Hodowcy karpi w Świętokrzyskiem narzekają na brak opłacalności produkcji. Ich sytuacje znacząco pogorszyła susza i wycofanie się sieci handlowych ze sprzedaży żywych ryb. Niektórzy z hodowców wieszczą wręcz koniec karpia na wigilijnych stołach.
Marek Łubowski, jeden z producentów twierdzi, że nie ma alternatywy dla sprzedaży w supermarketach, bo małe bazary nie wytrzymały wieloletniej walki ze sklepami wielkopowierzchniowymi.
– Karpia hoduje się 3 lata, więc taka szybka zmiana na rynku i wycofanie się supermarketów z dystrybucji, sprawia, że hodowcy zostają z tonami ryb – twierdzi Marek Łubowski.
Jak dodaje, kolejnym problemem jest zmiana kwalifikacji hodowców. Do niedawna ich sprawami zajmowało się Ministerstwo Rolnictwa, w związku z tym przysługiwały im dopłaty w związku z suszą, tak, jak innym rolnikom. W tym momencie podlegają pod Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej.
– Czekamy na dopłaty, takie jak rolnicy. Gospodarka morska niewiele ma wspólnego z gospodarką rybacką na stawach. My jesteśmy rolnikami, jesteśmy ubezpieczeni w KRUS. To, co robimy to jedna z gałęzi produkcji rolnej. Nie mamy nic wspólnego z gospodarką morską – mówi.
Jak informuje Maciej Wnuk, właściciel stuhektarowego gospodarstwa, siódmy rok suszy utrudnia hodowlę i zmniejsza jej rentowność.
– Głównie chodzi o natlenianie, uzdatnianie wody. To generuje bardzo duże koszty, w związku z czym spada rentowność gospodarstwa. Wszystko opiera się na prądzie, na pompach. Jest to dramatyczna sytuacja. Boimy się i nie wiemy, czy wytrzymamy 2020 rok – mówi.
Ryszard Zawadzki, hodowca w gminie Fałków, podkreśla, że karpia hoduje się 3 lata w naturalnych warunkach i jest najbardziej ekologicznym mięsem. Świnie hoduje się obecnie 3 miesiące, a kury 6 tygodni, więc taka intensywna hodowla nie sprzyja jakości mięsa.