Rodzina, przyjaciele, dziennikarze i ludzie sportu uczestniczyli w uroczystościach pogrzebowych Adama Gołąba, szefa działu sportu Gazety Wyborczej w Kielcach. Miał 39 lat.
Nasze najlepsze sumienie – Joanna Gergont
Miałeś, byłeś, planowałeś…, Monika Rosmanowska
Najtrudniej jest napisać o Adasiu, że był…No bo jak to możliwe… – Anna Roży
Wspomnienie Adama Gołąba. „Kiedyś się spotkamy” – Paweł Matys
Pożegnanie Adama Gołąba. „I co teraz, kiedy Ciebie nie ma?” – Piotr Burda
W piątek dotarła wiadomość o śmierci naszego redakcyjnego kolegi Adama Gołąba z Gazety Wyborczej w Kielcach.
Nasze najlepsze sumienie
Miał wyjątkowy dar. Potrafił słuchać. Jak nikt inny, z wielką uwagą i akceptacją. Nigdy z góry nie oceniał. Nie znam nikogo innego kto to potrafi…
Dlatego tak lgnęliśmy do Adasia. Wszyscy z Gazety. Monika Rosmanowska, Jarek Kubalski, Piotrek Burda i ja. Z naszymi powikłanymi losami, samotnością, niepokojami, buntem szliśmy pogadać z Adasiem. A on wysłuchiwał długich tyrad z tym swoim ciepłym, lekkim uśmiechem. I nigdy nie potępiał.
Może dlatego był naszym najlepszym sumieniem…
Od tej strasznej chwili, kiedy dowiedziałam się o Jego śmierci przez głowę przebiegają mi setki obrazów, fragmentów rozmów, sytuacji związanych z Jego obecnością w moim życiu.
Rok 2010 Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej. Siedzimy w redakcji Gazety. Zastanawiam się komu kibicować, Adaś oczywiście kibicuje Hiszpanii. Ja wybieram Francję. Śmieje się ze mnie, że chyba tylko dlatego, że podoba mi się trener Raymond Domenech. – A Ty wiesz, że ja nie miałbym szans być w jego drużynie, nawet gdybym był najlepszym piłkarzem na świecie – pyta. – Nigdy nie będziesz najlepszym piłkarzem, nawet moja bogata wyobraźnia tego nie przyjmuje – odgryzam się. Adam parska śmiechem. – Nie, bo jestem spod znaku Skorpiona, a Domenech wierzy w magię, przed meczami stawia sobie karty, chodzi do kabalistów i któryś kiedyś przestrzegł go przed Skorpionem – opowiada. Słucham z zaciekawieniem. Później wśród znajomych „błyszczę” wiedzą o upodobaniach trenera Domenecha. To dzięki Tobie Adasiu…
Dwa lata wcześniej Adaś wciąż mi towarzyszy. To straszny czas w moim życiu, choroba nowotworowa zabiera Tomka, mojego męża, kiedyś zresztą szefa Adasia, gdy ten podjął współpracę z Radiem Kielce. Adaś przyjeżdża, przesiaduje ze mną godzinami. Jest na każde wezwanie. Słucha i cierpliwie po stokroć tłumaczy, że życie jednak ma sens. Berenika, Borys zadają mu setki pytań. Adasia dzieci rozśmieszają ale odpowiada jak najbardziej poważnie. Któregoś dnia Borys nie może sobie poradzić z ułamkami. Dzwonię do Adasia, on lekko zaskoczony mówi: – Daj Borysa. Słucham jak przez telefon Borys próbuje zrozumieć o co chodzi i odrabia lekcje, choć długo to trwało. Następnego dnia rano w Gazecie Adaś pyta: – Skąd Ci przyszło do głowy, że ja mam pojęcie o matematyce?. – Przecież skończyłeś prawo. – A jaki związek ma prawo z ułamkami – dopytuje. – Taki trochę bardziej niż filologia polska, a poza tym zawsze miałeś same „piątki”, nawet na studiach – rzucam zgryźliwie.
I znów to roześmiane parsknięcie. – Twoja pokrętna logika nie przestaje mnie zadziwiać.
Borys dostał dobrą ocenę, a Adaś przy rozwikłaniu zadań ułamkowych z piątej klasy wspierał się wtedy internetem.
Dzieci go ubóstwiały. Gdy z Tarnowa przyjeżdżała jego siostra z dwójką maluchów zawsze wyciszał telefon, żeby mogły spokojnie spać. Zafascynowany opowiadał o najmłodszym szkrabie, któremu z buzi nie schodził uśmiech. – Co za dziecko, mówię wam, on nigdy nie płacze, on się wciąż uśmiecha, nie do pojęcia, jemu zawsze jest dobrze – dziwił się.
