W sobotę rano zmarł Bronisław Opałko. Kielczanin, artysta, legenda polskich scen kabaretowych. Wspominają go Marzena i Leszek Ślusarscy, dziennikarze muzyczni Radia Kielce.
– Jakim Go zapamiętamy? Radosnego i refleksyjnego – jak podczas pierwszych (1974) naszych spotkań w Wojewódzkim Domu Kultury czy na Wydziale Wychowania Muzycznego Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Kielcach. Radosnego – bo zawsze tryskał humorem, ba miał skłonność do miłych psot, że wspomnimy naśladowanie kury-kokoszki i gonitwy z portierką WDK w poszukiwaniu tejże. Trochę grał na akordeonie (II instrument), więc przychodził na koniec każdego semestru z tym samym utworem, twierdząc, że gra kolejne jego zwrotki-części. To m.in. z tych figli, imitacyjnych zdolności, już w studenckich czasach powoli rodziła się Genowefa P. Równolegle lubił się refleksyjnie zadumać wśród tworzonych przez siebie nut, dźwięków kolejnych utworów, głównie opatrywanych tekstami przyjaciół-literatów, czy poetów-gigantów. W tej muzyczno-literackiej materii nie stronił od nieregularności w budowie formy - jak potrzebował frazy dłuższej, czy krótszej o jeden takt lub miarę, to dodawał bądź ujmował, żeby właściwie przekazać dramaturgię tekstu-wiersza. Nie bał się większych form, że wspomnimy wczesne dzieła, rozbudowane suity przygotowywane co roku w WDK, późniejsze „Kwiaty Polskie”, czy udane próby wychodzenia poza schematy, w nurcie „Muzyki Młodej Generacji”, dokonywane z „Orkiestrą Do Użytku Wewnętrznego”. Do tego świata, choć postrzegany był głównie jako kabareciarz, często z radością i nowymi propozycjami powracał. Był twórcą-artystą wielonurtowym, szanującym fundamenty muzyczne, prozodię tekstu, jego przekaz – czy to niesiony muzyką, czy podporządkowany prawidłom estrady, artystą – człowiekiem, dla którego my odbiorcy jego sztuki, byliśmy nader ważni. To dla nas pisał, grał, śpiewał, przywdziewał ciuchy z babcinej szafy, to nam niósł swoje, Bronkowe barwy radości życia. Już nam ich brakuje….