Jest najbardziej znaną i najbardziej szanowaną osobą w Sobowicach. Pokonał piechotą 600 kilometrów, by wrócić w czasie wojny do rodzinnej wsi. To niewielka osada w gminie Imielno w powiecie jędrzejowskim. Mieszka tutaj kilkaset osób, a wśród nich Leon Kaleta, obecnie najstarszy mieszkaniec województwa świętokrzyskiego. Pan Leon niedawno świętował swoje 107. urodziny.
Urodził się właśnie tu – w Sobowicach, 1 lutego 1912 roku. We wsi stoi budynek z czerwonej cegły, który w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku wybudował własnymi rękoma. W sąsiadującym z budynkiem gospodarstwie znajdują się jeszcze stare zabudowania, gdzie Leon Kaleta przyszedł na świat, wychował i żyje do dziś.
Drzwi ceglanego budynku otwiera Beata Miernicka, żona Mirosława Miernickiego, jednego z wnuków Leona Kalety. Przed panią Beatę wychodzi, wprawdzie podpierając się kijem, ale jak na swój wiek rześkim krokiem pan Leon i wyciąga rękę na przywitanie. Jak twierdzi, swoją dobrą formę zawdzięcza codziennym spacerom i zajęciom w gospodarstwie. Hoduje między innymi kury, których sam dogląda. Starszy pan zaprasza do środka, częstuje herbatą i zaczyna opowiadać.
– Tu w Sobowicach uczęszczałem do szkoły, która powstała w byle jakim prywatnym domu. Było troje nauczycieli. Uczyli jednocześnie trzy klasy, a było to w 1919 roku, jakiem miał siedem lat. Potem za jakieś trzy, cztery lata szkoła się powiększyła i było już siedem klas.
Pan Leon jest synem rolnika i już w młodym wieku pomagał ojcu w pracy na gospodarstwie. Gdy miał 18 lat, założył koło młodzieży WICI, a w wieku 21 włączył się w działalność Spółdzielni „Społem”. W ramach gminnych organizacji spółdzielczych otworzył wraz z kolegami sklep w Sobowicach.
– Potem musiałem odbyć obowiązkową służbę wojskową – najpierw w Jarosławiu, a potem na granicy z Rumunią między Tarnopolem a Zaleszczykami. W wojsku skończyłem kurs łączności i nauczyłem się biegle posługiwać alfabetem Morse’a. Jeszcze do dzisiaj pamiętam historię – 60 liter na minutę żem odbierał.
Kiedy wybuchła wojna Leon Kaleta walczył w szeregach 154. Rezerwowego Pułku Piechoty. Wojna obronna zapędziła go, aż do miasta Zaleszczyki położonego na granicy z Rumunią. Stąd, aby wrócić do swojej rodzinnej wsi, musiał pokonać – w większości pieszo – ponad 600 kilometrów.
– Pamiętam przez Wisłę przewoził nas taki, nazywał się Rumny, taki przewoźnik. Takim wielkim galerem nas przewoził, a potem pomału Busko, Pińczów i Sobowice. Po powrocie pomagałem ojcu w gospodarstwie i wstąpiłem do Batalionów Chłopskich. Bylimy taką organizacją, która pilnowała porządku. Chroniła okoliczną ludność przed rabusiami – wspomina mężczyzna.
Po wojnie Leon Kaleta bardzo mocno zaangażował się w działania na rzecz swojej rodzinnej miejscowości. Między innymi był współzałożycielem komitetu, który doprowadził do zelektryfikowania Sobowic.
– Dzięki moim działaniom wybudowano w powiecie pierwszą szkołę tysiąclecia, zbudowano most na Nidzie, osuszono okoliczne łąki i wybudowano drogę oraz Dom Strażaka. Nie miałem czasu nawet w niedzielę odpocząć, wciąż były jakieś zebrania, spotkania. Wszystkie akcje społeczne przechodziły przez moje ręce i nie pytali się czy mnie się to opłaci, czy nie. Tylko, żeby było. No tak było!
Pan Leon Kaleta ma pięć córek, dziesięcioro wnucząt, dwadzieścioro prawnucząt oraz dwóch praprawnuków. W 2015 roku został mianowany na stopień porucznika, a w roku ubiegłym otrzymał stopień kapitana.
Wywiad z Leonem Kaletą [POSŁUCHAJ]
Autor: Sebastian Przybyłowicz