej chwili, to mnie to dziwi – mówił.
Najbliższe okazje, by zobaczyć „Wiśniowy sad” na scenie Teatru imienia Stefana Żeromskiego w Kielcach w niedzielę, 22 grudnia, o godzinie 19 oraz w piątek, 27 grudnia.
RECENZJA
„Wiśniowy sad” to tytuł najnowszego spektaklu w Teatrze imienia Stefana Żeromskiego. Premiera odbyła się w sobotę, 21 grudnia. Sztuka Antoniego Czechowa po raz pierwszy zagościła na kieleckiej scenie dramatycznej i od razu zaskoczyła, bo interpretacja zaproponowana przez reżysera Krzysztofa Rekowskiego odbiega od tego, do czego przyzwyczaiły widzów dotychczasowe inscenizacje.
Wydawać by się mogło, że trudno o takie niespodzianki w przypadku dramatu, który ma ponad 100 lat, a jednak twórcy kieleckiej wersji to się udało!
Akcja rozgrywa się w majątku ziemskim, którego istotną część stanowi tytułowy wiśniowy sad. Po latach nieobecności, w poszukiwaniu spokoju i wytchnienia od licznych problemów, z Paryża wraca do niego rosyjska arystokratka Lubow Raniewska (wciela się w nią znakomita Joanna Kasperek). Jednak w rodzinnym domu nie otrzymuje tego, czego oczekiwała, bo okazuje się, że majątek jest zadłużony i trzeba podjąć radykaLne kroki, by cokolwiek z niego ocalić.
Z pomocą przychodzi Jermołaj Łopachin (w tej roli gościnnie – Krzysztof Ogłoza) – syn chłopa, który kiedyś nie miał wstępu na salony, a teraz pracuje jako kupiec. Składa on Raniewskiej konkretną propozycję. Radzi, by wyciąć sad, a teren rozparcelować na działki pod domki dla letników.
Jednak ta oferta trafia w próżnię.
Ziemianie nie dopuszczają myśli, że mogliby się pozbyć wiśniowego sadu. Można próbować to zrozumieć. Co więcej, nawet to przywiązanie i szacunek do rodzinnego majątku można by pochwalić, zwłaszcza, że Raniewska straciła w nim swojego jedynego syna, ale…
No właśnie, szybko okazuje się, że jest to tylko tani sentymentalizm, za którym nic nie idzie. Natomiast ukochany wiśniowy sad od lat niszczeje, nie przynosi owoców, a przepisy na przetwory z wiśni, nieużywane, dawno gdzieś się zapodziały.
Poza tym arystokratka w interpretacji zaproponowanej przez Krzysztofa Rekowskiego nie wzbudza ani współczucia, ani litości. Jest zimna i wyniosła. Nie słucha Łopachina, traktuje go lekceważąco, z wyższością. Podobnie zresztą jak jej brat – Leonid Gajew (Jacek Mąka) snuje rozważania o abstrakcyjnych tematach, nie chcąc stawić czoła przyziemnej codzienności. Organizują imprezę poświęconą… biblioteczce, gdy tymczasem stoją na granicy bankructwa, Raniewska pożycza pieniądze Simieonowi-Piszczykowi (Łukasz Pruchniewicz), choć jej na to nie stać. Wymowna jest scena, w której wszyscy bohaterowie zaczynają tańczyć, jakby byli w transie. Przywodzi ona od razu skojarzenia ze znanym z „Wesela” chocholim tańcem, oznaczającym niezdolność do jakiegokolwiek działania. I właśnie tego działania tu brakuje.
Efekt jest łatwy do przewidzenia. Majątek zostaje sprzedany. Kupuje go Łopachin, który jednak w tej inscenizacji nie jest pokazany jako żądny sprawiedliwości dziejowej karierowicz i prostak. Wręcz przeciwnie, nawet tłumaczy się ze swojego czynu.
Co zaskakuje w interpretacji Krzysztofa Rekowskiego, Jermołaj od początku budzi sympatię – jest postacią twardo stąpającą po ziemi, choć niepozbawianą zrozumienia dla sytuacji innych.
Bo „Wiśniowy sad” to sztuka o konieczności godzenia się ze zmianami, które często wbrew naszej woli zachodzą, o potrzebie otworzenia się na drugiego człowieka, wspólnego podejmowania decyzji i współpracy w obliczu poważnych problemów. To tematy cały czas aktualne.
Dzieło Czechowa dotyka też kwestii uczuć i szacunku dla drugiego człowieka. W świecie „Wiśniowego sadu” nie ma miejsca na miłość. Rezygnuje z niej także Łopachin, na którego oświadczyny bezowocnie czeka Waria (Dagna Dywicka) – przyszywana córka Raniewskiej. W rodzinie arystokratów trudno również o troskę i empatię. Opuszczając majątek zapominają o swoim starym słudze Firsie, który przecież z tak ogromnym oddaniem dbał o Gajewa. W ostatniej scenie widzimy lokaja, jak siedzi na stercie rzeczy, które zostały po panach. Choć opuszczony i osamotniony, cieszy się, że nie pojechał ze wszystkimi. Czyżby na starość przekonał się, ile są warci jego państwo?