Ona – Anna, lat 30. Jej mąż – Andrzej, lat 53. Mieszkali w Kielcach, ale planowali przeprowadzkę do Łodzi. Właśnie rozglądali się za mieszkaniem. Tak się jednak nie stało. W lutym 2015 roku zwłoki małżonków znaleziono w mieszkaniu na kieleckim KSM-ie.
Policję zawiadomił ojciec mężczyzny, zaniepokojony brakiem kontaktu z bliskimi. Sprawą zajęła się policja i prokuratura.
Początkowo śledczy analizowali cztery wersje zdarzenia. Pierwsza zakładała, że sprawca był nasłany przez rodzinę. Druga, że mógł się wywodzić ze środowiska kryminalistycznego z przeszłości zamordowanego, a kolejna, że doszło do zabójstwa wspólnego. Ostatnia utrzymywała, że sprawcą był Marek S., przyjaciel rodziny i to właśnie ona okazała się prawdziwa.
Znajomego Anny i Andrzeja zatrzymano w Radomiu w kwietniu 2015 roku. Proces w tej sprawie, przed Sądem Okręgowym w Kielcach, rozpoczął się kilka miesięcy później. Oskarżonego Marka S. broniło dwóch adwokatów, w tym profesor Jan Widacki, były wiceminister spraw wewnętrznych i pełnomocnik Jana Kulczyka przed komisją śledczą ds. PKN Orlen. Od samego początku, znajomy ofiar nie przyznawał się do winy.
Proces był skomplikowany. Sąd musiał między innymi przesłuchać dwóch biegłych, którzy wypowiadali się na temat ran na udzie oskarżonego i tego w jaki sposób powstały. Próbowano dociec, czy ślady zostały zrobione nożem, podczas próby obrony którejś z ofiar czy, jak twierdził Marek S., powstały w czasie zabawy z psem. Biegli nie byli zgodni.
– W przypadku ran spowodowanych przez zwierzę, byłyby to smugi na ciele. Moim zdaniem, należy wykluczyć powstanie rany w wyniku zadrapania przez psa – twierdził pierwszy z medyków.
Z kolei drugi, nie odrzucał żadnej z przedstawionych wersji. Twierdził, że gdyby oskarżony został ugodzony nożem przez którąś z broniących się ofiar, to zmieniłby pozycję.
– Rany mogły powstać w czasie, kiedy oskarżony, jak twierdzi, bawił się na podłodze z psem – podtrzymywał przed sądem biegły. Obaj natomiast byli zgodni, że zadrapania mogły się pojawić w dniu, w którym doszło do zabójstwa.
Inna biegła wypowiadała się na temat krwi oskarżonego znalezionej na klapku zmarłej Anny oraz dywanie w domu ofiar. Marek S. twierdził, że ślady powstały kilka tygodni przed śmiercią małżonków, kiedy skaleczył się podczas drobnej naprawy w ich mieszkaniu. Zdaniem biegłej, plamy mogły powstać w dniu zabójstwa. Tłumaczyła, że gdyby ślady powstały wcześniej, byłyby na nich widoczne zmiany. Na przykład podczas wsuwania i wysuwania obuwia, plama krwi mogłaby zostać zatarta, a z kolei ta na dywanie mogłaby się wykruszyć.
Ważne w sprawie były także zeznania świadków. Jeden z nich w trakcie procesu powiedział, że zamordowani małżonkowie przyjaźnili się z oskarżonym i chcieli wspólnie prowadzić interesy. W tym celu pożyczyli Markowi S. pieniądze.
W czasie procesu oskarżony podtrzymywał, że jest niewinny. Sąd jednak nie dał temu wiary i już w pierwszej instancji skazał go na dożywocie. Ustalono, że Marek S. był winny małżeństwu ponad 200 tysięcy złotych, a im zależało na tym, by odzyskać swoje pieniądze. W planach mieli m. in. przeprowadzkę do Łodzi. Oskarżony nie miał jednak z czego oddać im pożyczki, ponieważ na skutek szeregu nieudanych przedsięwzięć był bankrutem. W związku z tym w bezwzględny sposób postanowił pozbawić ich życia i w ten sposób pozbyć się długu.
Decyzję o karze dożywotniego pozbawienia wolności, prawomocnie podtrzymał także Sąd Apelacyjny w Krakowie. Marek S. będzie mógł ubiegać się o przedterminowe zwolnienie, dopiero po 25 latach kary.