Adaś, w którego oczach też wciąż czaił się uśmiech.
Często martwiliśmy się o niego. Adaś potrafił pracować od rana do wieczora nie jedząc, nie pijąc. Monika wyciągała go na „śmieciowe jedzenie”, najczęściej frytki, bo Adaś był wegetarianinem. Starałam się robić mu herbatę, żeby chociaż czegoś się napił – polubił owocową. Kubuś też miał dla niego rady. Uznał, że Adaś musi się więcej ruszać. Najlepiej żeby kupił sobie motocykl harleya, bo będzie mógł wyjechać w Polskę, a ubranemu w skórę, z indiańską urodą mało która dziewczyna się oprze.
Adaś śmiał się do rozpuku z tej wizji i tych kobiet, od których nie może się opędzić.
Aż taką spotkał. Trzy tygodnie temu. Umówiliśmy się na grilla, dla Adasia obowiązkowo sery i cukinia na ruszt. Jak zwykle z siebie żartujemy. – A wiecie, że dziś wreszcie spotkałem kobietę mojego życia, kobietę, która nie mogła ode mnie oderwać wzroku – mówi Adaś. Popatrzyłyśmy z Moniką na niego podejrzliwie i niemal równocześnie: – Lepiej powiedz ile miała lat? Rozbawiony parsknął tym swoim śmiechem. – No może ze trzy, ale autentycznie. Siedziałem na przystanku, ona zaczęła mi się przyglądać i to tak, że nawet na chwilę nie odrywała wzroku. Jej mama nie mogła jej ode mnie odciągnąć. Stała, gapiła się na mnie i wciąż się uśmiechała…
Dlaczego mnie to nie dziwi Adasiu?
Joanna Gergont
Gazeta Wyborcza w Kielcach, od 2 lat Radio Kielce
Miałeś, byłeś, planowałeś…
– Wreszcie jestem głównym bohaterem… – śmiałeś się, gdy opowiadałam Ci o tyleż zabawnych, co niegroźnych plotkach na Twój temat krążących „na mieście”. Dziś też byłbyś zadowolony. Wszyscy o Tobie mówią. Każdy – bez względu na to, czy znał Cię dobrze, czy tylko z widzenia – rysuje Twój pozytywny obraz.
Tyle pięknych słów powiedziano w ostatnich dniach o Tobie. Nawet Ci, którzy ledwo Cię znali wspominają jak dobre wywarłeś na nich wrażenie. Zdziwiłbyś się jak jest ich wielu, i jak różni są to ludzie. Może byś się trochę speszył tym dużym zainteresowaniem, a może – przynajmniej na początku – spodobałoby Ci się to bycie na pierwszym planie.
Telefony wciąż dzwonią. Wszyscy czytali lub słyszeli… Nie rozumieją jak to możliwe, nie wierzą… Tyle ciepła jest w ich głosach. Ale to ostatnie Cię przecież nie dziwi – zawsze wierzyłeś w ludzi, w ich dobre i czyste intencje. To do Ciebie wraca. I choć wydaje się to niemożliwe nie znam nikogo kto by Cię nie lubił.
Miałeś wielu przyjaciół, kolegów i znajomych. Nie takich, których się kolekcjonuje na facebooku, ale prawdziwych. Cały wachlarz osobowości, które pozostawione w jednym pomieszczeniu niejednokrotnie miałyby spory problem ze znalezieniem „wspólnego języka”. Z każdym z nich potrafiłeś zbudować wartościową relację. Do każdego umiałeś dotrzeć. Dopasowywałeś się do ludzi. Zawsze Ty do nich, nigdy odwrotnie. Byłeś dla nich dostępny każdego dnia, o każdej porze, osobiście lub co najmniej przez telefon. Twój wewnętrzny barometr potrzeb drugiego nigdy się nie mylił. Odpowiadałeś na nie bez kalkulacji zysków i strat. Cierpliwie, ze zrozumieniem, bez liczenia na wzajemność i równie mocne zaangażowanie. To nie była naiwność – jak mógłby Ci ktoś zarzucić – ale wyrozumiałość i otwartość na rzadko spotykaną dziś skalę.
Miałeś swoje drobne dziwactwa jak umiłowanie smaków „niejadalnych”: lodów kiwi czy czekolady z nadzieniem gruszkowym. Swoje karciane pasje, które w każdą wolną środę gnały Cię do Krakowa oraz piątkowe spotkania z kolegami przy grach planszowych. Swój rytm spokojnych, dojrzewających decyzji. Swoją przestrzeń, przez złośliwych nazywaną „norką”, w której zaszywałeś się po pracy, o czym nieodmiennie informował wysyłany przez Skype komunikat o Twojej dostępności.
