Nie sposób odbierać, zwłaszcza dziś, kina i innych artystycznych dzieł, w oderwaniu od tego, co poza nimi. Dzisiaj wydarzenia na Ukrainie, powodują, że niemalże wszystko, co widzimy i słyszymy, niekoniecznie wprost związane z wojną, staje się medium, poprzez które tę wojnę próbujemy zrozumieć, uchwycić.
Bo jak to możliwe, że po (nie tak) Małej Apokalipsie II wojny światowej, rosyjskie państwo, które doświadczyło tak gigantycznych cierpień z rąk nazistowskiego, niemieckiego najeźdźcy, dziś samo stało się państwem najeźdźczym, totalitarnym, wręcz faszystowskim? Jak to się stało, że w sercu Europy pod bombami spuszczanymi na miasta przez samoloty z dwugłowym orłem na skrzydłach giną kobiety w ciąży, dzieci, starcy? Wobec – w sumie nikłej, bo niepowodującej zaprzestania wojny, głównie ekonomicznej – reakcji państw zachodnich? Wreszcie, dlaczego, ukraiński naród, odsądzany od czci i wiary, któremu Putin odmawiał prawa do samostanowienia, do bycia narodem, teraz staje odważnie, skutecznie powstrzymując stalowe zagony z Rosji? Zaś polskie społeczeństwo, opluwane przez tzw. środowiska opiniotwórcze, głównie powiązane z zachodnimi siłami politycznymi, wobec hekatomby, jaka dzieje się na Wschodzie, potrafi otworzyć serca i drzwi swych domów dla zdesperowanych kobiet, dzieci i ludzi chorych, potrzebujących wsparcia? To wszystko próbujemy zrozumieć, pilnie śledząc serwisy informacyjne, wnikając w szczegółowe analizy historyczne i politologiczne. Ale też właściwie dostrajając swoją wrażliwość do tego, co oglądamy w kinie, na platformach VOD, choć bezpośrednio nie dotyczy dramatycznych wydarzeń w Kijowie, czy Charkowie – właśnie poprzez swoje artystyczne zniekształcenie – jak cios noża, odsłania nam ukrytą pod pozorem fikcji dojmującą prawdę.
Kadr z filmu „The Batman” / źródło: twitter.com/wbpictures
Ten Batman nam współczesny
W cieniu tragicznych wydarzeń obejrzałem właśnie nowego „Batmana” (powinno się tłumaczyć tytuł „The Batman” jako „Ten Batman”), w reżyserii Matta Reevesa. Wchodziłem do kina sceptyczny, wyszedłem bardzo zadowolony. To wielkie, hollywoodzkie kino kryjące się pod pozorem klaustrofobicznej, mrocznej opowieści kryminalnej, która przypomina choćby słynne „Siedem” Davida Finchera (w warstwie fabuły oraz w niemalże czarno-białej fakturze obrazu). To dzieło filmowe, po raz kolejny udowadniające, że jest prawdziwym, kinematograficznym lustrem, w którym przygląda się współczesna Ameryka, a może i współczesny świat. Smaczny też dla batmanologów, bo wiele tu odniesień do komiksowej klasyki, zwłaszcza do brytyjskich, komiksowych odczytań historii Mściciela z Gotham i do wcześniejszych, filmowych Batmanów z wytwórni Warner Bros. Jest to w sumie taki urealniony remake „Powrotu Batmana” z 1992 roku w reżyserii Tima Burtona – mojego ulubionego. Tutaj też powtarza się trio bohaterów: Batman – Kobieta Kot – superłotr Pingwin (w tej roli wspaniały, bo odmieniony nie do poznania, Colin Farrell). Jednak jest to na swój sposób dzieło bardzo oryginalne. Ogląda się je naprawdę znakomicie, od fenomenalnego otwarcia niebywale wciąga, posiada również realistyczne tło społeczne, mimo komiksowego przerysowania.
