Często przeboje rodzą się przez przypadek. Tak też się stało, gdy Andrzej Zieliński opóźnił przyjazd z tourne do kraju. Ernest Bryll został na lodzie ze scenariuszem „Na Szkle Malowane”, a w teatrze muzycznym we Wrocławiu dyrektor Kostrzewska rwała włosy z głowy. Termin premiery ogłosili, a muzyki ani śladu.
Bryll rozpaczliwie szukał nowego kompozytora, lecz trafiła się tylko kobieta. Miała czas, ale niewiele wiedziała o pracy dla teatru. – Niech już będzie baba byleby napisała – orzekli i dali mi dwa miesiące na napisanie partii dla solistów.
Skróciłam więc pobyt na stypendium w Londynie, bo takiej szansy się nie odpuszcza. Na West End należało zaliczyć najważniejsze tytuły rynku światowego. Kilka razy obejrzałam „Hair”, „Jesus Christ Superstar”, „My Fair Lady” i „Koty”. I zaczęłam rozumieć o co chodzi. Napisać musical to nie to samo co napisać piosenkę. Kompozytor musi czuć dramaturgię całego utworu. Historia Janosika narzuciła klimaty podhalańskie tak inne od anglosaskiej muzyki. To była okazja, aby zdobyte doświadczenia przenieść na grunt polski.
Mając osiem tygodni utwory kończyłam na kolanie w teatrze. Bywało i strasznie, i śmiesznie. Problem zaczął się od artystów śpiewających dotychczas w operetce. Anioł-sopran zażądał dekorowania partii solowych koloraturą. Tytułowy śpiewak Janosik – popisowych bardzo wysokich tonacji. Grupa tenorów-górali zbojkotowała próby. Uważali, że białe głosy w podhalańskim stylu zniszczą im szkolone wokale. Dziewczyny nie chciały kierpców i góralskich gorsetów. Jedynie żandarmi ucieszyli się, że mają przebój, bo na próbę przyniosłam piosenkę „Nie zmogła go kula…” i dalej „Ona go puszczała tylko do okienka, popatrz se przez szybkę bo jestem panienka, On wielce się nasadzał, a drugimi drzwiami żandarm…”. Rzeczywiście ten utwór stał się ulubioną sceną musicalu. Zbójowie też tak chcieli, nie marudzili, bo dostali „Kochali my kochali na zieloniutkiej jechali”. Było wesoło jak to bywa, gdy trzech na jedną…
Miesiąc do premiery
Nagrania playbacków były w ekspresowym tempie. Organizacja grupy muzycznej to osobna historia. Na szczęście poznałam w Warszawie ciekawy duet: Elę i Janusza. Ćwiczyli w piwnicach zakładów Kasprzaka. Dziewczyna na flecie, chłopak na gitarze. Dalej przypadkiem odkryłam talent w osobie Andrzeja Rybińskiego i tak połączyłam Elżbietę Dmoch Janusza Kruka i Andrzeja w jeden zespół o nazwie 2+1. Dla Eli napisałam pierwsze piosenki i już jako wokalistka pociągnęła zespół na muzycznym rynku. Wracając do pierwszego nagrania – była ścieżka dźwiękowa dla teatrów, dla śpiewogry. Do nagrania dodatkowo od Maryli – wiadomo jakiej – pożyczyłam dwóch muzyków z „łapanki”, dwóch górali. I ten styl „podhalański contry folk” zadecydował na długie lata o powodzeniu sztuki. A przeboje zrobiły się same i poszły swoją drogą. Żyją do dzisiaj własnym życiem. Rodowicz, Frąckowiak, Niemen, Rybiński, Grunwald, Hulewicz, Partita to z nimi nagrałam winyl już nie dla teatrów, ale dla radia i telewizji. Wiele z tych utworów trafiło na listy przebojów, doczekało się również nowych, ciekawych wykonań. To one pomogły piosenkom przeżyć wiele lat, a sztuce dotrwać do współczesnych czasów. Nie tylko w Polsce. Maryla Rodowicz „Kolibajka”, Halina Fronckowiak „Na sianie” (potem Sul fieno we Włoszech), „Nie zmogła go kula”- amerykańska wersja Waren Schatz’a, „Na sianie” – po niemiecku wersja Krawczyka, Jarockiej i 2+1, „Lipowa łyżka” Piotra Cugowskiego i dyskotekowe „Hej baby baby” Hulewicza oraz wiele tłumaczeń na inne języki. Może nagram kiedyś nową płytę i na niej umieszczę covery najbardziej lubianych piosenek, wciąż powstają nowe wersje…
