Jest to moim zdaniem największy letni festiwal w Polsce – tak o Międzynarodowym Festiwalu Muzycznym w Busku-Zdroju mówił dyrygent Czesław Grabowski. W sobotę, razem z wybitnym skrzypkiem – Krzysztofem Jakowiczem spotkali się z melomanami.
Obu artystów publiczność mogła wczoraj podziwiać podczas występu, ponieważ wzięli udział w koncercie pamięci Krystyny Jamroz. Dziś natomiast była okazja bliżej ich poznać.
Ze skrzypcami przez całe życie
Maestro Krzysztof Jakowicz mówił, że na skrzypcach gra już 74 lata i ciągle ma nadzieję, że będzie grał lepiej niż dzisiaj. Powiedział też, że każdy koncert dla niego jest wyjątkowy.
– Staram się, grając w jakiejkolwiek sali, być przekonanym, że to jest najważniejsza sala, jaka jest w ogóle dostępna, i wyobrażam sobie, że ona ma idealną akustykę, nawet jeśli nie ma. Ponieważ należą do osób, którym się nic nie należy, to sobie stwarzam taką rzeczywistość. Od paru lat też stosuję taką metodę, że wierzę, że ta orkiestra, z którą gram, w tym momencie jest najlepsza na świecie, ten dyrygent, który ze mną jest, jest najlepszy, i ja też jestem najlepszy na świecie. Trzeba z tym jednak uważać, zwłaszcza jeśli chodzi o tę ostatnią sytuację, żeby do tej myśli się nie przyzwyczajać i na co dzień uważać inaczej, mieć krytyczny stosunek do tego, co się robi, bo również to niezadowolenie powoduje, że możemy się rozwijać – podkreślił.
Żartował, że jego droga życiowa jest bardzo ciekawa.
– Ponieważ urodziłem się we wrześniu 1939 roku, na drodze między Garwolinem a Pilawą, mama mnie urodziła w rowie. Rodziców nie było stać na fortepian, wiec kupili mi skrzypce, i te skrzypce właściwie towarzyszą mi całe życie. Dzięki nim miałem okazję poznać wielu wspaniałych ludzi – mówił.
Wyjaśnił, dlaczego uważa się za praprawnuka Henryka Wieniawskiego i dlaczego nie gra na Stradivariusie, a nawet nigdy o tym nie marzył. Z dumą mówił o swojej rodzinie, w której wszyscy są muzykami, a jego żona, córka i syn, także grają na skrzypcach. Chwalił się też pięciorgiem wnuków.
Mówił, że poważnie traktuje każde zadaniem nawet jak gra tanga. Wytłumaczył też dlaczego nad tanga argentyńskie ceni te polskie: – Bo są bardziej przytulaśne – stwierdził.
Czas na komponowanie
Z kolei prof. Czesław Grabowski – dyrygent, kompozytor i pedagog wspominał swój pierwszy pobyt na buskim festiwalu. Było to 26 lat temu, podczas drugiej edycji wydarzenia. Wracał tu wielokrotnie, zaś po kilku latach nieobecności przyznał, że Busko i festiwal zmieniły się nie do poznania.
– Jest to moim zdaniem największy letni festiwal w Polsce. Nazwiska osób, które się tutaj pojawiały, to jest historia muzyki, nie ma polskiego artysty, który nie gościłby na festiwalu, łącznie z Jerzym Maksymiukiem, z Krzysztofem Pendereckim, Filharmonią Narodową, z największymi zespołami, z największymi solistami. Z największym szacunkiem chylę czoło przed tobą – zwrócił się do prowadzącego kawiarenkę dyrektora artystycznego festiwalu, Artura Jaronia – i przed twoimi współpracownikami, którzy ten festiwal doprowadzili do tego, że moim zdaniem jest to festiwal o randze europejskiej – zaznaczył.
Jako doświadczony muzyk, mówił jak ważna jest wymiana pokoleniowa.
– Ona musi być, bo do każdego koncertu potrzebna jest emocjonalność młodych i doświadczenie starszych, żeby to się wyrównywało – uzasadnił.
Czesław Grabowski przyznał, że ostatnio zajął się komponowaniem małych utworów. Stworzył, między innymi: fanfary na 800. lecie Zielonej Góry czy lekką i zabawną opowieść o wiatraku.
Być może na kolejną edycję Festiwalu im. Krystyny Jamroz przygotuje specjalną kompozycję.
Sobotnie wydarzenia
Tegoroczna odsłona festiwalu powoli dobiega końca. Sobota (9 lipca) jest przedostatnim dniem wydarzenia. Dziś o godz. 16.00 w buskim parku Zdrojowym tenor Adam Zdunikowski odsłonił swoje słoneczko, a na 20.00 zaplanowano dwa koncerty – spotkanie z operetką w sali widowiskowej w Solcu-Zdroju i koncert Kuby Badacha w Buskim Samorządowym Centrum Kultury.