Dla mnie wciąż idealnym wcieleniem Mrocznego Rycerza z Gotham jest ten z animowanej serii z przełomu lat 80. i 90., ze znakomitym aktorskim dubbingiem (pamiętny Luke Skywalker – Mark Hamill, użyczył głosu Jokerowi). Seria stylizowana była na kino gangsterskie z lat 30. i 40. (skąd zresztą czerpali swoje pomysły do komiksów o Batmanie – Finger i Kane), ale dotykała problemów współczesnej Ameryki: przemocy, zorganizowanej przestępczości, rasizmu, wykluczenia społecznego, narkobiznesu, korupcji. I wydaje mi się, że raczej nikt jej nie przebije, choć było wiele przecież ciekawych obrazów. Dość wymienić zabawną, kinową wersję serialu o Batmanie z 1966 roku, kanoniczne filmy Tima Bartona, komediowe odczytania Joela Schumachera, mega poważne filmy Christophera Nolana i monumentalne, mityczne wprost crossovery Zacka Snydera, gdzie Batman walczył z samym Supermanem.
Wersja Reevesa z Robertem Pattisonem daje radę, jak i sam Pattison w roli tytułowej. Bo to taki, w sumie sympatyczny Batmanek, uczący się dopiero swojego antybandyckiego fachu. Twórcy nie zepsuli tu nawet wątku romantycznego, ukazującego miłosną fascynację Kobiety-Kota (fenomenalna Zoe Kravitz, córka Lenny’ego) i Człowieka-Nietoperza. Choć, przyznać się muszę, że zadrżałem, obserwując scenę pierwszego pocałunku pary bohaterów, lękając się przez chwilę, że całość pójdzie w stronę kiczowatego Nietoperzowego „Zmierzchu” (w którym Pattison grał). Na szczęście nic takiego się nie stało i finalnie dostaliśmy produkcję filmową, w której wszystkie elementy – czy to sensacyjne, czy to melodramatyczne – zostały świetnie wyważone.
Z pewnością jest to „Batman” skrojony przede wszystkim na wrażliwość nastoletniego widza, którego przemysł filmowy chce oderwać od telewizorów i smartfonów, by przywrócić do kinowych sal. Stąd film jest brutalny, choć nie drastyczny. A szkoda, bo podniosłoby to poziom realizmu i ukazało w sposób zupełny fizyczną degrengoladę miasta Gotham i jego władców, przeciwko którym występuje bohater, choć również w jakimś sensie ich reprezentuje. Ale być może twórcy filmu uznali, że dość jest okrucieństwa poza kinem i kino nie jest w stanie (nie powinno) go przelicytowywać.
Premiera filmu „The Batman” / źródło: twitter.com/wbpictures
Mroczny Rycerz jedzie na Ukrainę
Gdy oglądałem ten film, trwała wojna na Ukrainie. Gdy teraz piszę te słowa, trwa nadal. A główny wątek Batmana kręci się wokół wizji, w której ludzie sprawiedliwi okazują się łotrami. I nie mogę opędzić się od wrażenia, że dokładnie to samo dzieje się na świecie, zwłaszcza w kontekście Ukrainy. Wczoraj spędziłem całą noc, czytając, oglądając i analizując to, co dzieje się za naszą wschodnią granicą. I doszedłem do wniosku, być może nie tak odkrywczego, ale przecież rozświetlającego w jakiś sposób Ukraiński Kocioł – i wszystko co wokół niego, że Władymir Putin zaatakował, bo Zachód i Wschód (Chiny) pokazały mu zielone światło do przeprowadzenia brutalnej inwazji. Tak naprawdę każde mocarstwo zarobi na tej wojnie, bo jest część Molocha Ekonomicznego, któremu oddają cześć władcy tego świata, składając na jego ołtarzu ofiarę z krwi niewinnych ludzi. Na cynglu rosyjskiego pistoletu trzyma, tak naprawdę, swój palec i amerykański, i europejski, i chiński – polityczno-ekonomiczny establishment. Nie usprawiedliwiam, rzecz jasna, putinowskiej armii morderców – oni mają przede wszystkim krew niewinnych na rękach – ale staram się widzieć szerszy obraz, nawet jeśli jest on uproszczony.
