Ma na swoim koncie kilkadziesiąt ról teatralnych i filmowych. Jest założycielem Fundacji „Mimo wszystko”. Z poczuciem humoru, dystansem do siebie, zawsze serdeczna, pogodna i uśmiechnięta. Znakomita aktorka Anna Dymna rozmawiała z Pawłem Solarzem nie tylko o Świętach Wielkiej Nocy.
Paweł Solarz: Czy zastanawiała się Pani kiedykolwiek nad wyższością świąt Wielkiej Nocy nad Bożym Narodzeniem?
Anna Dymna: Nigdy się nad tym nie zastanawiam, bo jedne i drugie święta są dla mnie bardzo ważne. Ale każde mają inny nastrój. Boże Narodzenie jest srebrzysto – złote. Rodzi się dziecko i przychodzi nadzieja. A z nią rodzi się miłość. Dla mnie to trochę dziwne święta. Niby radość, bo przy wigilijnym stole spotyka się rodzina, ale zawsze myśli się o tych, których nie ma. Coś – dla mnie – smutnego jest w tych świętach, niestety. Z kolei na Wielkanoc wszystko kwitnie. Jest wesoło, radośnie, ale Jezus umiera… na szczęście później zmartwychwstaje, więc znowu się rodzi nadzieja, że to wszystko ma sens. Dla mnie święta są ważne, bo pielęgnuje się coś, co jest niezmienne, co się powtarza, a człowiek – nawet, gdy jest mu źle – wierzy w lepszy czas. Przed świętami Bożego Narodzenia robię z masy solnej szopeczki, maluję banieczki, kolorowe łańcuchy. Pamiętam, jak po operacji obie nogi miałam w gipsie, ale nie odmówiłam sobie tych małych przyjemności. Święta dają siłę. A co poza tym? To, że możemy się wreszcie spotkać, porozmawiać, wypłakać, czy cieszyć z małych spraw. To wielka radość…
PS: Czyli Anna Dymna ma taki swój kalendarz rodzinny od świąt do świąt?
AD: No nie (śmiech). Oczywiście staram się rodziny nie zaniedbywać. Podam przykład. Mam brata, z którym się bardzo rzadko widuję. Przecież nie pojadę w nocy – kiedy mam wolne – powiedzieć mu, że go kocham. W święta oczywiście mamy okazję, żeby się spotkać, uściskać, zwyczajnie być ze sobą. I to jest cudowne.
PS: Na Boże Narodzenie maluje Pani bombki. Kiedyś podarowała je Pani dla naszej radiowej akcji. A na Wielkanoc?
AD: W domu trochę się wygłupiamy. Robimy z masy solnej zwierzątka wielkanocne. U mnie w domu, tydzień przed, jest stół w różnych skorupkach, w mniejszych i większych odlewach, kawałkach elementów, które po złączeniu dadzą piękny, końcowy efekt. Na tę Wielkanoc moim studentom dałam baranki, owieczki i zajączki, które strasznie rozrabiają (śmiech). I takie własnoręcznie wytworzone zwierzątka też podarowujemy naszym gościom. Na groby malujemy pisanki. Najlepiej akrylowymi farbami, bo są trwalsze. Pomalowane wydmuszki mocuję na patyczkach. Zanosimy je zostawiając najbliższym kawałek świąt. Natomiast jajka do koszyczka maluję akwarelami. I wszystko jedno, czy miałam dziesięć lat, czy tak, jak teraz 65. Tak samo je dekoruję. Zawsze siedzi zajączek pod kwitnącym krzaczkiem, frunie motylek, widać błękitne niebo… uwielbiam to robić. Albo maluję jajko na czerwono i robię z niego biedronkę. Bawię się jak dziecko. I nie chce tego dziecka zabijać w sobie, niech ono sobie głupie rzeczy robi. I niech traci na to czas, bo warto.
PS: A jaka była Wielkanoc w Pani rodzinnym domu?
AD: Była taka sama, jak teraz w moim. Z masy solnej robiliśmy jakieś zwierzątka, a z wydmuszek rybki, krasnoludki. Bóg wie co jeszcze. Powtórzę. Najważniejsze jest to, żeby było rodzinnie. Ja nigdy na święta nie wyjeżdżam. Chociaż czasem myślę: Boże, jak bym to wszystko rzuciła i gdzieś wyjechała, żeby odpocząć! Ale zaraz przychodzi refleksja. Przecież muszę przygotować śniadanie wielkanocne, bo przyjdzie cała rodzina. I znów mam siłę. Mąż dekoruje duży stół, ja robię sałatki, kiełbaskę pieczoną, jesiotra w galarecie. I zawsze żurek, taki sam, albo z roku na rok coraz lepszy – „żurek dymny królewski”…
PS: …czyli…
AD: …czyli musi być zakwas. W tym roku nie ukisiłam sama, ale na szczęście dzisiaj można kupić dobry żur. Gotuję szyneczkę, boczek surowy i wędzony, kiełbasy. Osobno gotuję grzyby, najlepiej prawdziwki. Potem wyjmuje z garnka ugotowane mięsa i do tej wody dodaję warzywa oraz pokrojone w kostkę ziemniaki. Następnie na patelni podsmażam ugotowaną szynkę, boczek i kiełbasy. Dodaję zeszkloną cebulę i czosnek. Wszystko to wrzucam do tego gara z warzywami. Ugotowane grzyby kroję w paski i też do gara. Wodę z grzybów również. Przyprawiam całość pieprzem, solą i majerankiem. Nie dodaję śmietany, bo nie lubię. I to jest ten słynny „żur dymny królewski”! Pikantny i smaczny. Jak zjesz taką miskę, to już nic nie musisz więcej.
