Jest za to Piekło, a nawet kilka Piekieł. Przy czym wbrew nazwie, nie buchają w nich płomienie, wręcz przeciwnie – są one zimne i ciemne.
Mowa oczywiście o jaskiniach. O ile o Jaskini Raj wiele już powiedziano i napisano, pozostałe groty województwa świętokrzyskiego są mniej znane. A szkoda, bowiem część z nich to miejsca wyjątkowe. Zaczniemy od Piekieł.
Diable wrota
Największe Piekło leży pod Skibami, niedaleko Chęcin. Jak mówi Andrzej Kasza ze Speleoklubu Świętokrzyskiego, jaskinia ma 57 metrów długości, co jest raczej skromną wielkością w porównaniu z innymi pieczarami z województwa świętokrzyskiego. Podobnie jest z szatą naciekową, która w Piekle jest znikoma. Do jaskini można wejść czterema otworami. Główny korytarz ma około 20 metrów i jest łatwo dostępny dla zwiedzających. „Piekłem” jaskinia została ochrzczona przez okolicznych mieszkańców już w XVIII wieku. Ludzie wierzyli, że były to wrota, którymi wylatywały diabły, aby kusić ludzi i czynić zło. Aby przypomnieć te wierzenia, w pobliżu wejścia do jaskini zostały ustawione figury biesów i świętokrzyskich czarownic.
Z tych samych powodów Piekłem nazwano też jaskinię pod Małogoszczem, w rezerwacie przyrody Milechowy. Ta jest krótsza od swojej imienniczki ze Skib, ma zaledwie 17 metrów. Za to jest położona w malowniczym miejscu, bowiem otwór jest na zboczu stromego wąwozu. – Ludzie bardzo często na jego tle robią sobie zdjęcia – mówi Andrzej Kasza.
Dostępny do zwiedzania jest krótki kilkumetrowy odcinek, a sama jaskinia ma kształt zwężającego się w głąb prostego korytarza o owalnym przekroju.
Okolica rezerwatu Milechowy jest bogata w niewielkie pieczary. Niedaleko od Piekła można znaleźć Jaskinię Chalcedonitową, z której najprawdopodobniej w neolicie wydobywano krzemień. Ma ona około 10 metrów długości. W pobliżu leży też Stare Piekło – kolejna niewielka jaskinia, której główną część stanowi mała sala. Ciekawostką jest charakterystyczna kolumienka. Poza tym Stare Piekło to kilka płytkich wnęk i krótkich ślepych korytarzy.
Chelosiowa Jama
Chelosiowa Jama ma 3 670 metrów długości i jest to najdłuższa jaskinia w województwie świętokrzyskim i jedna z najdłuższych w Polsce. Ustępuje jedynie jaskiniom tatrzańskim i Jaskini Niedźwiedziej w Sudetach.
Gwoli ścisłości, Chelosiowa Jama to system jaskiń. Andrzej Kasza tłumaczy, że grota została w 1996 roku połączona z Jaskinią Jaworznicką. Kiedyś w skład kompleksu wchodziła też pobliska Jaskinia Pajęcza, długości 1 200 metrów, ale połączenie z nią jest obecnie zasypane.
Jeżeli chodzi o historię, to obie groty wchodzące w skład kompleksu odkryto dzięki wydobyciu kamienia w tej okolicy. Otwór Jaskini Jaworznickiej odsłonięto w latach 60-tych ubiegłego wieku, natomiast Chelesiową Jamę na początku lat 70-tych. Nazwa jaskini pochodzi od odkrywcy, bowiem otwór wejściowy został odkryty przez warszawskiego geologa – Romana Chlebowskiego, nazywanego właśnie Chelosiem. Wystawę poświęconą 50-leciu odkrycia Chelosiowej Jamy można zobaczyć w siedzibie Geonatury Kielce na Wietrzni.
Andrzej Kasza mówi, że jest to jedna z najtrudniejszych do eksploracji jaskiń poziomych w Polsce. Jest podziemnym labiryntem korytarzy, co sprawia, że można zgubić orientację. Poza tym ma dużo ciasnych miejsc, w których trzeba się czołgać. No i jest błotnista, co nie ułatwia poruszania się. Ale eksplorować ją warto, bo jest jedną z najpiękniejszych jaskiń w Polsce.
– Nie ma tak dużo nacieków jak Jaskinia Raj, ale trochę tych form tam występuje. Przy czym różnią się znacznie od tych spotykanych w Raju, bowiem są przezroczyste. Jak człowiek patrzy na taki naciek, to ma wrażenie, że jest to lód, który zaraz stopnieje – opowiada grotołaz.
Jak dodaje, to jedna z najciekawszych jaskiń w Polsce.
– Niektóre z form geologicznych tworzyły się tam 200 milionów lat temu. Jeszcze nie było tych przestrzeni, którymi się teraz poruszamy. Te powstały milion, może kilka milionów lat temu. Ale są ślady znacznie starszych korytarzy, które zostały zasypane. Widać, że kiedy w Górach Świętokrzyskich pojawiały się pierwsze gady, to w tym miejscu trwały procesy krasowe – mówi grotołaz.
Chelosiowa Jama to rarytas dla geologów. Przyjeżdżają tu badacze z całego świata. – I są zachwyceni, tym co widzą – zapewnia Andrzej Kasza.
Najdłuższa świętokrzyska pieczara kryje w sobie tajemnice, które odkryć chcą członkowie Stowarzyszenia Speleoklub Świętokrzyski. Są dowody na puste przestrzenie znajdujące się pod ziemią, które najprawdopodobniej łączą się z Chelosiową Jamą.
– Ostatnio były robione badania georadarowe, geoelektryczne przez naukowców z Krakowa i oni potwierdzili, że ta jaskinia dalej się rozwija. Nasze stowarzyszenie będzie teraz szukało jakichś przejść, które doprowadzą do tych pustek, które wykrył georadar – zapowiada speleolog.
Jak dodaje, nie jest to zaskoczenie, bowiem grotołazi od dawna byli przekonani, że kompleks podziemnych korytarzy jest znacznie dłuższy, a badania georadarem tylko to potwierdziły. Andrzej Kasza tłumaczy, że zimą w grocie panuje wyższa temperatura niż na zewnątrz.
– Ciepłe powietrze wydostaje się z jaskini przez szczeliny, jakieś niewielkie otwory. W momencie, kiedy jest mróz, jest pokrywa śnieżna, to w okolicy tych szczelin śnieg topnieje. My w ostatnich latach znaleźliśmy wiele takich miejsc – tłumaczy grotołaz.
Poszukiwanie ukrytych regionów Chelosiowej Jamy rozpocznie się wiosną. Obecnie w jaskini zimują nietoperze i grotołazi nie chcą im przeszkadzać.
Kryjówka zbójników, obora i piwnica
Jaskinie, które obecnie zwiedzamy, pełniły niegdyś też inne funkcje. Jaskinia Zbójecka w Łagowie, jak sama nazwa wskazuje, przed wiekami była kryjówką rabusiów. Według legendy, tu właśnie ukrywał się słynny zbój Madej.
Grota ma długość 160 metrów i jest jedną z większych pieczar w województwie świętokrzyskim. Jest też jedną z najwcześniej odkrytych jaskiń świętokrzyskich. Wymieniają ją publikacje geograficzne z końca XIX i początków XX wieku. Nie nazywano jej wówczas Jaskinią Zbójnicką, tylko Łagowską. Ale wiadomo, że znana była już znacznie, znacznie wcześniej. W namulisku znaleziono fragmenty ceramiki pochodzącej z XI lub XII wieku.
