Wystawiony w weekend spektakl „Kieł” w reżyserii Bartosza Żurowskiego według filmu Yorgosa Lanthimosa jest pierwszą premierą nowego sezonu w Teatrze imienia Stefana Żeromskiego w Kielcach.
Zarówno grecki film, jak i sztuka napisana przez Marcina Ceckę opowiada o rodzinie zamykającej się w domu, do którego nie dopuszcza zewnętrznego świata. Historyk sztuki z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego dr Piotr Rosiński zwraca uwagę na oryginalną scenografię przedstawienia silnie działającą na widzów.
Językoznawca z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego prof. Marek Ruszkowski uważa, że treści spektaklu nie musimy odbierać dosłownie, sytuacja dramaturgiczna niekoniecznie musi oznaczać historię rodziny.
A już w najbliższą sobotę kolejna premiera w Teatrze imienia Stefana Żeromskiego w Kielcach. Jeden z najbardziej uznanych polskich reżyserów Grzegorz Wiśniewski przygotowuje spektakl „Harper” współczesnego brytyjskiego dramatopisarza Simona Stephensa o kobiecie porzucającej rodzinę i wyruszającej w podróż mającą odpowiedzieć na nurtujące ją pytania.
Recenzja „Kła” autorstwa Ryszarda Kozieja:
Zamknięci w nierzeczywistym świecie. Bohaterowie, czy widzowie?
Pamiętam telewizyjną dyskusję kilka lat temu w jednym z kodowanych kanałów filmowych przed projekcją filmu „Kieł” Yorgosa Lanthimosa. Dziennikarz do studia zaprosił krytyka filmowego i uniwersytecką psycholog. Mowa była o tak zwanej „nowej fali” w greckim kinie, o niskobudżetowych filmach, które okazują się tak uniwersalne, że zostają zapraszane do rywalizacji o statuetkę Oscara. Co to znaczy uniwersalne? Jeżeli przedstawioną fabułę możemy odczytywać dosłownie, ale też traktować ją o wiele szerzej jako swoisty symbol czy alegorię.
Grecki film sprzed kilku lat mógł być takim symbolem izolacji, zaburzonych rodzinnych relacji, sztucznego kreowania działań i emocji. W przypadku teatralnej sztuki pod tym samym tytułem, której premierowe spektakle w sobotę i w niedzielę można było obejrzeć w Teatrze imienia Stefana Żeromskiego w Kielcach możliwości interpretacyjnych wydaje się być jeszcze więcej.
Reżyser Bartosz Żurowski wspólnie z autorem tekstu Marcinem Cecko niewiele zmienili z sytuacji fabularnej filmu pozostawiając głównych bohaterów a także oryginalne dialogi dodając kilka własnych tekstów. W teatrze widzimy historię pięcioosobowej rodziny bardziej jeszcze odizolowanej od zewnętrznego świata niż w filmie. Rzecz dzieje się w przestrzeni mieszkania, którego poszczególne pomieszczenia ustawione są obok siebie w jednej linii niczym średniowieczne mansjony, i w których akcja rozgrywa się symultanicznie. Specjalnie w tym celu twórcy spektaklu przebudowali przestrzeń „Pokoju Becketta” czyli małej sceny kieleckiego teatru sprawiając, że publiczność poprzez niezwykle bliski kontakt ze sceną traci poczucie odrębności.
Mansjony Anny Gołdanowskiej to nie jedyny efekt scenograficznego zaskoczenia. Integralną częścią kształtowania przestrzeni scenicznej są projekcje video Szymona Rogińskiego pozwalające widzom na jeszcze głębszą wiwisekcję oglądanej fabuły i rewelacyjna reżyseria światła Jacqueline Sobiszewski burząca pozorny realizm oglądanych zdarzeń i skłaniająca do poszukiwania symbolicznych odczytań prezentowanej fabuły. W efekcie widz jest osaczony wielością różnych i dziejących się symultanicznie działań na scenie, często gry mało dynamicznej, co paradoksalnie potęgując wrażenie jakiejś nerwowości i dokuczliwości. Ten spektakl wyraźnie drażni ale takie pewno było założenie twórców.
