„Orzeł. Ostatni patrol” jest hołdem dla wszystkich marynarzy, którzy walczyli w czasie II wojny światowej. A jednocześnie to opowieść o tym, że wojny są bez sensu – mówił PAP reżyser Jacek Bławut podczas poniedziałkowej premiery filmu o załodze słynnego okrętu podwodnego. W piątek obraz trafi do kin.
Akcja opowieści rozpoczyna się w 1940 r., gdy załoga ORP „Orzeł” miała już za sobą brawurową ucieczkę z internowania w Tallinie, blisko miesięczny rejs, w trakcie którego była ścigana i bombardowana przez niemiecką flotę, a także przydzielenie do Drugiej Flotylli Okrętów Podwodnych w Rosyth w Wielkiej Brytanii oraz zatopienie niemieckiego transportowca wojskowego „Rio de Janeiro” przewożącego żołnierzy i sprzęt wojskowy. Wieczorem 23 maja „Orzeł” wypłynął w kolejną wyprawę na Morze Północne. Załogę zmobilizowano błyskawicznie. Pomimo ogromnej woli walki z jej strony, okręt nie powrócił z misji. Jego wraku nigdy nie odnaleziono.
Film Jacka Bławuta to z jednej strony oddanie czci tym ludziom, z drugiej zaś – spełnienie marzenia reżysera, który od lat interesował się dziejami „Orła”. „Ta historia miała w sobie tajemnicę. Poza tym chciałem poznać załogę okrętu. Pisząc scenariusz, przez wiele miesięcy zbierałem okruchy na temat życia tych osób. To fascynujące, że mogłem później być z nimi w czasie zdjęć, w scenografii i że sam stałem się w pewnym momencie częścią załogi. Tamci ludzie zasługują na wielki szacunek. Byli młodzi. Mieli przed sobą całe życie. Niektórzy może nawet nie zdążyli się zakochać. Oddali życie bez sensu, tylko dlatego że jakiś wariat postanowił zabijać – zresztą to robi się bardzo aktualne – ale zginęli w obronie naszych wartości, ważnych spraw. Mój film jest w pewnym sensie hołdem dla wszystkich marynarzy, którzy walczyli w czasie II wojny światowej. A jednocześnie to opowieść o tym, że wojny są bez sensu” – podkreślił reżyser w rozmowie z PAP.
Legendarny okręt Bławut uczynił jednym z bohaterów filmowej historii. „Opowiadamy o dwóch organizmach – ludzkim i okręcie – oraz o symbiozie, w jakiej żyją, związani na śmierć i życie. Jeśli człowiek popełni błąd, giną wszyscy. To samo dzieje się, gdy zepsuje się jeden z zaworów. Jest to też historia o wspólnym umieraniu, ponieważ wiemy, jaki był koniec misji. Załoga nie wróciła, a destrukcja statku, widmo zbliżającej się śmierci, zacieśniająca się pętla, brak powietrza – to wszystko jest odczuwalne na ekranie. Zwykle w filmach wojennych wróg, z którymi walczymy, jest gdzieś na zewnątrz. W +Orle…+ największy wróg siedzi w głowach członków załogi. O tym właśnie jest ten obraz – o ciszy, próbie przetrwania, determinacji i walce do końca. Nawet kiedy wydaje się, że walka jest już przegrana, moi bohaterowie nie poddają się” – zwrócił uwagę.
Jak przyznał twórca, gromadzenie dokumentacji dotyczącej „Orła” i jego załogi było zajęciem pracochłonnym. „Dotarłem do książki Eryka Sopoćko, do pamiętnika gen. Sosnkowskiego i do strzępów listów. Uznałem, że to bardzo dużo. Bo jeśli dowiadujemy się, że komuś przed wypłynięciem na morze urodziła się córeczka to cóż więcej moglibyśmy dostać? Ta informacja ma olbrzymie znaczenie dramaturgiczne. Właściwie o każdym z załogi znalazłem jakiś okruch. Stwierdziłem, że skupianie się na ich historiach nie ma sensu, ponieważ wiemy, co stracili, co zostawili na lądzie. Pójście w stronę hollywoodzkiego kina wojennego to nie była ta droga, która mnie interesowała” – zaznaczył.
