„Gissele. Akt I”, „Fragment/Akcje” oraz „Carmen” to spektakle składające się na wieczór premier zatytułowany „Zza moich oczu”, który wczoraj można było obejrzeć na dużej scenie Kieleckiego Teatru Tańca.
Przedstawione choreografie prezentują różne techniki taneczne, od klasyki baletu przez jazz po flamenco. Wspólnym ich elementem jest kobieta. Zarówno Izabela Zawadzka choreograf „Giselle. Akt I”, Karolina Garbacik autorka „Fragment/Akcje” czy Małgorzata Ziółkowska która stworzyła układ „Carme(n)love” dały widzom zarówno moment refleksji jak i po prostu czystej radości, która płynie z uczestniczenia w wydarzeniu jakim każdorazowo jest taniec. Na pytanie jak się podobał wieczór premier, widzowie odpowiadali iż po prostu było to wzruszające i piękne przeżycie.
Na premierze był również obecny europoseł Bogdan Wenta, który podkreślał że zaprezentowane spektakle były niesamowitym przeżyciem.
– Mnie osobiście chyba najbardziej podobała się „Carmen”, choć wszystkie były naprawdę świetne – dodał.
Równie zadowolona była dyrektor Kieleckiego Teatru Tańca Elżbieta Pańtak.
– Jestem szczęśliwa zarówno z efektów pracy jak i z tego że te młode osoby mogą się rozwijać zarówno jako tancerze jak i choreografowie. Zdecydowanie działa to na plus dla teatru – dodała.
Kolejną premierą Kieleckiego Teatru Tańca będzie „Jezioro łabędzie”, którego premiera zaplanowana jest na styczeń 2019 roku.
RECENZJA
Popełnił samobójstwo, bo chciał być kobietą…
Tak można określić pierwszy spektakl wieczoru premier „Zza moich oczu” Kieleckiego Teatru Tańca. Jednak jest to jednowymiarowa opinia, która spłaszcza tę opowieść do wymiarów zwykłej kartki papieru, a ten kto ją wypowiada, choć patrzył na to co się dzieje na scenie, to niestety nic nie widział.
„Giselle. Akt I” autorstwa Izabeli Zawadzkiej, to nie tylko operacja na społecznym tabu, ale również – a może przede wszystkich – przełamywanie tanecznych schematów. Dzieje się to od samego początku, choć nie, dzieje się to o wiele wcześniej. Tancerze wchodzą na scenę z publiczności.
Ustawiają się między miejscami na widowni zanim jeszcze te zostały w całości zajęte. Stoją nieruchomo, niczym posągi – niewzruszeni. Jasne koszule, jakie mają na sobie przypominają alabaster, z którego zostały wykute przepełnione zadumą postaci tancerzy. Jednak na scenie nie jest już tak statycznie. Od samego początku jest inaczej…
Choreografia zaczyna się na proscenium, zdaje się być to punkt wyjścia do dramaturgii jaką nam za chwilę zaserwuje „Giselle”. W oryginale, pierwszy akt rozpoczyna się od sceny świętowania winobrania. O względy głównej bohaterki – Giselle, stara się myśliwy Hilarion. Jednak dziewczyna zakochana jest w Loysie, w rzeczywistości księciu Albercie, jedynie przebranym w chłopskie szaty. W trakcie zabaw, głos rogu sygnalizuje iż do wioski zbliżają się myśliwi, w których orszaku przybywa również książę Kurlandi i jego córka Batylda – narzeczona Alberta. Ten, bojąc się że ktoś może odkryć prawdę, ukrywa się. W tym samym czasie Hilarion znajduje w lesie szaty księcia. Po pewnym czasie Albert postanawia dołączyć się do zabawy przekonany iż orszak już odjechał. Niestety, wtedy pojawia się zakochany w Giselle myśliwy, który demaskuje księcia pokazując jego szaty. Po chwili zjawiają się Batylda z ojcem, zdumieni zaistniałą sytuacją. Natomiast Giselle z rozpaczy odbiera sobie życie szablą ukochanego. Natomiast Izabela Zawadzka zmienia libretto, a właściwie po prostu nieco zamienia ze sobą pewne elementy. U