Premiera filmu „Wyklęty” Konrada Łęckiego zbiegła się w czasie z obchodami Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych a to oznacza, że obraz siłą rzeczy stał się jednym z elementów dyskusji, która od kilku lat przy okazji święta przetacza się przez media.
Dyskusja bardzo burzliwa, bo z jednej strony mamy wciąż jeszcze mało opisaną niezwykle złożoną sytuację Polski tuż po zakończeniu wojny światowej, a z drugiej próby opisywania jej z pozycji ideologicznych. Najbardziej szkodzą obrazy skrajne i schematyczne a te niestety w dyskusji dominują, stąd z jednej strony tworzy się mit szlachetnych bojowników, którzy nie zgadzając się na narzucony Polsce siłą ustrój świadomie chwytają za broń, by wywołać w kraju kolejne powstanie a z drugiej wciąż pokutuje PRL-owska propaganda jakoby żołnierze wyklęci walczyli z Polakami, którzy po wojnie chcieli w spokoju odbudowywać kraj.
O ile pierwszy mit nie jest daleki od prawdy, wielu młodych oficerów wolało walczyć widząc w Sowietach nowego okupanta o tyle drugi, z gruntu fałszywy, przez lata komunistycznej propagandy niestety mocno utrwalił się w świadomości szczególnie starszego i słabo wykształconego pokolenia. Konrad Łęcki w swoim filmie dosadnie, wręcz w przejaskrawiony sposób komunistyczny mit obala. To nie żołnierze podziemia niepodległościowego ale funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa są pospolitymi bandytami, sadystami i mordercami i wprowadzając do fabuły takie osoby kreśli ich wizerunki jedną czarną barwą nie pozostawiając żadnych półcieni czy szarości.
Łęcki bohaterem filmu uczynił postać wydaje się najbardziej charakterystyczną dla powojennej tragedii żołnierzy wyklętych – to młody chłopak, Franciszek Józefczyk „Lolo” (w tej roli Wojciech Niemczyk) żołnierz Armii Krajowej, powstaniec warszawski, który postanawia ujawnić się w pierwszej amnestii ogłoszonej przez komunistyczny rząd w sierpniu 1945 roku. Jego motywacja podobnie jak kilkudziesięciu tysięcy byłych partyzantów jest prosta, Armia Krajowa została rozwiązana, skończyła się wojna z Niemcami, czas zacząć jakoś normalnie żyć. Łęcki buduje symboliczną scenę z przybiciem pieczątki na dokumentach amnestii. Bohater trafia do ubeckiej katowni i reżyser nie oszczędza widzom brutalnych scen tortur. Zmasakrowany żołnierz, wywożony do lasu być może na rozstrzelanie zostaje jednak odbity przez leśny oddział. Ratuje życie, ale jego los został tym samym przesądzony.
W fabule filmu oddziałem niezłomnych dowodzi młody oficer Wiktor (w tej roli Marcin Kwaśny), dla którego walka z nową władzą nie różni się od walki z Niemcami, jest równie bezwzględna. Oddział zdobywa ubeckie więzienie, ratuje skatowanych AK-owców ale też bez wahania rozstrzeliwuje załogę Urzędu Bezpieczeństwa. Gdy komuniści po sfałszowanych wyborach ogłaszają w 1947 roku kolejną amnestię Wiktor informuje o tym swoich żołnierzy dając im możliwość odejścia z oddziału bez złamania przysięgi, jednoznacznie jednak dodając, że amnestia jest dla bandytów a oni są Wojskiem Polskim. Czy wiedzą, że ich sytuacja jest beznadziejna? Jeszcze nie, jeszcze wierzą w rychłą wojnę zachodnich państw z sowiecką Rosją. Rozmawiają o tym mając przecież świadomość, że nie mogą liczyć na niczyje wsparcie, przede wszystkim sterroryzowanej ludności cywilnej, że kończy się żywność, amunicja, lekarstwa, odzież.
Niektórzy mogą się wahać, na pewno nie główny bohater, który wie już, co w praktyce oznacza słowo amnestia. Nawet gdy oddział zostaje rozbity, zdaje sobie sprawę, że dla niego nie ma już odwrotu, musi się ukrywać, nie może u nikogo się schronić, bo tym samym skazałby pomocników na śmierć. I z dnia na dzień coraz bardziej uświadamia sobie, że jego walka stracila jakikolwiek sens, jest rozpaczliwą próbą utrzymania się przy życiu.