PS: A co poza tym?
AD: Czasem upiekę kaczkę z jabłkami i żurawiną. Przetwory robię sama. Uwielbiam żurawinę z brusznicą. Obowiązkowo naleweczki „dla zdrowotnosti”. Żurawinóweczka, pigwóweczka, malinóweczka. Też robię sama. A goście je lubią. W domu nic się nie zmarnuje. Mamy pełen futrzaków, które bardzo lubią święta [śmiech]. Mój czarny kot zawsze wpatrzony jest w kiełbasy i jajka. Śmiejemy się, że pilnuje, aby nikt mu tego nie ukradł. Teraz u nas są cztery koty. I jeszcze coś zdradzę. Czemu lubię Wielkanoc. Bo uwielbiam ogródek, o którym zawsze marzyłam. I chociaż czasami boli mnie kręgosłup, to robię porządki. A to tu okopię rośliny, tam wsadzę. Tu gówienkiem granulowanym wzbogacę podłoże. Sama radość. Już mi zakwitła magnolia, forsycja też kwitnie. Nie wiadomo czemu morela także. Wilcze łyko już przekwitło, tulipany wychodzą. To są właśnie te święta, podczas których wszystko budzi się od nowa do życia.
PS: No dobrze, to święta rodzinne, a jeżeli chodzi o Pani podopiecznych z Fundacji „Mimo wszystko”.
AD: Pewnie, że o nich nie zapominam. Zawsze jadę podzielić się jajeczkiem i uczestniczę w drodze krzyżowej. Zawsze też pamiętam o „Salonie poezji”. Czytamy wiersze o zmartwychwstaniu i rozważamy o życiu. A do tych, do których nie dojadę wysyłam życzenia. Jest łatwiej – bo są komputery, telefony.
PS: Warto – a propos – rozważania o życiu, tak gnać?
AD: Ja nie robię kilku rzeczy na raz. Wszystko robię po kolei. Mam priorytety. Wiem, co jest ważniejsze od czego i w żadnym popłochu nic nie muszę. Na pewno muszę iść do teatru na próbę. Teraz mamy próby stolikowe do „Wesela”. Ale są spotkania, wywiady, rozmowy, sesje itd. Przez tyle lat wypracowałam taką metodę i raczej czegoś nie przygotuję do jedzenia, niż zawalę najważniejsze sprawy i ich nie załatwię.
PS: Lubi Pani „Wesele”?
AD: W marcu minęło dokładnie 48 lat kiedy pierwszy raz stanęłam na zawodowej scenie. Wtedy, na pierwszym roku, miałam 18 lat i zagrałam Isię i Chochoła u Lidii Zamkov. Potem grałam Pannę młodą, Zosię u Grzegorzewskiego. U Wajdy Gospodynię. Świętej pamięci Jurek Bińczycki mówił: „ Anka to już Ci tylko Wernyhora został”. Teraz u Janka Klaty gram Radczynię. Ja „Wesele” znam na pamięć. Uwielbiam ten dramat. Mam w głowie ten rytm. Bardzo bym chciała, żeby w moim teatrze zawsze grane było „Wesele”. To jest zawsze aktualne przedstawienie.
PS: A co z książką. Miała być 10 kwietnia. Pani napisała, czy to ciąg dalszy tego znanego już „wywiadu – rzeki”?
AD: To ciąg dalszy rozmowy ze mną. Kontynuacja poprzedniego wywiadu, który kilkanaście lat temu wydał „Znak” pt. „Warto mimo wszystko”. Wojciech Szczawiński popełnił ciąg dalszy pytając o to, co wydarzyło się od tamtej pory do dzisiaj. Odpowiadałam na trudne pytania. Jeżeli mam mówić o poważnych sprawach, które przeżyłam, to muszę być szczera. Również na temat Wiesia Dymnego. Czy pił, czy mnie bił, czy robił coś innego…
PS: …to znaczy lubi Pani odsłaniać swoją prywatność do końca?
AD: Ale ja nigdy niczego do końca nie odsłoniłam i nie odsłonie. O mnie nikt, nic nie wie tak do końca. Jest granica, jest stop! Pytają mnie, co myślę o rzeczywistości. Nie wypowiadam się na sprawy polityczne. Na każdy inny temat tak. Bo jestem osobą publiczną.
PS: A kiedy książka będzie dostępna?
AD: Dokładnie nie wiem. Słyszałam, że wyniknęły problemy związane z promocją.
PS: O czym marzy Pani, jako aktorka?
AD: Nie mam takich marzeń. Mam swój wiek, doświadczenie. Mogę zagrać ważną rolę i epizod.
PS: Taki jak w „Ekscentrykach”, jako babcia klozetowa pytająca: kaka, czy pipi?
AD: No co? Nie super epizod, fantastyczny do grania! [śmiech]. Nie był to Hamlet, ani Julia, ani Ofelia. Ja marzę o tym, żeby jeszcze mieć siły grać, żeby być potrzebną. A gram w tym, co naprawdę mnie interesuje. Mogę sobie na to pozwolić.
PS: Ulubione – na Wielkanoc – kwiaty Dymnej?
AD: Białe tulipany, dlatego, bo potrafią stać w wazonie nawet dwa tygodnie. Żółte też. Ale najbardziej lubię róże.
PS: Pani Anno – najpierw było jajko, czy pierwsza była kura?
AD: Była kura, co miała jajko w środku… [śmiech]… takie rozmowy chce Pan ze mną prowadzić [śmiech]. Była kura z jajkiem proszę Pana…