Wspólna msza rezurekcyjna i śniadanie wielkanocne w rodzinnym gronie – tak rozpoczynano Dzień Zmartwychwstania Pańskiego kilkadziesiąt lat temu, na świętokrzyskiej wsi. Te tradycje w wielu domach do dziś wciąż są pielęgnowane.
Gawędziarka i propagatorka świętokrzyskiej gwary, Ewa Siudajewska wspomina, że do Wielkanocy wcześniej starannie się przygotowywano, bo tego dnia nie można było wykonywać ciężkich prac.
– Wcześniej szykowano wszystko, co było potrzebne dla zwierząt, była przyniesiona woda, ale też musiało być narąbane drewno, ponieważ pierwszy dzień świąt był bardzo uroczyście obchodzony, i w cichości. W tym dniu nie było wolno nikomu nawet dzieciom, krzyczeć, czy głośno się bawić. Rozkładano chodniki, owijano klamki, żeby nie strzelały – wymienia.
Dzień rozpoczynano od modlitwy w kościele, na mszy rezurekcyjnej. Po powrocie z kościoła, uroczyście spożywano śniadanie. Dzielono się święconym jajkiem i składano sobie życzenia. Następnie przystępowano do jedzenia białego barszczu, w który wkrojone były duże ilości wędlin i jajka. Nie zapominano, o poświęconych w Wielką Sobotę chrzanie, soli i chlebie, które również wrzucano do barszczu.
Ewa Siudajewska dodaje, że przestrzegano zasady, żeby z poświęconych potraw zjeść wszystkiego po trochu. Zresztą po Wielkim Poście do jedzenia nikogo nie trzeba było zachęcać.
– Wszyscy zasiadali do stołu, a każdy był głodny po poście. Dzieci bawiły się, a dorośli wreszcie zażywali tego odpoczynku – dodaje.
Ewa Papież z Zespołu Domaszowianie mówi, że jak dawniej, tak i dziś, gospodynie dbają o to, by świąteczny stół był suto zastawiony. Zapytana, co na nim musiało się znaleźć, odpowiada:
– Bigos, bigos i jeszcze raz bigos. A ciasta, były wypiekanie w specjalnym piecu chlebowym To były makowce, serniki, jabłeczniki baby w różnych formach. Galareta była konieczna, jajka pod różną postaci i oczywiście pasztety – zaznacza.
Warto dodać, że skorupek ze święconych jaj nie wyrzucano, ale zakopywano w ogródku lub w polu, aby wyrosły dorodne rośliny.