We wrześniu br. produkcję zaprezentowano w konkursie głównym 47. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Twórcy zostali docenieni przez jury w kategoriach: najlepsza charakteryzacja (Dariusz Krysiak), dźwięk (Michał Fojcik i Radosław Ochnio), montaż (Bartłomiej Piasek i Piotr Wójcik) oraz reżyseria. „Ta nagroda pokazuje, że jurorzy docenili sposób poprowadzenia aktorów, to, że stworzyłem z nich jeden zespół, jeden organizm. Nie zależało mi na gwiazdorskiej, brawurowej grze, ale na czymś, co stanowi jedność. To jest znacznie bliższe mojemu podejściu do bohaterów w kinie dokumentalnym, gdzie przede wszystkim interesuje mnie, co oni mają w środku niż czy zrobią to, czego od nich oczekuję. Chciałem poznać ich jako ludzi, dowiedzieć się, jak odbierają tę historię. Nie chodziło o to, żeby zagrali prawdę, ale aby ta prawda była w nich. My, dokumentaliści, mamy swój sposób budowania relacji z drugim człowiekiem. Dajemy tyle, że w zamian też coś dostajemy” – stwierdził Bławut.
Pracę na planie wspominał również Tomasz Schuchardt, który w „Orle…” zagrał I oficera – mechanika okrętu Floriana Roszaka. „Kręciliśmy ten film w upalne lato, w hali, we fragmentach okrętu odtworzonych 1:1. Zazwyczaj filmowcy lubią pracować w większej przestrzeni niż widać to finalnie. Bywa, że ciasnotę uzyskuje się poprzez pracę kamery i liczbę aktorów. Tutaj wybudowano okręt w skali rzeczywistej, więc nie było więcej miejsca. Mieliśmy go dokładnie tyle, ile załoga +Orła+. Tyle że trzeba było jeszcze wpuścić operatora, dźwiękowców, cały sztab ludzi. Większość z nas grała w swetrach lub w grubych marynarkach, ponieważ w czasie II wojny światowej w okręcie podwodnym raczej odczuwało się chłód niż ciepło. W naszym przypadku było zupełnie odwrotnie. Natomiast ten pot, który został wygenerowany, miał oddać poczucie strachu. Warunki były trudne, ale służyły ciekawej przygodzie” – powiedział aktor.
Dodał, że zdjęcia powstawały w 2019 r., więc tym bardziej był ciekawy efektu finalnego. „Kiedy premiery odbywają się pół roku po nakręceniu filmu to masz wrażenie, jakbyś wczoraj tam stał. A tym razem towarzyszyło mi zdziwienie: ja tam byłem? Nie pamiętałem już niektórych scen i wydarzeń. To piękne, że dzięki kinu mogłem je sobie odświeżyć. Ale sądzę, że zwykłego widza – który nie był na okręcie – oddanie tej sytuacji 1:1 potrafi mocno dotknąć. Bo tak naprawdę +Orzeł…+ – jak każdy film wojenny – jest przeciwko wojnie, pokazuje bezsens wojny jako takiej. Jacek celowo zamknął całą historię w obrębie ostatniej misji +Orła+, na której de facto niewiele się wydarzyło. Tym dotkliwsze staje się bliskie pokazanie historii umierania młodych chłopaków, którzy przecież mieli swoich rodziców, braci, siostry. Ktoś miał żonę, ktoś inny – dziewczynę. Oni wszyscy w tym momencie leżą gdzieś w Morzu Północnym i nawet nie wiemy gdzie, bo ich nie odnaleziono” – podsumował Schuchardt.
„Orzeł. Ostatni patrol” wejdzie na ekrany kin w piątek 14 października. W filmie w pozostałych rolach zobaczymy m.in. Mateusza Kościukiewicza, Tomasza Ziętka, Rafała Zawieruchę, Filipa Pławiaka i Adama Woronowicza. Autorem scenariusza jest Jacek Bławut. Za zdjęcia odpowiada Jolanta Dylewska, za scenografię – Marcelina Początek-Kunikowska, a za muzykę – Tumult. Dystrybutorem obrazu jest Kino Świat.
OSTATNI PATROL ORP „ORZEŁ”
23 maja 1940 r. o godz. 23 ze szkockiego portu Rosyth na patrol wypłynął ORP „Orzeł”. Według rozkazu Royal Navy polski okręt podwodny miał się skierować do centralnej części Morza Północnego.