Odebrałem przedstawienie niejako w dwóch planach. Pierwszy to historia opowiedziana expressis verbis o rodzinie tyranizowanej przez ojca, który postanowił izolować swoje dzieci od świata zewnętrznego. Dom staje się ich jedynym światem, całym kosmosem. Dzieci wiedzą, że istnieje jakiś świat, do którego codziennie wychodzi ojciec, ale jest on niebezpieczny. Wyjście poza drzwi domu oznacza śmierć, podobnie jak wpuszczenie do domu intruza. Hipotetyczny eksperyment, gdyby zdarzył się naprawdę, musiałby zakończyć się tragicznie, taki jest też finał przedstawienia.
Gra aktorów skłania do bezpośredniego odczytania spektaklu. Mirosław Bieliński jako Ojciec tworzy kreację potwora, w którego miłość i troskę być może wierzą dzieci, ale na pewno nie widzowie. Bardziej skomplikowaną postać Matki kreuje Teresa Bielińska oszukująca dzieci na równi z mężem, jak on będąca potworem, ale jak dzieci również przez niego zmanipulowana. Dawid Żłobiński jako Brat zagrał neurotycznego młodego człowieka w pełni akceptującego reguły fikcyjnego świata a jednak podświadomie przeczuwającego jego zupełnie inny wymiar. Inaczej Dagna Dywicka jako Siostra od początku zbuntowana, gotowa wyrwać się z pozornie błogiej sielanki. Wreszcie debiutująca w Kielcach Julia Trembecka jako Młodsza tworzy postać najbardziej zamkniętą w sobie, kreującą w nierzeczywistym świecie swój własny nierzeczywisty świat wyobrażeń o zaginionym bracie.
To jednak pozornie realistyczna gra aktorów na równi z konstrukcją scenografii pozwala odebrać przedstawienie na innym, już nie psychologicznym, ale bardziej filozoficznym poziomie wychodząc od samego pojęcia izolacji czy zamknięcia w jakimś nierzeczywistym świecie a ten problem dotyka nas już wszystkich bez wyjątku. I tu pojawia się kolejny paradoks, bo czy nie jest tak, że powszechna globalizacja, wszechobecność internetu i zanikające granice nie powodują, że jesteśmy zamknięci coraz bardziej, z naturalnego świata powoli przechodzimy w ten kreowany, wirtualny, nieprawdziwy? Stajemy się bohaterami innego filmu: „Truman Show” Petera Weira.
Przeczuwamy jednak, że wszechobecna miałkość, powierzchowność i tymczasowość wszystkiego wokół nas to jakieś horrendalne oszustwo, że prawdziwy świat musi być gdzieś poza rozpędzoną i konsumpcyjną cywilizacją.
I pewno jest. Mamy w spektaklu dwa sygnały, kiedy pojawia się znak dawnej egzotycznej kultury w zupełnie przeciwstawnych znaczeniach. Ojciec zakłada rytualną maskę by straszyć dzieci właśnie czymś spoza fikcyjnego świata jaki im narzucił, ale Brat w pewnym momencie i raczej nieświadomie śpiewa równie egzotyczną pieśń-modlitwę i to wyraźny znak przeczuwania innego niż wymyślony świata. Takich sygnałów jest w spektaklu więcej.
Polecam takie wielowymiarowe odczytywanie „Kła” w klaustrofobicznej przestrzeni „Pokoju Becketta”, bo prawdę mówiąc o patologicznych rodzinach możemy codziennie czytać w różnych tabloidach, więc po co jeszcze wybierać się na spektakl i w sumie co nas to obchodzi. Natomiast o przeczuwaniu dawnych naturalnych wartości i, o zgrozo, transcendencji już nie. A to nas akurat obchodzić powinno jak najbardziej. Sztukę gorąco polecam.
Ryszard Koziej Radio Kielce S.A.