Teatr imienia Stefana Żeromskiego w Kielcach wystawił pierwszą w nowym roku premierę – projekt koncertu „Kropka kreska, kropka kreska” inspirowany koncertem amerykańskiego zespołu rockowego Talking Heads i filmem „Stop making sens” Jonathana Demme`a dokumentującym działania artystyczne zespołu na scenie teatru w Los Angeles w 1983 roku.
Według recenzenta teatralnego Krzysztofa Sowińskiego – w globalnej kulturze można mówić o zjawisku hibernacji, gdy w krajach izolowanych, a taka była Polska w czasach komunizmu, pewne zdarzenia ożywają dopiero po latach. Inspiracja twórców spektaklu zjawiskiem artystycznym sprzed trzydziestu lat może być tego dowodem.
W kieleckim przedstawieniu wystąpili aktorzy, muzycy i plastycy, a spektakl jest debiutem reżyserskim aktora Pawła Paczesnego. Poprzez koncert i własne utwory inspirowane filmem i muzyką Talking Heads, twórcy spektaklu próbowali opowiedzieć o kondycji psychicznej i artystycznej dzisiejszych trzydziestolatków, konfrontując swoją wrażliwość z drogą pokazaną przez amerykańskich muzyków w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku.
Inspiracja z Gadających Głów – recenzja Ryszarda Kozieja
Nie mam najmniejszego zamiaru porzucać sensu, czyli hasło „Stop making sens” będące tytułem płyty koncertowej zespołu Talking Heads i filmu Jonathana Demme`a z 1984 roku jest absolutnie nie dla mnie. Nic w tym dziwnego, mam już swoje lata i naturalny okres burzy i naporu dawno za sobą, a mimo to, ów potoczny światowy sens niejednokrotnie porzucam, tyle że nie z perspektywy młodego buntownika, ile człowieka doświadczonego życiem, a to całkowicie zmienia punkt widzenia.
Premiera koncepcji koncertu, bo przecież nie spektaklu, „Kropka kreska, kropka kreska”, którą wczoraj mogliśmy obejrzeć w Teatrze imienia Stefana Żeromskiego w Kielcach, inspirowana jest muzyką i działaniem scenicznym zespołu Takling Heads i filmem Demme`a. „Przestań dopatrywać się sensu, po prostu my, młodzi twórcy obejrzeliśmy film Demme`a i zaprezentowaną tam kreację uznaliśmy za swoją” – zdają się mówić twórcy kieleckiego projektu. I bardzo dobrze, bo David Byrne wyśpiewywał ponad trzydzieści lat temu rzeczy w ówczesnej Ameryce buntownicze, a dziś z perspektywy czasu wiemy już, że uniwersalne. Każdy bunt po jakimś czasie staje się na swój sposób klasyką, przeciw której buntują się następne pokolenia i tak rozwija się nasza cywilizacja. Tyle, że nie linearnie a skokowo i z nawrotami.
Kielecki projekt młodych twórców mniej traktuję jako wydarzenie artystyczne, bardziej jako socjologiczne. Nie dopatruję się sensu w udawaniu, że jest się zespołem muzycznym, skoro się nim nie jest, albo że jest się zespołem aktorskim skoro nie do końca. Zainteresowało mnie w tym projekcie coś zupełnie innego, mianowicie jakimi pokrętnymi drogami podążają artystyczne inspiracje.
Obejrzałem film Demme`a. Na samym początku David Byrne w białych tenisówkach i z akustyczną gitarą wychodzi na pustą scenę Pantages Theatre w Los Angeles i zaczyna śpiewać najbardziej znany utwór Talking Heads „Psycho Killer”. Rozpoczyna się spektakl. No właśnie, spektakl. Na scenę wjeżdżają podesty z instrumentami muzyków. To nie było nic nowego w tamtych czasach, wręcz odwrotnie, już w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku najbardziej znane zespoły rockowe zamieniały swoje koncerty w quasi spektakle, wielkie i kosztowne widowiska. Albumy płytowe przestawały być wyłącznie zbiorem kilku czy kilkunastu utworów, ale muzyczną fabularną opowieścią reżyserowaną później na scenie. Do historii przeszły „The Lamb Lies Down on Brodway” Genesis czy „The Wall” Pink Floyd.
Dziś młodzi twórcy słyszą, że wszystko już było, więc jaki jest sens powtarzania? Skoro nie ma sensu, to czemu nie powtórzyć? Czy ważne skąd czerpiemy inspirację? W cudownym internecie, w którym znalazłem film Demme`a wygrzebałem też koszmarnej jakości zapis video występu zespołu Kosmetyki Mrs Pinki z Jarocina z 1986 roku. Wokalista i gitarzysta zespołu Darek Kulda w białych tenisówkach niczym David Byrne akompaniuje swojej siostrze Katarzynie w utworze „Ciągle w ruchu”. To nie jest amerykańska scena teatralna a siła przekazu równa, jeżeli nie większa, niż w holywoodzkim Pantages Theatre. Młodzi ludzie rozdzieleni żelazną kurtyną śpiewali w tym samym czasie praktycznie to samo, że mimo swego wieku są już zmęczeni.
Kontekst historyczny jest tu niezwykle ważny. Młodzi Amerykanie byli zmęczeni tym, czym my dzisiaj, potworną powierzchownością i sztucznością relacji, młodzi Polacy wówczas beznadzieją i nieosiągalnymi marzeniami o mitycznym Zachodzie, czyli de facto tym, co jest dzisiaj. Dlatego historyczna perspektywa jest ważna.
Najważniejszy jest jednak uniwersalizm przekazu. Młodzi twórcy pod wodzą Pawła Paczesnego stworzyli w Kielcach projekt koncertowy, w którym udało im się zlikwidować barierę czasu a tym samym konflikt pokoleń. Moje pokolenie jest potwornie zmęczone, bo na własnej skórze doświadczaliśmy zawirowań transformacji, ale przynajmniej jedno bezsensowne marzenie z młodości nam się spełniło – mamy „Pewexy” w każdym, nawet osiedlowym sklepie. Pokolenie dzisiejszych wrażliwych trzydziestolatków „Pewexy” ma od urodzenia jak Amerykanie z filmu Demme`a a zmęczeni są beznadzieją jak nasze i amerykańskie pokolenie przed trzydziestu laty.
I to w sumie tyle, żadnej recenzji, żadnego doszukiwania się sensu w grze twórców spektaklu, scenografii, której najważniejszą częścią zdają się być projekcje wideo Kuby Garści, albo doszukiwania się sensu w czerwonym kolorze roboczych kostiumów i statywów mikrofonów, albo doszukiwania się sensu w muzyce inspirowanej amerykańskim zespołem – stop making sens. Kropka. To oczywiście nie koniec, bo jest jeszcze kreska. Ale po niej prędzej czy później znów będzie kropka. I kreska. A może to jednak spektakl?
Ryszard Koziej
Radio Kielce SA