Łęcki wprowadza do filmu jeszcze jeden wątek, bardzo ludzki i w kontekście sytuacji w jakiej znalazł się bohater podkreślający tragizm jego losów. Partyzant poznaje dziewczynę (w tej roki Hanna Świętnicka), między młodymi rodzi się uczucie, zakochani chcą wziąć ślub ale nawet księża odmawiają ślubu w obawie przed represjami. Mimo to na świat przychodzi dziecko, lecz partyzant nie może być opiekunem najbliższych, mężem i ojcem, wciąż musi się ukrywać.
Tak nakreślona postać głównego bohatera sprawia, że daleko mu do postaci ze spiżu a jednak przez to wydaje się być bardziej autentyczny i bardziej tragiczny. Jest w fabule filmu kilka wzruszających scen, gdy widzimy milczącego bohatera lub słyszymy podawane z offu jego rozmyślenia i modlitwy. Gdy rozwiesza święte obrazki i kroi chleb w ukryciu podświadomie odnosimy to do naszych narodowych gestów i jest w tej scenie więcej z polskości niż w obrazach przepełnionych biało czerwoną ikongrafią.
Wojciech Niemczyk tworzy postać przerażonego bólem i cierpieniem fizycznym i psychicznym człowieka, który dzięki wierze w Boga i miłości do najbliższych nie popada w rozpacz, ale jakby w przyśpieszonym tempie dojrzewa, szlachetnieje mając świadomość, że jego życie jest przegrane. Ukrywając się w leśnych jamach jak ścigane zwierze notuje pamiętnik-testament dla swojego syna, wiedząc, że ani chłopca nie wychowa, ani pewno nie zobaczy. Traumę potęguje fakt, że sam został w dzieciństwie osierocony, ojciec zginął na wojnie polsko-bolszewickiej.
Gdy oddaje testament teściowej z kolei widzowie wiedzą, że to już koniec, ale przecież życia nie całkiem straconego. Łęckiemu udała się rzecz jak dotąd nieosiągalna w polskim kinie – uchwycenie owego trudnego do opisania fenomenu, w którym ewidentna klęska i śmierć bohaterów nie oznacza jednak całkowitej przegranej, kiedy mamy przeczucie, że cierpienie bohatera zaowocuje w przyszłości czymś dobrym, swoistym odrodzeniem.
Film Konrada Łęckiego nie jest jeszcze obrazem idealnym, niektóre dialogi trącą sztucznością, są zbyt dydaktyczne ale to jedyna usterka tej bardzo starannie skomponowanej i zrealizowanej opowieści. Film łączy w sobie wiele różnych poetyk, obok bardzo dobrze zrealizowanych i dynamicznych scen batalistycznych mamy poetyckie ujęcia dalekich perspektyw i kameralne sceny w mroku czy półcieniach. W linearną fabułę narracji włączane są liczne retrospekcje i symboliczne klamry. Zwraca uwagę doskonałe aktorstwo Wojciecha Niemczyka i świetna charakteryzacja aktora, który ból psychiczny i fizyczny potrafi wyrazić niezwykle oszczędną mimiką i delikatnym gestem. Doskonale wypadają w epizodycznych rolach tuzy polskiego filmu. Leszek Teleszyński jako lekarz, swoista emanacja przedwojennej inteligencji i podobnie Olgierd Łukaszewicz jak więziony komendant Armii Krajowej a nade wszystko w bardzo niewdzięcznej roli starego ubeka Ignacy Gogolewski.
Wreszcie kieleckie krajobrazy, z jednej strony ukazane w sposób uniwersalny, to po prostu krajobraz Polski, z jej łąkami, lasami i wstającą znad pagórków mgłą, ale też bardzo kieleckie, jakby w hołdzie nie tylko żołnierzom wyklętym, lecz całej naszej powstańczej tradycji z pamięcią o zrywie z 1863 roku, do którego zresztą historycy porównują beznadziejną walkę poakowskiego podziemia niepodległościowego po II wojnie światowej.
„Wyklęty” Konrada Łęckiego jest bez wątpienia przemyślanym i dojrzałym fabularnym obrazem poświęconym tragedii ludzi walczących po 1945 roku z narzuconym ustrojem, czy po obejrzeniu filmu lepiej powiedzieć, walczącym o swoją elementarną ludzką godność i życie. Trzeba ten film obejrzeć.