Zwycięstwo nad Białorusią przybliżyło Polskę do gry w półfinale. Na razie to jednak 50 procent potrzeb. W środę trzeba będzie wygrać z Chorwacją. Wygrana była nieco ułatwiona, gdyż po półtorej minuty boisko opuściła z powodu kontuzji największa gwiazda rywali Siarhiej Rutenka.
Dość niespodziewany remis 31:31 w rozegranym wcześniej w poniedziałek meczu Macedonii z Norwegią niewiele zmienił sytuację biało-czerwonych. W dalszym ciągu, żeby awansować do półfinałów musieli wygrać oba pozostałe spotkania w grupie 1. z Białorusią i Chorwacją.
Paradoksalnie z takiego obrotu sprawy najbardziej ucieszyli się obrońcy tytułu Francuzi, którym teraz w ostatnim pojedynku w środę z drużyną skandynawską wystarczy jakiekolwiek zwycięstwo. Choć z drugiej strony Chorwaci zostali pozbawieni medalowych złudzeń i w meczu z Polakami mogą nie być tak mocno zmotywowani. Ale to tylko teoria.
Przed potyczką z sąsiadami zza wschodniej granicy obawiano się czy presja wyniku i oczekiwań kibiców ponownie nie spęta nóg ekipie gospodarzy. Na Euro 2016 w Polsce najlepsze spotkanie rozegrali przeciwko Francuzom, kiedy byli na luzie i na boisku wszystko im się udawało.
Białorusini od początku grali bardzo agresywną wysuniętą obroną, niezbyt lubianą przez biało-czerwonych. Nieźle spisywał się w bramce Sławomir Szmal, a w polskiej drużynie wreszcie zaczęły funkcjonować skrzydła. W efekcie Michał Daszek w siódmej minucie rzucając na 5:3 zaliczył swoje trzecie trafienie.
W 11. min po kilku prostych błędach goście wyrównali na 7:7. Polacy zwarli szeregi, ale ciągle nie mogli uciec na więcej niż dwie bramki. Dopiero w 17. min po udanej kontrze Michała Jureckiego prowadzenie zwiększyło się do 12:9.
Trener Michael Biegler często dokonywał zmian w ustawieniu, przez co przeciwnicy zaczynali się gubić, nie wiedząc na kim skupić swoją uwagę. Przełom nastąpił między 22. a 26. minutą kiedy gospodarze zdobyli cztery gole z rzędu, a Szmal w międzyczasie obronił m.in. karnego. Dzięki temu wygrywali 17:11, a na minutę przed przerwą 19:12.
Drugą połowę biało-czerwoni rozpoczynali z zapasem sześciu goli (19:13). Widać, że miało to zbawienny wpływ na ekipę Michaela Bieglera. Rozpoczęli od dwóch goli, w tym skrzydłowego Adama Wiśniewskiego uzyskanego z pozycji obrotowego. Grając na luzie gospodarze stopniowo powiększali przewagę, w czym spory udział miał coraz lepiej spisujący się Szmal, którego nazwisko raz po raz skandowała cała Tauron Arena Kraków.
W 41. min było już 25:16. Białorusini nie mieli większej ochoty do gry, a Polacy zagrzewani do walki przez publiczność konsekwentnie pilnowali wyniku. Selekcjoner dał pograć tym, którzy wcześniej nie mieli zbyt wielu okazji pokazać się fanom. M.in. drugi mecz na Euro zagrał Maciej Gębala (z Norwegami był na boisku tylko 31 sekund), a w bramce pojawił się Piotr Wyszomirski.
Zmiennicy jednak nie spełniali oczekiwań Bieglera i przy stanie 28:21 w 53. min poprosił o czas, w trakcie którego udzielił ostrej reprymendy swoim graczom. Mimo to przewaga topniała, ale nie na tyle, żeby obawiać się o końcowy rezultat.
Cztery minuty przed ostatnią syrena kibice odśpiewali Mazurka Dąbrowskiego, a gdy pozostało półtorej minuty skandowano „Dziękujemy!”. Ostatecznie wygrana 32:27 i Polska ciągle w walce o sferę medalową.
Polska: Sławomir Szmal, Piotr Wyszomirski – Michał Jurecki 9, Michał Szyba 6, Michał Daszek 5, Kamil Syprzak 3, Karol Bielecki 2, Piotr Chrapkowski 2, Piotr Grabarczyk 2, Adam Wiśniewski 2, Przemysław Krajewski 1, Maciej Gębala 0, Rafał Gliński 0, Bartosz Konitz 0, Krzysztof Lijewski 0, Jakub Łucak 0.
Białoruś: Wiaczasław Sołdatenko, Alieksiej Kiszoł – Siarhiej Szyłowicz 6, Barys Puchowski 5, Andriej Jurynow 4, Artiom Karałek 4, Uładzisław Kulesz 4, Aleksiej Chadkiewicz 3, Maksim Baranow 1, Dmitrij Nikulenkow 0, Aleksander Pacykailik 0, Siarhiej Rutenka 0, Aleksander Titow 0.