Felieton Michała Karnowskiego, publicysty tygodnika Sieci i portalu wPolityce.pl.
Podsumowując miniony rok i kreśląc prognozy na przyszły wyspecjalizowane w tematyce medialnej portale internetowe niemal jednogłośnie orzekły, że kres prasy drukowanej jest bliski także w Polsce i że to kwestia kilku najwyżej lat. Nie byłbym tutaj aż tak jednoznaczny, choć gołym okiem widać, że ten segment mediów bez wątpienia czekają poważne zmiany. Znikają kolejne punkty, w których można kupić gazetę. Coraz mniejszy sens ma drukowanie informacji bieżących, spadając nakłady dzienników. Pisma specjalistyczne nadal jednak będą potrzebne. Obserwuję to też u swoich dzieci: po prasę ogólnotematyczną sięgają rzadko, ale na ulubione magazyny poświęcone ich zainteresowaniom czekają z niecierpliwością
Sam mam poczucie, że bez gazet i tygodników moje życie stałoby się uboższe. Redakcje nadal tworzą ciekawe, pogłębione treści. A co najważniejsze, można się na łamach prasy skonfrontować z faktami i poglądami spoza własnego kręgu, jak to się dziś mówi, własnej bańki, tworzonej dla każdego z nas przez internetowe algorytmy. Polega to na tym, że automatyczne mechanizmy podsuwają nam jeszcze więcej tego, co lubimy, eliminując to, z czym się raczej nie zgodzimy. W efekcie żyjemy jakby w bańce.
Ten system utrudnia oczywiście uzyskanie obiektywnego, pełnego obrazu rzeczywistości i bardzo ułatwia manipulację ludźmi. Zwróćmy też uwagę na paradoksalną sytuację: dziś to w tradycyjnych gazetach, stacjach radiowych i telewizyjnych można powiedzieć najwięcej, odrzucić taką czy inną polityczną poprawność. W Internecie, który był kiedyś reklamowany jako sfera nieograniczonej wolności, coraz bardziej doskonałe filtry coraz mocniej wypaczają przekaz docierający do odbiorcy. Powiedzieć może każdy wszystko, ale to do kogo ten przekaz dotrze, zależy już od innych potęg. Pewnych siebie, brutalnych, anonimowych.
Sporo dowiedzieliśmy się o tym wszystkim dzięki przejęciu Twittera, jednej z największych platform mediów społecznościowych przez miliardera Elona Muska. Ujawnił on właśnie spory pakiet dokumentów o tym, jak to wszystko działało przez lata. U nas temat się nie przebił, ale w Stanach Zjednoczonych długo był to temat numer jeden. Niektórzy komentatorzy z przerażeniem mówią o długotrwałym i świadomym łamaniu konstytucji i wolności wypowiedzi, o bezprawnej ingerencji w życie publiczne i politykę.
Prześledzenie ujawnionych dokumentów wykazuje, że zespoły pracowników Twittera zbudowały czarne listy, blokując nielubianym – głównie konserwatywnym – wpisom wejście na listę najpopularniejszych, aktywnie ograniczając widoczność kont poszczególnych użytkowników, a nawet całych tematów. Wszystko w sekrecie, bez informowania użytkowników.
Oto jeden z przykładów. Popularny konserwatywny publicysta Dan Bongino został w pewnym momencie wprowadzony na „czarną listę wyszukiwania”. Jego konto zostało w systemie oznaczone kodem nakazującym „wygaszanie”.
Co ciekawe, autorka śledztwa w tej sprawie, niezależna dziennikarka Bari Weiss przypomina, że Twitter zaprzeczał, że robi takie rzeczy.
W 2018 roku Vijaya Gadde i Kayvon Beykpour (ówczesne wysoko postawione menadżerki koncernu) stwierdziły: „Nie robimy shadow banów, nie wyciszamy użytkowników. I dalej: „A już na pewno nie wyciszamy ze względu na poglądy polityczne i ideologiczne”.
Dziś prawda okazuje się inna.
Weiss stwierdza, że jeden z ważnych pracowników Twittera powiedział jej: „Pomyślcie o filtrowaniu widoczności (visibility filtering – VF) jako sposobie na tłumienie tego, co ludzie widzą na różnych poziomach. To bardzo potężne narzędzie”.
Filtrowanie widoczności to kontrola tego, co widzi użytkownik.
Jeden z inżynierów Twittera ujawnił: „Całkiem kontrolujemy widoczność wpisów. I mocno kontrolujemy rozpowszechnianie twoich treści. Zwykli ludzie nie wiedzą, ile robimy”.
Decyzje dotyczące kont uznanych za szczególnie niebezpieczne dla lewicy, zapadały na najwyższych szczeblach koncernu.
Sprawa budzi pytania o to, jak daleko zaszło ograniczenie wolności słowa. Wielu blokowanych podkreśla, że ich konta wyciszano i cenzurowano bardziej brutalnie i dokładniej, niż te należące do państw i organizacji terrorystycznych.
Komentatorzy podkreślają, że rzekoma „prawicowa teoria spiskowa” właśnie się potwierdziła. Na Twitterze obowiązywała czarna cenzorska lista konserwatywnych głosów.
Cenzura XXI wieku będzie coraz większym wyzwaniem, także w Polsce. Warto przy okazji pamiętać, że media publiczne, równoważące dziś w naszym kraju dominującą u wydawców komercyjnych wrażliwość lewicową, są ważnym bezpiecznikiem naszej wolności. I dlatego pewnie są tak mocno atakowane.
CENZURA XXI WIEKU – posłuchaj felietonu Michała Karnowskiego: