Kielecki Teatr Lalki i Aktora „Kubuś” w Kielcach najwyraźniej wszedł w dobrą passę wystawiania sztuk współczesnych dramatopisarek, kobiet niezwykle inteligentnych, mądrych i wrażliwych. Pierwsza była Marta Guśniowska, ostatnio Malina Prześluga i wreszcie wczoraj Magdalena Mrozińska, notabene obecna na premierze swojej bajki „My się mamy nie słuchamy” w reżyserii Ireneusza Maciejewskiego.
Wszystkie wymienione Panie odnawiają dramaturgię dla dzieci i nic dziwnego, że po ich pomysły chętnie sięgają teatry lalkowe w całej Polsce. Bo jeżeli sztuka ma pobudzać emocje najmłodszych, a przecież ma, i jeżeli ma kształtować ich gust estetyczny i moralne wartości, a przecież ma, a jednocześnie ma posługiwać się współczesną wrażliwością, by do dzieci dotrzeć, a przecież tak się dzieje, to po co szukać gdzie indziej.
Magdalena Mrozińska swoje pomysły czerpie niejako z dwóch źródeł. Pierwszym jest przyroda, bardziej w znaczeniu mikro, niż makro biologii, innymi słowy bliższe są jej bakterie, pierwotniaki i mrówki wreszcie, niż słonie i hipopotamy. Drugim źródłem niezmiennie staje się polszczyzna, meandry jednego z najtrudniejszych języków na świecie, poprzez fleksję głównie, ale też brzmienie. I z jednym, i z drugim dzieci mają do czynienia od urodzenia.
Kluczowym słowem spektaklu „My się mamy nie słuchamy” stało się wyrażenie „znosić”. W słownikach języka polskiego począwszy od Doroszewskiego i PWN pod redakcją Szymczyka a skończywszy na internetowych, słowa „znosić”, „znieść”, „znoszony”, „zniesienie” mają od kilku do kilkunastu znaczeń. A dzieci lubią pytać, i bardzo dobrze, a rolą rodziców jest odpowiadać. Magdalena Mrozińska łączy więc biologię z językoznawstwem, by to wszystko ogarnąć i pogodzić. Stąd pomysł na mrówki, które jak wiadomo są społecznością na wskroś zorganizowaną, uporządkowaną i może w ten sposób da się niezwykle skomplikowane sytuacje wytłumaczyć.
Fabuła bajki jest niezwykle prosta, oto jedna z mrówek w społeczności buntuje się, nie chce znosić czyli gromadzić materiałów na budowę kopca, nie znosi już swojego monotonnego życia, bo jest indywidualistą. Opuszcza wraz z bratem mrowisko w poszukiwaniu łatwego i beztroskiego życia, w którym nie trzeba znosić już całego ciągu nakazów i zakazów. Owady mają po prostu dość znośności.
Tyle, że samotna mrówka może przeżyć najwyżej dwa dni, o czym informuje ze sceny myrmekolog czyli naukowiec zajmujący się mrówkami właśnie. Oczywiście nie zdradzę, jak się kończy bunt mrówek, powiem tylko, że finału możemy się domyślać, jak w każdej bajce, innymi słowy dzieci nie mają się czego bać, chociaż trochę strachu w przedstawieniu jednak będzie, przede wszystkim w rewelacyjnej scenie z pająkiem.
Magdalena Mrozińska przemyca w swej opowieści mnóstwo informacji biologicznych, ucząc najmłodszych empatii do świata owadów i małych mięczaków, wciąż groźnego, mimo kanonicznej już edukacji płynącej z filmu „Pszczółka Maja”. Będzie więc w tym świecie Biedronka w świetnej roli Agaty Soboty, będzie Mucha bardziej jako troskliwa mama wszystkich drobnych stworzeń, niż przykry owad, w równie udanej roli Małgorzaty Sielskiej. Jednak najbardziej wyraziste postaci stworzyła Małgorzata Oracz jako Ślimak i Żuk Gnojarek użyczając im rozbrajającego widzów męskiego tembru głosu.
Reżyser Ireneusz Maciejewski zresztą tak poprowadził wszystkie role, że choć w zgodzie z entomologią owadzie społeczności raczej się unifikują, to w spektaklu pozornie jednorodne postaci zyskują indywidualne cechy.
Ciekawostką kieleckiego spektaklu jest dopisanie w trakcie realizacji przez autorkę postaci entomologa, a ściślej myrmekologa i powierzenie tej roli Magdalenie Daniel, która poprzez interakcję z dziecięcą widownią idealnie wprowadza na samym początku publiczność w przedstawienie. Dzieci były zresztą podczas wczorajszej premiery niezwykle uważne, bo gdy w jednym z dialogów pojawiło się niegroźne skądinąd określenie „upierdliwy” od razu zareagowały głośnym, że „tak nie trzeba mówić”.
Urzekają w spektaklu „My się mamy nie słuchamy” lalki Romana Romanowicza, doskonała jest też muzyka Łukasza Pospieszalskiego. Kolejny raz przekonałem się, że aktorzy kieleckiego „Kubusia” są świetnie przygotowani wokalnie i… i tu jest jedyna uwaga krytyczna. Otóż rozumiem, że dziś nagminnie, gdy aktorom przychodzi śpiewać na scenie, wspomaga się ich mikroportami, które niestety są protezą, a przecież i Ewa Lubacz, i Michał Olszewski śpiewają doskonale bez ulepszaczy. Na dodatek muzyka podczas premiery ewidentnie zagłuszała samych wokalistów. Powiem tak – nie mogę się doczekać nowej siedziby Teatru, może tam wreszcie akustyczne mankamenty obecnej sceny przy ulicy Dużej wreszcie zostaną raz a dobrze rozwiązane, czego Państwu i sobie życzę.
A najnowszy spektakl w Teatrze Lalki i Aktora „Kubuś” w Kielcach gorąco polecam.
Ryszard Koziej
Radio Kielce SA