I marzenia. Chciałeś zobaczyć Nowy Jork i poczuć klimat Nowej Zelandii. Ta ostatnia, na której temperatura nie przekracza 20 stopni Celsjusza byłaby dla Ciebie wymarzonym miejscem do zamieszkania.
Miałeś, byłeś, planowałeś…
Żegnaj Adasiu! Do następnego razu – jak powiedziałeś w piątek, na chwilę przed tym, zanim zniknąłeś.
Monika Rosmanowska, była dziennikarka Gazety Wyborczej w Kielcach, obecnie Muzeum Dialogu Kultur
Najtrudniej jest napisać o Adasiu, że był…
No bo jak to możliwe…
W miniony piątek dostałam przecież od Niego maila, a potem przekomarzaliśmy się esemesowo. Jak zawsze uśmiechnęłam się czytając Jego teksty. Ten ostatni brzmiał: „Zmieniam się ;)”
Dziś zastanawiam się, co mi chciał powiedzieć, doszukuję się jakiegoś drugiego dna, mam milion pytań, analizuję…
Normalnie chwyciłabym za telefon i zadzwoniła, bo przecież zawsze dzwoniłam do Adasia, kiedy było mi źle, kiedy miałam podjąć ważną decyzję i kiedy po prostu chciałam pogadać. Adaś słuchał, a potem tłumaczył i pokazywał lepsze strony „złego” świata. Nigdy nie krytykował, choć raz mu się zdarzyło kiedy kupiłam pełne cekinów, świecące espadryle. Strasznie go rozśmieszyły, gadaniu nie było końca więc je oddałam do sklepu.
Z Adasiem można było rozmawiać o wszystkim, Piotrek nagrywał Mu płyty, ja przynosiłam książki. Teraz miałam pożyczyć Mu najnowszy kryminał Nesbo, ale nie zdążyłam…
Uwielbialiśmy Go, bo był bardzo inteligentny i miał niesamowite poczucie humoru, rozmowy z Nim dawały mnóstwo frajdy.
Lubiłam słuchać, jak się śmiał i bez obawy opowiadałam, jaką gafę palnęłam – Adasiowi można było ufać, jak nikomu innemu. Rozmawialiśmy o pracy, tekstach w Gazecie, ciągle dla mnie ważnych, naszych rodzinach, siostrzeńcach i Tarnowie. Kiedy przechodziłam obok redakcji Gazety dzwoniłam, bo może właśnie kończy pracę i wrócimy razem do domu. Czasami nie cierpiałam tej Jego „Gazety Podręcznej”, bo to z jej powodu musiał jeszcze zostać w redakcji. A zostawał, bo był świetnym dziennikarzem, rzetelnym, pracowitym, kochającym sport. Do tego świetnie pisał – wiedzą to wszyscy, którzy czytali Jego teksty. Adaś był ciepły, mądry i cierpliwy. Jak ja Mu tej cierpliwości zazdrościłam.
Teraz dużo rozmawiamy o tym, jak ciężko uwierzyć, że już Go nie ma. Dla wielu osób był ważny, wielu miał też w swoim życiu i sercu. Jak On nas wszystkich tam pomieścił?
Patrzę na zdjęcia, widzę, jak się uśmiecha i myślę, że Adaś był wyjątkowy. Dla mnie zawsze taki będzie…
Anna Roży
Dziennikarka Gazety Wyborczej od 2003 do 2008 roku
Wspomnienie Adama Gołąba. „Kiedyś się spotkamy”
Jeszcze w piątek wysłałem mu esemesa, że przejmuję jego działkę, czyli siatkówkę. Byłem na konferencji prasowej Effectora Kielce, na której serwowane są pyszne śniadania. Adaś, jak to Adaś, tradycyjnie odpisał z poczuciem humoru: – Dobra, bierz…
Po południu w redakcji wyjrzałem przez okno, zobaczyłem Adasia stojącego na środku rynku. Pisał esemesa. Kilka minut później znów podszedłem do redakcyjnego okna. Cały czas esemesował. Wtedy zobaczyłem Go po raz ostatni. Chwilę potem obok pubu spotkałem Jego bardzo dobrego kolegę. Czekał na Adasia. Dziś Mateusz napisał mi, że się Go nie doczekał…
Patrzę na telefon i nie mogę uwierzyć, że Adaś oddał mi tego Effectora. Bez walki. Czytam te esemesy i nie wierzę. Oglądam zdjęcia i nie dociera do mnie, że już Go nie zobaczę, nie przywitam się, wchodząc do pracy.