1 i 2 czerwca, na polecenia Admiralicji, „Orzeł” zmieniał pozycję, nie potwierdzając odbioru rozkazów, co tłumaczono ostrożnością. Chodziło o to, by niemieckie stacje namiarowe nie wykryły jednostki. 5 czerwca o godz. 22 ORP „Orzeł” otrzymał rozkaz powrotu do bazy. Gdy nie pojawił się w przewidywanym terminie i nie odpowiadał na polecenia podania pozycji, 11 czerwca został uznany przez Królewską Marynarkę Wojenną za zaginiony.
Nowoczesna konstrukcja
ORP „Orzeł” był torpedowym okrętem podwodnym, zaprojektowanym przy współudziale polskich specjalistów i zbudowanym w Niderlandach. Wodowanie odbyło się 15 stycznia 1938 r., a matką chrzestną została generałowa Jadwiga Sosnkowska.
Spawane elementy stalowe konstrukcji zapewniały mniejszą masę i większą wytrzymałość, wszystkie zaś powierzchnie kontrolne jednostki, luki, zawory zbiorników balastowych, układ sterowania, stery zanurzenia i peryskopy, sterowane były hydraulicznie, co było nowością w owym czasie. Wyposażenie w nowoczesną aparaturę nawigacyjną, łącznościową oraz hydroakustyczną, uzbrojenie przeciwlotnicze chowane w wodoszczelnych studzienkach, silne uzbrojenie (m.in. 20 torped wystrzeliwanych z 12 wyrzutni) i prędkość okrętu sprawiały, że pod względem wielu parametrów taktyczno-technicznych „Orzeł” przewyższał jednostki podwodne innych krajów basenu Morza Bałtyckiego. Przy 84 metrach długości całkowitej i wyporności w zanurzeniu 1473 ton mógł bezpiecznie zanurzać się na głębokość co najmniej 100 metrów. Osiągał prędkość 19,44 węzła (około 36 km/h) na powierzchni oraz 8,9 węzła (około 16 km/h) w zanurzeniu. 2 lutego 1939 r. okręt został oficjalnie włączony do Dywizjonu Okrętów Podwodnych Marynarki Wojennej.
Komandor zachorował?
Wybuch II wojny światowej był początkiem jednej z najbardziej spektakularnych historii naszych sił morskich i powstania legendy ORP „Orzeł”. Dziwne i dwuznaczne zachowanie dowódcy okrętu kmdr. Henryka Kłoczkowskiego dało początek owej legendzie.
„Orzeł” tuż przed 1 września 1939 r. otrzymał rozkazy związane z jego służbą na Bałtyku w czasie działań wojennych. Rozkazów tych jednak nie wykonał, opuścił swój sektor działania, nie reagował na rozkazy dowódcy floty i dywizjonu okrętów podwodnych, wykonywał działania wbrew poleceniom przełożonych.
W rezultacie decyzji dowódcy okrętu, spowodowanych prawdopodobnie symulowaną chorobą i nieprawdziwymi sugestiami o poważnym uszkodzeniu, „Orzeł” zmuszony był zawinąć do portu w Tallinie, w Estonii. Tam kmdr. Kłoczkowskiego przetransportowano do szpitala, a dowództwo przejął kpt. Jan Grudziński. Kontrowersyjnym zachowaniem kmdr. Kłoczkowskiego podczas pierwszych dni wojny i później w obozie w ZSRS zajął się sąd morski w Wielkiej Brytanii, gdzie były dowódca znalazł się po uwolnieniu z sowieckich łagrów. Wyrokiem sądu został zdegradowany do stopnia marynarza oraz skazany na cztery lata więzienia, których ze względu na wojnę nie odsiedział.
Internowanie w Tallinie i ucieczka
„Orzeł” został internowany przez władze estońskie, czego zarówno nowy dowódca, jak i załoga nie przyjęli do wiadomości. Zdecydowano się na ucieczkę. W obawie przed międzynarodowymi reperkusjami upozorowano bunt marynarzy i dzięki brawurowej akcji załogi pod dowództwem kpt. Grudzińskiego, w nocy z 17 na 18 września 1939 r. udało wyrwać z Tallina i rozpocząć legendarny, 27-dniowy rejs na Wsypy Brytyjskie.
