Od początku roku kieleccy saperzy wyjeżdżali już 43 razy, by zabezpieczyć niebezpieczne niewybuchy. W sumie unieszkodliwili ich w regionie świętokrzyskim około 500. Najbardziej intensywna praca jednak dopiero przed nimi, bo właśnie rozpoczął się sezon, w którym takich materiałów znajduje się najwięcej.
Większa liczba znalezisk spowodowana jest między innymi rozpoczęciem prac polowych i inwestycji budowlanych. Najwięcej zgłoszeń trafia od rolników.
W naszym regionie niewybuchów jest wyjątkowo dużo, bo przebiegała tu największa linia frontu w czasie II wojny światowej, tak zwany przyczółek sandomierski. – Dodatkowo to region bardzo zalesiony, Niemcy magazynowali tu swoją broń, która w trakcie wycofania była wysadzana w powietrze – mówi starszy chorąży sztabowy Robert Krasowski, dowódca patrolu rozminowania z Centrum Przygotowań do Misji Zagranicznych w Kielcach.
Amunicja z kolei, była w pośpiechu zasypywana, stąd w ziemi łatwo trafić na naboje karabinowe, rakiety, granaty i bomby, które są wciąż uzbrojone. Jak tłumaczy dowódca, na zewnątrz są zardzewiałe, natomiast w środku całkiem sprawne, więc nawet dotykanie ich może doprowadzić do samozapłonu.
Saper dodaje, że należy bezwzględnie unikać kontaktu z takimi przedmiotami. Mogą one być sprawne nawet przez 200 – 300 lat. Kieleccy saperzy znajdują elementy uzbrojenia nawet z czasu pierwszej wojny światowej. Dowódca zaleca, by w razie kontaktu z nieznanym przedmiotem, który może przypominać jakąkolwiek broń, niezwłocznie zadzwonić pod numer 112. Niewybuchy są zabezpieczane przez saperów, a następnie wysadzane na poligonie w Nowej Dębie.
W województwie świętokrzyskim jest obecnie 8 saperów. Jak mówi starszy kapral Sebastian Tosnowiec, to służba pełna adrenaliny, która wymaga nieustannego skupienia. – Gdybyśmy się przestali bać o nasze życie, to wdarłaby się rutyna. Nie możemy do tego dopuścić, by nie stracić trzeźwości umysłu. Żołnierz dodaje, że przed każdym wyjazdem, dowódca pyta o dyspozycję każdego z saperów i jeśli ktoś nie czuje się na siłach, może odmówić podjęcia akcji.
Chorąży Robert Krasowski przyznaje, że każdy żołnierz, który trafia do patrolu rozminowania przechodzi najpierw testy psychologiczne. Sprawdzane są zwłaszcza jego zdolności psychofizyczne, a więc umiejętność zachowania spokoju w sytuacji skrajnej, gdy następuje bezpośrednie zagrożenie życia.