Srebrny i brązowy medalista mistrzostw świata, uczestnik igrzysk olimpijski oraz zwycięzca Ligi Mistrzów – Krzysztof Lijewski, prawy rozgrywający reprezentacji Polski szczypiornistów oraz Vive Tauronu Kielce rozmawiał z Markiem Cenderem nie tylko o świętach.
Jaki był mały Krzyś?
– Byłem grzeczny. Usłuchany. Z tego co wiem od rodziców to mój brat dał im w młodości „popalić”. To jednak nauczyło ich jak postępować z kolejnym dzieckiem. Byłem już mocno trzymany w blokach. Ale na nic nie narzekałem. Byłem fajnym, radosnym, szczęśliwym dzieckiem. Moim idolem w młodości był o 6 lat starszy brat Marcin. Jak tylko zacząłem myśleć o piłce ręcznej to patrzyłem w niego jak w obrazek. Naśladowałem każdy jego ruch na boisku. Dużo się od niego uczyłem. Często mieliśmy wojny na poduszki. Niestety przegrywałem, bo brat był 6 lat starszy i silniejszy.
Nie zapomnę historii z pewnych moich urodzin. Były wakacje. Myślałem, że mogę spędzić więcej czasu na dworze, ale rodzicie powiedzieli „godzina 22.00 w domu”. Ja przyszedłem 22.02 i drzwi były już zamknięte. Usiadłem na wycieraczce i tak sobie siedziałem. Pomogła dopiero interwencja sąsiada.
To były czasy telewizyjnego rozkwitu NBA. Ponieważ mecze często były w nocy, a mnie kazano spać, więc oglądałem je ukryty pod stołem. Fascynował mnie również serial „Alternatywy 4”. Najbardziej lubiłem oglądać sceny z Aniołem i Balcerkiem.
Początkowo, zapatrzony w brata miałem zostać koszykarzem. Potem jednak tata wziął mnie pod swoje skrzydła i ukierunkował na piłkę ręczną.
Sport tak mnie pochłonął, że nie miałem czasu na książki. Nawet na lektury. W każdej wolnej chwili biegałem na podwórku za piłką. Szkoda, że teraz tak nie jest.
Krzysztof Lijewski na „zarobkowej obczyźnie”
– Wyjazd do Bundesligi, do Niemiec to była dla mnie prawdziwa szkoła życia. Jak nie wyprałem sobie koszuli, to była brudna. Jak nie przygotowałem jedzenia, to go nie było. Uczyłem się wszystkiego od nowa. Graliśmy dużo więc najczęściej to rodzice przyjeżdżali do nas na święta.
Wielka miłość Krzysztofa i jak to się skończyło.
– Chodziliśmy razem z Asią do jednej szkoły podstawowej. Potem nie widzieliśmy przez kilkanaście lat. Dopiero koleżanka zorganizowała „spotkanie klasowe”. Przyprowadziłem Aśkę do domu, do rodziców. Mama wyciągnęła stare zdjęcia z albumu z czasów przedszkola. Asia spojrzała… i powiedziała „tutaj stoi Krzysiek, a ja stoję obok”. My, po prostu, byliśmy skazani na siebie.
Dlaczego Krzysztof Lijewski całuje jeszcze kogoś innego, oprócz swoich ukochanych kobiet?
Jak tylko mam chwilkę wyjeżdżam na ryby. Mamy w drużynie kilku zapalonych wędkarzy. Najczęściej jeździmy na zbiornik do Sukowa. Nie potrafię przyrządzać złapanych ryb więc wypuszczam je z powrotem i mam nadzieję, że jak ją pocałuję to spełni moje życzenie i przyprowadzi mojego dziadka.
Najlepsze co go spotkało w życiu.
– Najlepsza decyzja prywatna w życiu to na pewno ślub z Aśką. W życiu zawodowym to każda decyzja, która wiązała się z progresem sportowym. Przejścia do coraz lepszych drużyn. Jeżeli jednak mógłbym cofnąć czas to na olimpiadzie zagrałbym jeszcze mocniej, aąłbym z siebie jeszcze więcej. Mogę już nie mieć w życiu szansy na olimpijskie złoto.
Wielkanocne specjalite de la Maison Krzysztofa Lijewskiego.
– Specjalność moja i brata to sałatka świąteczna. Zawsze razem kroimy gotowane warzywa. Poza tym terytorium kuchni na święta zostawiam kobietom. Natomiast chętnie robię sprawunki, czyszczę, sprzątam.
Święta – czas wyjątkowy!
– Najbardziej cenię w świętach spotkania i rozmowy z najbliższymi. W przeszłości było tego „jak na lekarstwo”. Dawniej częściej widywałem się z rodzicami i bratem na kamerce internetowej. Dlatego teraz najbardziej cieszę się z tego, że możemy razem być w gronie rodzinnym.
Baranek, zajączek, jajeczko, kiełbaska, troszeczkę słodkości to skład naszego wielkanocnego koszyczka. Może jeszcze mini porcja mojej świątecznej sałatki (śmiech).
Trudne pytania o wiarę i religię.
– Wierzę. Może nie modlę się codziennie, ale jestem chrześcijaninem i wierzę w Pana Boga. Przed meczem i po nim modlę się o pomyślność i uniknięcie kontuzji. Proszę Boga, żeby w zdrowiu rozpocząć mecz i w zdrowiu go zakończyć. Na nadgarstku noszę prezent od żony – krzyżyk. Nie zdejmuję go na mecz tylko chowam pod frotką. (Piłkarze ręczni nie mogą nosić żadnej biżuterii w trakcie meczu – przyp. red.)
Sportowa emerytura.
– Niedawno wybudowaliśmy się pod Kielcami. Wiążę swoją przyszłość na emeryturze z tym miejscem. Mam naprawdę dużo obowiązków związanych z utrzymaniem domu, podwórka i ogrodu, ale lubię to.
To jest to! Krzysztof Lijewski zdradza swoje największe marzenie.
– Nigdy nie byłem na żywo na meczu NBA! Moje marzenie to polecieć do USA i zobaczyć taki mecz. Zwłaszcza moich ukochanych „Lakersów” (Los Angeles Lakers – przyp. red.)
Mam wizę więc nie powinno być z tym większych problemów. Póki co jednak brak czasu. Ale kiedyś to zrobię!
Lijewski celebrytą?
– Nie, nie czuję się celebrytą. Popularność mi nie przeszkadza. Miło jest kiedy ktoś na mieście zaczepia mi i albo gratuluje wygranej i dobrego występu, albo mówi, że jest z nami, mimo porażki. To są przyjemne chwile.
Wielkanocne życzenia od i do Krzysztofa Lijewskiego.
– Nie będę oryginalny. Przede wszystkim zdrowie. Powiem, że w „śmigus dyngus” z żoną nie oblewamy się drogimi perfumami, ale… czasami szklaneczka wody pójdzie w ruch…