niej, w przebraniu nie jest Albert, a właśnie Giselle, która tak naprawdę chce się nią stać, gdyż jest mężczyzną. Ta, wydawałoby się, subtelna zmiana przebrania i przebierającego, daje piorunujące dla widza konsekwencje. Przede wszystkim widz jest zmuszony do refleksji, ale nie nad tym czy zmiana płci to schorzenie czy nie, tylko czy lincz nad takimi osobami powinien mieć miejsce. Zdaje się że nie ma na to dobrej odpowiedzi, bo do każdej pojawia się od razu kilkanaście argumentów, ale to… ale tamto. To trudna kwestia, jednak co ważne, choreograf nie chciała poprzez ten spektakl niczego rozwiązywać, przekonywać kogokolwiek do swojego zdania na te temat. Mimo to spektakl jest precyzyjnym cięciem jakie wykonuje chirurg skalpelem podczas operacji, w której tym razem jako znieczulenie zaserwowano bardzo dobrze wykonany układ taneczny. Dzięki temu widz nie czuje się skrępowany, nie jest na nim wymuszona presja bycia po prawej albo po lewej stronie. Z przodu lub z tyłu widowni. Każdy kto zasiądzie na widowni może obejrzeć spektakl, podziwiać tancerzy i jeśli zechce, oceni go. Świetnym zabiegiem scenograficznym były płatki czerwonych róż, spadających pomału i sporadycznie w trakcie spektaklu, aby na zakończenie, gdy Giselle odbiera sobie życie, nagle spadły na scenie niczym wodospad krwi.
Fundamentem choreografii – dosłownie i w przenośni, są nogi, widać iż Izabela Zawadzka, bardzo lubi koncentrować technikę wykonywanych ruchów na tym elemencie ciała. Jest to zauważalne również w kostiumach, wszyscy tancerze mają krótkie spodenki, przypominające te do gimnastyki, w ten sposób mają odkryte całe nogi, co pozwala na szczegółowe obserwowanie napięć mięśni i ich układu w poszczególnych krokach tanecznych. W choreografii jest mnóstwo przysiadów, zarówno na krótkim rozkładzie nóg, jak i szerokim. Nie rzadko można zauważyć iż aktorzy przemieszczają się na zgiętych nogach, co wymaga bardzo dobrej kondycji, rozciągnięcia i świetnej techniki. W „Giselle. Akt I” widz zobaczy również rzadko używane fleksy, które nadają subtelnej kanciastości ruchom. Nie zbyt popularne – a co zobaczymy w „Giseele. Akt I”, jest również wychodzenie tancerzy na scenie po przekątnej. Jest to bardzo dobre rozwiązanie, które nie tylko zwiększa dynamikę, ale również zmianę układu rozstawienia tancerzy na poszczególnych fragmentach sceny. Bardzo trudnym elementem są izolacje wykonywane przy zgiętych nogach tworzących kąt 90 stopni. Większość fragmentów „Giselle. Akt I” była wykonywana w duetach i trio, jednak nie były to stałe kombinacje. Tancerze często zmieniają te układy przechodząc od fragmentów solo, przez trio do kroków wykonywanych w grupie. To co zdumiewa jest równość. Bardzo istotna i wydobywająca jeszcze mocniej istotę choreografii, szczególnie w momentach kiedy widzimy jak zespół tańczy ze sobą w całości. Do tego dochodzą elementy baletu klasycznego takie jak chassé, battu czy pas de bourree, w połączeniu ze wspomnianymi fleksami tworzą nową jakość, która świadczy o odwadze połączenia tych elementów. Zdecydowanie najpiękniejsze w tym spektaklu jest to, że jest on świeżością w czystej postaci. Po tytule możemy spodziewać się dobrze znanej klasyki. Jednak gdy zasiadamy na widowni i kurtyna idzie w górę, już wiemy, że to nie będzie klasyka, którą dobrze znamy. Zdecydowanie Izabela Zawadzka tą interpretacją odkrywa przed widzem swoje nietuzinkowe spojrzenie na taniec i ogromny talent, który wychodzi nie tylko na proscenium, ale i daleko poza nie.
