Teatr imienia Stefana Żeromskiego w Kielcach wystawił prapremierę sztuki „Zaucha. Welcome to the .prl” Zuzanny Bućko i Szymona Bogacza w reżyserii Adama Biernackiego. Spektakl jest wizją historii alternatywnej z dwoma bohaterami – piosenkarzem Andrzejem Zauchą, który przeżywa zamach na swoje życie i z Polską, która pozostaje socjalistyczna, a kraje zachodniej Europy dostosowują się do jej modelu ustrojowego.
Historie alternatywne nie mają dobrej krytyki, w sumie nie wiadomo dlaczego, bo przecież to taka sama fikcja literacka, jak każda inna. Oczywiście, że pytanie „co by było, gdyby…” jest bezsensowne, bo żadnego gdyby nie mogło być, skoro jest tak, jak jest, a mimo to historia alternatywna będąca swoistym rodzajem literatury fantastycznej ma się dobrze, każdego roku pojawia się sporo książek tego nurtu i sprzedają się doskonale. Co by było gdyby na przykład nie było wojen światowych – pierwszej jak choćby w „Lodzie” Jacka Dukaja, czy drugiej, jak w „Pakcie Ribbentrop-Beck” Piotra Zychowicza. Szczególnie ostatnia wojna pobudza wyobraźnię twórców na świecie, którzy z uporem maniaka nie pozwalają Hitlerowi haniebnie zginąć w bunkrze Kancelarii Rzeszy a w Polsce odwrotnie, nie pozwalają Hitlerowi nas zaatakować.
Niewinna literacka zabawa ma jednak szersze tło, skąd blisko do spiskowych teorii dziejów niczym zaraza rozpowszechniających się w internecie i w efekcie naprawdę można znaleźć ludzi, którzy wierzą, że po wojnie Hitler ukrywał się w Ameryce Łacińskiej a Amerykanie korzystają z kosmicznych technologii, które przekazali im Obcy, notabene mający konszachty również z Watykanem i kształtujący losy świata, i tak dalej, i tak dalej, nie mówiąc już o naszych polskich pomysłach z ostatnim na alternatywną historię przedchrześcijańskich dziejów z wielkim lechickim mocarstwem w roli głównej.
Przypomniałem sobie to wszystko oglądając wczoraj zupełnie nową alternatywną historię zaprezentowaną na scenie Teatru imienia Stefana Żeromskiego w Kielcach. Zupełnie nową, bo duet dramaturgów Szymon Bogacz i Zuzanna Bućko już raz wsadzili kij w mrowisko wystawiając dwa lata temu w Jeleniej Górze „Karskiego historię nieprawdziwą”, według której misja polskiego emisariusza doprowadziła do przerwania holokaustu i upadku dwóch totalitaryzmów – hitlerowskiego i stalinowskiego. Karski stał się superbohaterem nowego cudownego świata, ikoną popkultury. Trudno nie odnieść wrażenia, że prapremiera sztuki „Zaucha. Welcome to the .prl” w reżyserii Adama Biernackiego w Teatrze imienia Stefana Żeromskiego w Kielcach jest kontynuacją projektu sprzed dwóch lat.
Tym razem bohaterem sztuki stał się człowiek będący rzeczywistą ikoną popkultury siermiężnego PRL-u zaś w wersji alternatywnej doskonałego socjalistycznego świata. W równoległej rzeczywistości według twórców spektaklu piosenkarz jednak nie ginie w zamachu na swoje życie, zaś transformacja ustrojowa w Polsce i na świecie przybiera zgoła inny obrót, dość powiedzieć, że za sprawą Andrzeja Zauchy upada mur berliński, na Bałkanach nie ma wojny, Związek Radziecki rozpada się na sto ileś tam państw, Putin nigdy nie dochodzi do władzy a Łukaszenka ginie od czołgowego pocisku, zaś państwa Europy jednoczą się we wspólnocie wokół Polskiej Rzeczpospolitej Socjalistycznej.