Jak to się stało? On przecież zawsze mocno walczył. Walczył o moje teksty. Czytał je kilka razy, tłumaczył, dawał cenne wskazówki, bez których nie mógłbym się rozwinąć dziennikarsko. A przede wszystkim był oazą spokoju. Nigdy się nie pokłóciliśmy. Trudno w to uwierzyć, ale przez prawie dziesięć lat naszej współpracy nie słyszałem, by na kogoś krzyknął, podniósł głos. Spieraliśmy się, ale najczęściej o to, kto jest lepszy – Jego Real Madryt czy moja Barcelona. I zawsze ten spór był z uśmiechem na ustach.
Adaś był spokojny, cierpliwy, niezwykle ciepły, wszyscy Go lubiliśmy. I nagle musiał odejść, tylko Pan Bóg wie dlaczego. Może gdzieś tam był potrzebny…
Adaś, dziękuję za wszystko. Mam nadzieję, że gdzieś kiedyś się spotkamy. I zagramy w Football Managera…
Paweł Matys, Gazeta Wyborcza w Kielcach
Pożegnanie Adama Gołąba. „I co teraz, kiedy Ciebie nie ma?”
Od dawna miałem do Ciebie napisać. Popsuł mi się komputer i od nowa musiałem instalować Gadu-Gadu. Zawsze mi przypominałeś nazwę użytkownika i podpowiadałeś hasło. Pozwól, że napiszę w innym miejscu, bo już nie odzyskam tego hasła.
Gdybyś wiedział, ile teraz o Tobie piszą. Jaki byłeś dobry, jak znałeś się na sporcie. Ja miałem to szczęście, że byłem wśród niewielu, z którymi raczej nie rozmawiałeś o sporcie. No może trochę o żużlu. Dokuczałeś mi, kiedy Martin Vaculik (nasz ulubieniec ze Słowacji) zdobył dwa punkty w meczu ligowym albo kiedy Janusz Kołodziej nie radził sobie w Grand Prix. Nawet już nie pamiętam, na jakim żużlu byliśmy w Tarnowie, kiedy zawiozłem Cię do siostry.
Nigdy nie odpowiedziałeś mi na jedno pytanie: dlaczego trafiłeś do mediów?
Przecież w 1993 roku, po maturze w „Sawickiej”, dostałeś się na prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. To był kosmos. Wtedy na prawo startowało chyba z 15 kandydatów na jedno miejsce. To były najlepsze lata na karierę po upadku komuny. Miałeś stypendium naukowe na dziennym prawie na UJ! Znany polityk, który studiował w naszych czasach, po zaocznym prawie został ministrem sprawiedliwości. Ty zająłeś się sportem w kieleckich mediach.
Do dziś nie pojmuję, dlaczego nie zrobiłeś kariery prawniczej. Nie chciałeś o tym mówić, nawet nad ranem, podczas naszych imprez. Gdy słuchaliśmy „Dziewczyny o perłowych włosach” Omegi. Dlatego nie pytam więcej. Kraków dał nam siłę, a cośmy się pośmiali, to nasze. Oj, szydziliśmy z kieleckich VIP-ów. Niczym stare dziady z balkonu w Muppet Show.
Pamiętasz nasze wycieczki z „Gazetą”? Mówiłeś, że to był Twój najpiękniejszy moment w życiu. Kiedy jechaliśmy nocą przez Podhale, wiózł nas szeryf Wzorek. Z przodu siedziałem z Kubusiem i gadaliśmy o Zakopanem, Krynicy i Szczawnicy. W przerwie puszczaliśmy Joe Dassina, Alphaville i twoją ulubioną Sandrę. Piliśmy wódeczkę, popijaliśmy słowacką kofolą, a dzieci smacznie spały przytulone do poduszek przy oknie. Tak bardzo chciałeś powtórki z tego wyjazdu. Też tego chciałem.
I jeszcze, Adaś, opowiem Ci o Twoich dziewczynach. Monika, Aśka, Ania. Wiesz jak one teraz po Tobie beczą? Beczą cały czas, bo tak dobrego kumpla jak Ty już nie znajdą. Wszyscy opowiadali Ci o swoich problemach, a Ty wszystkim odpisywałeś. Dodawałeś otuchy. I co teraz Adam, kiedy Ciebie nie ma? Co teraz będzie?
Piotr Burda były dziennikarz Gazety Wyborczej w Kielcach. Teraz pisze w Echu Dnia
fot. Jarosław Kubalski, Wojciech Habdas