Jeśli mocarstwom będzie naprawdę zależało na przerwaniu tej wojny, to skoczyć się może ona bardzo szybko. Ale bądźmy realistami, nikt nie zwija interesu w chwili, gdy go dopiero otworzył. Niestety więc, może to wszystko zamienić się w wieloletnią jatkę.
W takich chwilach bardzo żałuję, że życie to nie kino i że brakuje w nim Batmana. Chociaż z drugiej strony, może taki Batmana jednak istnieje? Jest nim prezydent Zełenski, który nie uciekł z oblężonego Kijowa, lecz dzielnie dowodzi wojną przeciwko rosyjskiemu najeźdźcy, narażając się na śmierć. Duch Batmana ucieleśniają ukraińscy żołnierze niszczący rosyjskie konwoje, kobiety robiące koktajle Mołotowa, matki podejmujące trud i ryzyko exodusu z niszczonych miast, by ochronić swoje dzieci. Wreszcie wszyscy ci, którzy pomagają Ukraińcom chcącym przeżyć na obcej ziemi. I politycy, którzy jadą do serca płonącego wojennym ogniem państwa, by w miarę swych możliwości, wspomóc przywódców walczącego narodu.
Kadr z filmu „The Batman” / źródło: twitter.com/wbpictures
Batman jako ucieleśnienie idei
Ale jest też coś więcej, co urzeczywistnia postać Batmana. To idea wolności i związanej z nią odpowiedzialności za drugiego człowieka, gotowości do ofiary, poświęcenia, heroizmu. W przepięknej scenie finałowej z filmu Reevesa widzimy mieszkańców Gotham pogrążonych w ciemnościach, jakie zafundowała im armia obłąkanego mordercy Riddlera. Kiedy wydaje się, że ich los jest przesądzony, niespodziewanie pojawia się Batman z pochodnią w ręku rozświetlający im drogę do wolności i życia. Ta scena nabiera symbolicznego znaczenia. Mroczny Rycerz przestaje być mścicielem, dążącym do zemsty na mordercach swych rodziców (jak się okazuje również odpowiedzialnych za ekspansję korupcji i przestępczości), lecz staje się obrońcą i powiernikiem ludzkiego życia. Ale w kontekście pozafilmowej rzeczywistości, filmowy bohater w nieco groteskowym przebraniu (w tym filmie dowiadujemy się wreszcie po co Batmanowi peleryna) staje się ucieleśnieniem wszystkich tych wyższych idei i wartości, za jakie dziś giną Ukraińcy, a o jakich zapomniała spora część, zwłaszcza zachodniego, świata. Wartości, z których najważniejsze jest poświęcenie dla innych, a kiedy wymaga tego sytuacja – również poświęcenie własnego życia.
„Batman” z 2022 roku, stworzony raczej nie z powodów ideowych, lecz stanowiący po prostu świetną, komercyjną rozrywkę, niespodziewanie chwyta Zaitgeist współczesności. Ukazuje jej patologie, ale i to, co w niej wciąż szlachetne i piękne. I niekoniecznie trzeba być filmowym geekiem, widzącym rzeczywistość przez pryzmat kina, lecz po prostu wrażliwym widzem, by dostrzec w filmie Reevesa medium, dzięki któremu możemy wyraźniej spojrzeć na siebie i innych, w ten dramatyczny czas próby. Które zachęca nas byśmy na własną miarę stali się – dla innych, a zwłaszcza dla potrzebujących naszego wsparcia i solidarności braci i sióstr z Ukrainy – Batmanami. Tymi prawdziwymi.
Kadr z filmu „The Batman” / źródło: twitter.com/wbpictures