Dlaczego za sprawą Andrzeja Zauchy? Bo taką moc mają jego piosenki, moc zamieniania zła w dobro. Bo taki był Andrzej Zaucha, całkowicie oddający się innym, że nawet Matka Teresa z Kalkuty musiała przyznać, że jest nikim wobec niego. Czy autorzy szydzą ze zmarłego piosenkarza? Czy dwa lata temu szydzili z Jana Karskiego?
Na pewno szydzą z historii alternatywnych i spiskowych teorii dziejów. Po prostu wykorzystują konwencję by zmusić nas do głębszego zastanowienia się nad rzeczywistą historią, która z nauczycielki życia przeradza się w swoiste show. Kielecki spektakl taką właśnie przybiera formę jednocześnie będąc zapisem surrealnej onirycznej wizji bohatera spektaklu, w domyśle w chwili śmierci klinicznej po zamachu na jego życie. Aktorzy występują w białych kostiumach, które z jednej strony kojarzą się z bielą szpitalnych fartuchów a z drugiej, z sukienkami istot po drugiej stronie życia. Jaźń bohatera nie spogląda wstecz, ale w przyszłość, rozszczepia się na sześć postaci, które często dialogują ze sobą. Bez przyjęcia tej onirycznej interpretacji spektakl prawdę mówiąc trudno zrozumieć i nie dziwię się konsternacji wielu widzów wczorajszej premiery.
Na uwagę zasługuje doskonała scenografia łącznie z projekcjami wideo Mirosława Kaczmarka. Scena praktycznie jest pusta, zamyka ją jedyna kulisa z monstrualnie dużymi dziurami po kulach pistoletu i takimi łuskami pocisków. W drugim akcie pojawia się jeszcze kulisa przezroczysta, błyszcząca w świetle, swoisty znak stylistyki show. I tyle, nie licząc figury Matki Boskiej i rachitycznych wierzb jako istoty polskiego krajobrazu i w finalnej scenie kilkunastu krzeseł oraz zestawionych stołów dla zobrazowania parafrazy Ostatniej Wieczerzy.
Wreszcie muzyka. Wydawałoby się, że w spektaklu, którego bohaterem jest Andrzej Zaucha, będzie pełniła podstawową rolę. Tak jest w istocie, aranżacje z wykorzystaniem również innych utworów z epoki są logiczne a miejscami zaskakujące i odkrywcze, niestety wszystko bierze w łeb ze względów technicznych. Aktorzy grają na mikroportach co w praktyce oznacza, że słyszymy ich nie ze sceny, ale z wątpliwej jakości głośników. Innymi słowy pewno kilkoro widzów usytuowanych w jednym określonym punkcie widowni słyszało dobrze, cała reszta niestety nie. Jako widz premierowego spektaklu zaliczam się do całej reszty, stąd trudno oceniać mi grę aktorów, inna rzecz, że nie ma jakiejś jednej wiodącej postaci, przypomnę, Zauchów jest sześciu, wyróżniłbym jednak Magdę Grąziowską i Anetę Wirzinkiewicz oraz Krzysztofa Grabowskiego. W przedstawieniu mogliśmy zobaczyć również aktorów po raz pierwszy czy drugi występujących w Kielcach, albo jak Bogusław Kudłek, po latach wracających na naszą scenę, jednak z oceną ich gry poczekam, gdy zostaną zatrudnieni w innym spektaklu.
Alternatywna historia Szymona Bogacza, Zuzanny Bućko i Adama Biernackiego ma swój finał tu i teraz a gwoli ścisłości może stać się w najbliższych dniach, tygodniach czy latach, rzecz jasna nie zdradzę go, powiem tylko, że jest na wskroś realny i przerażający. Czy dlatego, że zabrakło gwiazdy popkultury? A może dlatego, że zabrakło empatii, tej prawdziwej, a nie znaczonej lajkami na Facebooku? Musimy sobie sami na to odpowiedzieć.
Spektakl gorąco polecam wyraźnie powtarzając, że nie jest łatwy w jednoznacznym odbiorze.
Ryszard Koziej