„Wszyscy chcą żyć” Hanocha Levina to sztuka, która w Kielcach ma już swoją historię, choć jej polska prapremiera wystawiona została zaledwie wczoraj wieczorem. Prawie rok temu z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru ówczesny dyrektor sceny Piotr Szczerski zaprosił widzów na otwartą próbę czytaną tego dramatu planując jego wystawienie w nowym sezonie. Dwa miesiące później zmarł.
Dziś już nie dowiemy się, czy wybór tej sztuki, której tematem jest śmierć, był skutkiem jakiejś wiedzy albo tylko przeczucia, to zresztą nieistotne, bo widzowie kieleckiego teatru doskonale wiedzą, że Levin był swoistym odkryciem Szczerskiego, Dyrektor fascynował się jego twórczością i dwa lata temu wyreżyserował w Kielcach inny jego dramat „Jakisia i Pupcze” doskonale przyjęty przez publiczność i krytyków. Śmierć zniweczyła plany Szczerskiego na kolejne wystawienie Levina, zespół jednak nie chciał zrezygnować ze sztuki i jej reżyserii podjął się przyjaciel i asystent Dyrektora aktor Dawid Żłobiński.
Przypominam tę historię, bo po obejrzeniu wczorajszej premiery odniosłem wrażenie, że jednak tamten kontekst w jakimś stopniu zaciążył nad spektaklem. Być może to tylko naturalna psychiczna reakcja, która sprawia, że raz usłyszany dowcip drugi raz nie śmieszy, wyraźnie jednak zabrakło podczas premierowego spektaklu ożywczej spontaniczności wyraźnej rok temu podczas otwartej i co nieco zainscenizowanej czytanej próby.
Sztuka Hanocha Levina jest komedią, żeby nie powiedzieć farsą a jednocześnie wyraźną egzystencjalną przypowieścią. Podobnie było w „Jakisiu i Pupcze”. Izraelski autor o polskich koneckich korzeniach potrafi właśnie łączyć wydawałoby się sprzeczne ze sobą konwencje. Osnową dramaturgicznego konfliktu w „Jakisiu i Pupcze” był brak erekcji głównego bohatera, w sztuce „Wszyscy chcą żyć” absurdalne wydawałoby się przywiązanie do jałowego, biologicznego życia. Levin sięgnął w swej sztuce do topicznego motywu oszukania śmierci. Główny bohater sztuki hrabia Pozna nawiedzony przez równie topicznego Anioła Śmierci próbuje ratować życie wykazując błąd w anielskiej dokumentacji. Śmiertelnik i przybysze z innego wymiaru idą na kompromis, Pozna zachowa życie gdy znajdzie zastępnika, kogoś kto dobrowolnie zgodzi się za niego umrzeć.
Dawid Żłobiński umieścił przypowieść Levina w scenografii lunaparku. Przestrzeń sceniczną wypełnia olbrzymia karuzela z łóżkiem w środku. To wszystko symbole, w łóżku zaczyna się życie i w nim czyli na łożu śmierci się kończy a samo życie często przyrównywane jest do karuzeli, niby pędzimy na pięknym rumaku a w istocie kręcimy się w kółko. Hanna Szymczak kolejny raz zbudowała idealnie współgrającą z tekstem autora scenografię. Również kostiumy nieco stylizowane na jarmarczne przebrania z czasów mitycznej Mitteleuropy idealnie pasują do kulturowych korzeni izraelskiego autora.
Tę scenografię wypełnia korowód karykaturalnych postaci i tu reżyser sięgnął do kolejnego toposu – danse macabre. W istocie każda z osób dramatu namawiana przez hrabiego Poznę na dobrowolną śmierć jest już, jak w średniowiecznej alegorii, na swój sposób w stanie śmiertelnego rozkładu i oglądając te postaci przecież to samo możemy powiedzieć o sobie. A jednak chcemy żyć.
Do tego danse macabre przygrywa na żywo krakowski zespół „Tempero” na co dzień specjalizujący się w jazzowych aranżacjach muzyki klezmerskiej tu jakby sięgający dodatkowo do węgierskich rytmów właśnie tych kojarzonych z Mitteleuropą.
Odtwórca głównej roli Krzysztof Grabowski doskonale radzi sobie z budowaniem swojej postaci. W jego umieraniu nie ma żadnego patosu bo i być nie może. Jakie życie taka śmierć mówi stare ludowe przysłowie, więc gdy życie gówniane, pozwalam sobie na potoczny wulgaryzm, bo i z takich składa się język sztuki, to i śmierć taka. Rewelacyjną kreację stworzyła obchodząca właśnie jubileusz trzydziestolecia pracy scenicznej Beata Wojciechowska jako Poznabucha, żona głównego bohatera, pod względem prostactwa i głupoty równa swemu mężowi. Świetni w roli wysłanników niebios Mirosław Bieliński i Edward Janaszek, karykaturalni i farsowi jak i pozostałe postaci dramatu.
Dawid Żłobiński nie zawiódł, pewno niepisane życzenie Piotra Szczerskiego, by Levin był obecny na kieleckiej scenie także po jego śmierci wypełnił oryginalnie i całkowicie po swojemu pamiętając przecież dysputy z Dyrektorem tuż po czytanej próbie. Sam nie zapomnę rozmowy z Piotrem z marca ubiegłego roku. Każde życie, nawet pozornie marne, nieudane i grzeszne ma zawsze swą wielką wartość. Wie o tym Pan Bóg i śmierć o tym wie. Sztukę gorąco polecam.