Czasem zastanawiam się, czy kluczem do sukcesu musicalu „Na szkle malowane” był styl country folk rock. Czy może piosenki na antenie lansowały przedstawienie? Widzowie wychodzili z teatru nucąc „Na sianeczku, sianie, na sianie kochanie”, albo „Hej baby dokąd panować będziecie nad nami”. Swojska nuta, nośne szlakworty Brylla łatwo się „czepiały” i dlatego dużo teatrów wystawiało sztukę. „Kolibajkę” aktorzy często bisowali przerywając spektakl. Była śpiewana przez anioła i diabła. Jan Kobuszewski w roli diabła stworzył tak komiczną kreację, że cały teatr pękał ze śmiechu jak w najlepszym kabarecie. Natomiast w radio „Kolibajka” nagrana przez Marylę znalazła się od razu na czele listy przebojów. Najłatwiej było Skaldom osiągnąć podhalański zaśpiew. Piosenka „Kochali my kochali” oczywiście też trafiła na listę przebojów. Wątki ludowe zapoczątkowały w muzyce nurt etno. Świetnie zabrzmiały teksty Brylla stylizowane po „góralsku”. Najbardziej zaskoczyły wszystkich wykonania Frąckowiak i Niemena. Choć piosenki pochodziły z musicalu na antenie ekspresyjny styl ich wokali stał się sensacją. Czesiek Niemen uczył się soulu od czarnych wokalistów R&B. Zaśpiewał niesamowicie te utwory. Podobnie było z Haliną. Jej wysokie, dynamiczne dźwięki były dotychczas niespotykane w polskiej piosence. Jednakże najwięcej zagranicznych wersji miała „Nie zmogła go kula”. Andrzej Rybiński i Jerzy Grunwald z Partitą nagrali ją w prostym coutry’owym stylu. Za to piosenkę „Hej baby, baby” w wykonaniu Hulewicza słyszeliśmy niedawno na festiwalu w Sopocie. Jest ona obecna na rynku muzycznym od 50 lat. Być może to zasługa disco polowego rytmu i ponadczasowego tekstu. Jeśli słowa refrenu potrafią być aktualne w każdej epoce to będzie hit. „Hej baby, baby nad babami dokąd będziecie panować ad nami”? Pod koniec lat 70-tych „Na szkle malowane” wystawiało już w Europie kilkanaście krajów.
Tymczasem w Pradze…
W czeskiej Pradze awantura na premierze przeniosła się na wyższe szczeble. A było tak: premiera musicalu w reprezentacyjnym Teatrze Narodowym „Na Fidlowaczce”. Muzyka folkowa „na żywo”, stroje podhalańskie, w tle Giewont. Z przodu widowni szkoła zamówiła rzędy dla najstarszych klas. Młodzież bawiła się świetnie. Kiedy doszło do inscenizacji piosenki „Na sianie kochanie” na widowni zrobiła się cisza. Na scenie stała sterta siana z drabiną, a na niej chłopcy i dziewczyny śpiewali piosenkę w dwuznacznych pozach. Co gorsze nie do pary, bo zbójników i żandarmów było więcej niż dziewczyn. Nic takiego by się nie stało, gdyby nie nauczycielka, która wrzasnęła: „szkoła wstać – wychodzimy!”. Zrobiło się zamieszanie. Młodzież niechętnie opuszczała widownię. Przedstawienie przerwano, a winę zwalono na bogu ducha winne słowa piosenki „miłośne śpiewanie, słodkie omdlewanie” itd… Aktorzy nie wiedzieli co mają robić (reszta widzów też nie). Dyrekcja liceum zażądała zdjęcia sztuki. Afera stała się głośna i oparła się o KC. Podobno naskarżono, że chodziło o „gruppen sex” i lansowanie w teatrze nieprzyzwoitych wzorców dla szkolnej młodzieży. Ostatecznie aferę zażegnało Ministerstwo Kultury „bo nawet jeśli chodziło o sex, to był to sex na ludowo”. I dalej grali „Na szkle malowane” przy pełnej widowni długie lata. Bo „władza” zakończyła aferę konkluzją „Nam se to nravi. I już”.
Niemiecki sukces był blisko
Z musicalem wiąże się największa katastrofa mojej twórczości. W 1980 roku podpisaliśmy umowę na film muzyczny „Auf Glass Gemahlt” w Telepool w Monahium. Andreas Vitko (góral z pochodzenia) przetłumaczył Bryla na niemiecki stylizowaną nieco gwarą. Partie wokalne całej sztuki nagrałam z fortepianem w języku niemieckim dla obsady filmowej. W lutym 1982 roku ekipy niemieckiej nie wpuszczono do Zakopanego i Polska zerwała umowę. Produkcję zawieszono na czas nieokreślony. Strona niemiecka straciła pieniądze, dyrektor Telepool zmarł, a my z autorem Ernestem Bryllem mogliśmy pomarzyć o sukcesie, który był tak blisko. Na pocieszenie została mi moja taśma z piosenkami, które pokrył kurz w monachijskich archiwach…