W minioną sobotę Teatr imienia Stefana Żeromskiego w Kielcach wystawił premierę zawieszoną między sezonami. Poprzedni zakończył się w czerwcu galą plebiscytu „O dziką różę” a nowy rozpocznie się 23 września prapremierą „Rasputina” – sztuki z quasi historycznego cyklu o postaciach tragicznych duetu Jolanta Janiczak i Wiktor Rubin.
Premiera między sezonami to wznowienie przedstawienia „Zabić celebrytę” Radosława Paczochy w reżyserii Gabriela Gietzky’ego. Ta druga premiera była zapowiadana w kwietniu, gdy zespół wystawił sztukę po raz pierwszy i to bardzo udanie, choć główną rolę Jasona Tavernera zagrał wówczas sam reżyser. Planowany w obsadzie Andrzej Plata połamał się i na prapremierze siedział na widowni. Podobnie Łukasz Pruchniewicz jako Fred mógł swoją postać oglądać w kreacji Dawida Żłobińskiego.
Sobotni spektakl udowodnił, że reżyserskie plany obsady spektaklu były pierwotnie jak najbardziej trafione. Andrzej Plata w roli telewizyjnego celebryty, który nagle przestaje być znany z tego, że jest znany, wypadł w nowym przedstawieniu doskonale, i co ważne podkreślenia, zagrał tę postać nieco inaczej, niż reżyser podczas pierwszej premiery. Taverner w wykonaniu Platy ma w sobie nieco więcej wrażliwości, bardziej zakłada maskę celebryty, niż jest nim w istocie, stąd ostatni monolog o tym jak bohater wyobrażał sobie kiedyś rolę telewizji, brzmi chyba mocniej i bardziej przejmująco niż podczas pierwszego przedstawienia w kwietniu.
Generalnie sierpniowy spektakl bardziej podąża ku komedii, dodajmy, czarnej komedii, bo jego wymowa od kwietnia nie zmieniła się ani trochę. Cały czas jest to rzecz o telewizyjnym przemyśle rozrywkowym, który z myśleniem, kulturą i edukacją niewiele ma wspólnego, choć do tych wartości najczęściej się odwołuje. Problem na zachodzie Europy a bardziej w Stanach Zjednoczonych znany przynajmniej od połowy ubiegłego wieku u nas pojawił się wraz z transformacją ustrojową. Problem z gatunku: co było pierwsze, jako czy kura? Czy ogłupiające programy rozrywkowe i tabloidy pojawiły się jako odpowiedź na zapotrzebowanie coraz mniej wymagających widzów i czytelników, innymi słowy, czy redakcje chcąc zwiększyć „oglądalność” i nakłady prasy zaczęły produkować treści dla durnych albo leniwych odbiorców, którzy zawsze stanowią większość; czy odwrotnie, odbiorcy dostając taką a nie inną treść po prostu głupieją. Raczej to pierwsze i tak też możemy wnioskować oglądając spektakl.
Jason Taverner jest gwiazdą takiego niby inteligenckiego show, gdzie padają pytania o lekturę dzieł Prousta a w istocie chodzi o to, by towarzysząca mu celebrytka (w tej roli doskonała Dagna Dywicka) mogła rozpocząć kampanię reklamową środka do higieny intymnej. Zapowiedź praktycznego zademonstrowania użycia kosmetyku w następnym programie rzecz jasna prognozuje radykalne zwiększenie „oglądalności”. I o to w tym wszystkim chodzi. Dzisiaj widzowie traktowani są po prostu jak swoisty surowiec, konieczny półprodukt do wytworzenia gotowego towaru rozrywkowego. Kielecki spektakl, niczym seans terapeutyczny, mocno ową prawdę podkreśla głównie poprzez scenografię. Widzowie i aktorzy usytuowani są na scenie jak w studiu telewizyjnym, Łukasz Pruchniewicz w roli Producenta niczym doktor Pawłow pokazuje swoim doświadczalnym psom różne emotikony, które mają wywoływać odpowiednie reakcje. Widzowie mają sobie uświadomić, kim są w istocie.
Pod tym względem od kwietniowej premiery spektakl nie zmienił wymowy, nie pozostaje mi więc nic innego, jak powtórzyć zakończenie recenzji, którą wówczas pisałem. Przypomniałem wtedy o starym już filmie „Idiokracja” Mike Judge’a, w którym dwoje niezbyt rozgarniętych bohaterów, właśnie takich dzisiejszych oglądaczy telewizyjnych show i wielbicieli celebrytów, budzi się po pięciuset latach hibernacji w świecie, w którym okazują się najmądrzejszymi osobnikami rodzaju ludzkiego. Film powstał zaledwie dziesięć lat temu i reżyser nie przewidział, że nie potrzeba aż pięciuset lat, by jego bohaterowie pretendowali właśnie do takiej roli. Chyba podobna konkluzja płynie z kieleckiego spektaklu, który w nowej obsadzie równo gorąco polecam, jak w kwietniu.