Kolejna część wieczoru premier to „Fragment/Akcje” Karoliny Garbacik, był to najbardziej wymagający kondycji fizycznej od aktorów spektakl. Przede wszystkim ze względu na ciągły ruch i szybkie przemieszczanie się z punktu a do punktu b. Przez cały czas w tej choreografii narzucone jest szybkie tempo, w którym najistotniejsza jest synchronizacja i mechaniczne powtarzanie pewnych fragmentów. Na scenie znajduje się pięciu tancerzy, którzy przemieszczając się w konkretnych konfiguracjach i ustalone punkty, powtarzają takie same sekwencje taneczne. Te poszczególne fragmenty są wplecione w całą akcje, która nawiązuje do kontaktu dwóch osób. Karolina Garbacik pokazuje kontakt dwójki ludzi, uwypuklając przede wszystkim ich odruchy, może obronę własną wobec tego, co nieznane? Na pewno sprowadza te relacje do instynktowego poznawania i kontynuowania już poznanego. Również o przekraczaniu własnych granic, a właściwie próbowaniu jak daleko poza nie możemy wyjść. Spektakl ma bardzo duży potencjał i wymaga ogromnej pracy, w tym prób, które powinno wykonywać się cały czas, gdyż wymaga on perfekcji. Dopiero wtedy widz jest w stanie w locie zrozumieć zamysł i odróżnić fragmenty zmienne od stałych. Piątkowe wykonanie było dobre, jednak niezachwycające – mimo iż choreografia jest bardzo intrygująca. Poprawne wykonanie, wynika raczej ze względu na przedpremierowy stres, niż brak prób przed wieczorem premier, gdyż włożoną pracę w spektakl i zaangażowanie tancerzy w ten projekt było widać na scenie już od pierwszego kroku.
Zwieńczeniem „Zza moich oczu” była „Carme(n)love” autorstwa Małgorzaty Ziółkowskiej. Spektakl jest nawiązaniem do opery „Carmen” Georges’a Bizeta. Był to najbardziej widowiskowy spektakl. Oprócz rekwizytów jak róże, cygara czy wachlarze cały układ był bardzo temperamentny i sensualny. W większości scen prezentowane są bardzo bliskie relacje damsko – męskie, jednak mimo bardzo dosadnych ruchów tanecznych, choreograf nie przekroczyła granicy dobrego smaku tym układem i mimo tych fragmentów tańca, nadal pozostawia sporo przestrzeni dla widza na jego dopowiedzenia. Na scenie bez wątpienia pojawia się chemia, której efekty nie są do zastąpienia. Alicja Horwath-Maksymow odtwórczyni roli Carmen stworzyła z Michałem Ośką, który grał jednego z jej kochanków świetny duet. Widz widział nie tylko świetne partnerowania, ale również uczucie, które po prostu wzruszało. W „Carme(n)love” pojawiło się bardzo dużo piruetów, podnoszeń i skoków. Choreografia została stworzona bardzo przejrzyście, przez co widz, nawet gdy nie zna historii „Carmen” łatwo zorientuje się w biegu zdarzeń opowiadanej przez tancerzy historii. I mimo ze wszystko jest oczywiste, na końcu i tak zadamy pytanie… Czy Carmen niszczyła miłością, czy to miłość niszczyła Carmen?
W każdym spektaklu plusem był układ świateł, którego reżyserią zajął się Grzegorz Pańtak. Bez wątpienia było to wykończenie każdej części, bez której ciężko sobie wyobrazić „Carme(n)love, „Fragment/Akcje” czy „Giselle. Akt I”. „Zza moich oczu” można zaliczyć do udanych wieczorów premier. Budujące jest nie tylko to, że każda z choreografów zaprezentowała coś innego, ale to, że miała taką możliwość, że Kielecki teatr Tańca pozwala się rozwijać mniej lub w ogóle nieznanym choreografom i nie decyduje o tym, jak ma być opowiedziana historia widziana ich oczami.
Katarzyna Prędotka / Polskie Radio Kielce