Pracownicy zakładu PKC w Starachowicach, produkującego wiązki elektryczne do samochodów i autobusów rozpoczęli protest i weszli w spór zbiorowy z pracodawcą. Skarżą się na niskie zarobki. Czy to oznacza strajk, w drugim co do wielkości zakładzie w Starachowicach? Związki zawodowe na razie są dalekie od takiego rozwiązania i chcą wiążących rozmów z pracodawcą.
Przewodniczący NSZZ Solidarność MAN Bus i PKC, Jan Seweryn mówi, że powodem sporu zbiorowego jest brak podwyżek. – Wystąpiliśmy jako związki zawodowe do pracodawcy o podwyżkę, w wysokości 500 zł oraz włączenie premii miesięcznej do podstawy wynagrodzenia, bo ta premia też jest uznaniowo zmniejszana. Pismo z postulatami wysłaliśmy do zarządu firmy, ale nie było reakcji, dlatego 21 września wszczęliśmy spór zbiorowy. Czekamy na rozmowy, miały się odbyć dziś o godzinie 11.00, ale zarząd przesunął je na 28 września. Mam nadzieję, że w tym dniu rozmowy się odbędą i dojdziemy do porozumienia – mówi związkowy lider.
Jan Seweryn jednocześnie podkreśla, że choć prawo pozwala na strajk, jako jedną z form rozwiązania sporu zbiorowego, to związki zawodowe nie planują na razie tak drastycznej formy protestu. – To ostateczność, nie chciałbym z tego korzystać, liczę, że uda się rozwiązać sytuację na drodze dialogu – podkreśla.
Firma PKC, to drugi co do wielkości zakład w Starachowicach, zatrudnia 2,5 tys. osób. Z kolei w największym zakładzie w mieście, czyli w produkującym autobusy MAN-ie, sytuacja również jest napięta. Związki wystąpiły z wnioskiem o podwyżkę płacy o 10 proc. i wypłacenie premii w całości, bez obniżania jej z uwagi na brak produktywności. Natomiast zarząd zaproponował podniesienie pensji o 2 proc. relacjonuje Jan Seweryn.
– To wywołało bardzo negatywne emocje wśród załogi. Dla nas to uwłaczająca propozycja, dlatego od poniedziałku rozpoczynamy akcję protestacyjną. Na razie nie będę mówił, jak będzie przebiegała, ale będzie na pewno dotkliwa dla pracodawcy – zapowiada.
W MAN, corocznie podwyżki płac odbywały się po długich rozmowach, w ubiegłym roku doszło do kilku pikiet protestacyjnych, po których zarząd zgodził się na podwyżkę płacy o 8 procent, co było równe ówczesnemu stopniowi inflacji.