Płynęli mimo braku skonfiskowanego dziennika nawigacyjnego i map, które oficer nawigacyjny ppor. mar. Marian Mokrski odtwarzał z pamięci, na podstawie charakterystyki świateł latarni morskich, korzystając z ocalałego spisu latarń. Polscy podwodniacy dokonali niewiarygodnego wyczynu bez podstawowego uzbrojenia, ponieważ po internowaniu okrętu Estończycy niezwłocznie przystąpili nie tylko do konfiskowania pomocy nawigacyjnych, ale także rozbrajania załogi z broni osobistej, usunięcia zamków z dział okrętu oraz wyładowywania amunicji i torped (na okręcie zostało ich sześć z dwudziestu). 14 października 1939 r. bohaterska załoga doprowadziła okręt do portu Rosyth.
Służba w Royal Navy
ORP „Orzeł” wraz z ORP „Wilk” (również przedarł się z Bałtyku do Wielkiej Brytanii), a także niszczycielami ORP „Burza”, „Błyskawica” i „Grom” (wydostały się wcześniej) stanowił zalążek odbudowywanej marynarki. Na mocy umowy z Brytyjczykami utworzono specjalny Oddział Polskiej Marynarki Wojennej, działający w ramach Royal Navy. Już 1 gdudnia 1939 r. „Orzeł”, po gruntownym remoncie oraz naprawie uzbrojenia, powrócił do służby. Załogę uzupełniono o angielską grupę łącznikową, a okręt wszedł w skład Drugiej Flotylli Okrętów Podwodnych Royal Navy.
W pierwszym okresie „Orzeł” brał udział w eskortowaniu kilku wypraw konwojowych. 18 stycznia 1940 r. rozpoczął samodzielną służbę patrolową na Morzu Północnym. 8 kwietnia 1940 r., podczas kolejnego patrolu, wsławił się spektakularna akcją, zatapiając niemiecki transportowiec „Rio de Janeiro”, przewożący w ramach operacji „Weserübung” (inwazja III Rzeszy na Norwegię), około 400 żołnierzy i sprzęt wojskowy, przeznaczony do desantowania w Bergen. Informacja przekazana przez „Orła” była jednym z pierwszych sygnałów świadczących o niemieckich planach, ale zlekceważyło ją brytyjskie dowództwo.
Zaginiony
Do 23 maja 1940 r. „Orzeł” odbył sześć samodzielnych patroli. Z niewyjaśnionych przyczyn ten szósty okazał się ostatnim. Okręt zaginął wraz z całą załogą (63 osoby) podczas patrolu na Morzu Północnym, na przełomie maja i czerwca 1940 r. 11 czerwca został uznany za zaginiony. Następnego dnia Brytyjczycy wyrazili żal z powodu zaginięcia jednostki. Dowódca Floty Podwodnej Royal Navy wiceadm. Max Horton stwierdził: „Dzielność i wydajność, które towarzyszyły »Orłowi« przy wykonywaniu jego służby zasługują na najwyższą pochwałę, a rola, jaka przypadła okrętowi była bardzo wartościowym udziałem w wysiłku wojennym sprzymierzonych”.
Do dzisiaj nie jest znana dokładna data, miejsce i przyczyny zaginięcia okrętu. Rozważane są rozmaite hipotezy: od wejścia na minę morską na brytyjskim lub niemieckim polu minowym, poprzez zatopienie przez bombowiec Luftwaffe lub niemiecki patrolowiec, po omyłkowe storpedowanie przez powracający z patrolu holenderski okręt podwodny. Nie wyklucza się także omyłkowego zatopienia przez aliancki samolot patrolowy lub zatonięcia na skutek awarii lub błędu załogi podczas manewrów wynurzania/zanurzania.
Nie udało się odnaleźć wraku „Orła”. Mimo kilkunastu wypraw podejmowanych przez ekspedycje cywilne i okręty Marynarki Wojennej. Poszukiwacze deklarują, że nie ustaną w wysiłkach aż do znalezienia tego, co zostało po legendarnej jednostce.
Tekst Piotr Milczanowski / źródło: IPN – Przystanek Historia