Jaskinia Zbójnicka znana jest też z bogatej fauny troglobiontów, czyli zwierząt przystosowanych do życia pod ziemią. To zwykle bezkręgowce, ślepe i białe. W ciemnościach oczy nie są potrzebne, więc nie ma sensu również produkować w skórze pigmentu, który odpowiada za kolory. Oprócz owadów i pajęczaków, w jaskini można spotkać również około 10 gatunków nietoperzy.
Okazuje się, że niektóre groty w naszym regionie są użytkowane przez rolników.
– Jest taka jaskinia w Marzyszu, na terenie prywatnym, którą gospodarz wykorzystał to jako piwnicę. Jest to możliwe, bowiem jaskinie w Polsce nie są chronione z samego faktu istnienia. Żeby użytkowanie jaskini było zabronione, musi ona być oficjalnie uznana za pomnik przyrody albo rezerwat. Nasze prawo różni się, na przykład od tego na Słowacji, gdzie każda grota jest od odkrycia chroniona prawnie – tłumaczy Andrzej Kasza.
Jak dodaje, w Szydłowie jest też jaskinia, która była wykorzystywana jako zagroda dla krów. – Zrobiono tam oborę. Grota była niewielka, nie było zagrożenia dla zwierząt – mówi grotołaz.
Jaskinie były też niegdyś wykorzystywane przez górników. Tak działo się w okolicy Chęcin, gdzie wydobywano rudy miedzi.
– Przykładem jest Miedzianka. Procesy krasowe powodowały, że te rudy były bogate. Górnikom łatwiej było wydobywać je z jaskiń niż drążyć szyby w litej skale. Oprócz miedzi w naszym regionie wydobywano w ten sposób również rudy ołowiu. Przykładem jest jaskinia Piekło pod Skibami, gdzie niedawno udrożniono górniczy szyb – opowiada Andrzej Kasza.
Eksploracja, która uczy odwagi
W Polsce jest około tysiąca osób, które mniej lub bardziej aktywnie uprawiają taternictwo jaskiniowe.
– Jesteśmy zrzeszeni w ponad 20 klubach jaskiniowych, te z kolei należą do Polskiego Związku Alpinizmu. Ma to sens, bo w jaskiniach często trzeba się wspinać. A żeby robić to bezpiecznie, konieczne są szkolenia – mówi Andrzej Kasza.
Jak podkreśla, to wspaniałe hobby, ale też związane z ryzykiem.
– Do jaskiń wchodzą zwykle osoby odpowiedzialne i rozsądne, dlatego wypadków jest mało. Pomaga fakt, że eksploracja to działalność zespołowa. Samemu jaskiń się nie eksploruje – zaznacza grotołaz. – Każdy szuka czegoś innego w tych jaskiniach. Część traktuje to jako sport, lubi wspinaczkę w jaskiniach pionowych. Inni wchodzą do groty, bo chcą zobaczyć coś pięknego, na przykład ciekawą szatę naciekową. Są też tacy, których najbardziej kręci eksploracja, pragną odkryć coś nowego. Ja należę właśnie do tej ostatniej grupy – mówi Andrzej Kasza.
Tłumaczy, że trudno opisać uczucie, kiedy uda się znaleźć nowy korytarz.
– Mam wtedy świadomość, że w tym miejscu przede mną nie było żadnego człowieka. To wspaniałe, niesamowite przeżycie. Ale eksploracja to też ekscytacja związana z niepewnością, oczekiwaniem na to, co będzie za załomem korytarza, którym się czołgam. Czy znajdę tam kolejny korytarz, czy może ogromną salę z niesamowitymi stalaktytami, piękną szatą naciekową. Ta niepewność jest super. W takich chwilach adrenalina w człowieku buzuje. Ale mam też świadomość, że nie mogę ryzykować za bardzo. Wiem, że mimo tej adrenaliny muszę wycofać się, kiedy zrobi się zbyt niebezpiecznie – podkreśla.
Taką sytuację przeżył w górskich pionowych jaskiniach na pograniczu Czarnogóry i Albanii.
– Odsłoniło się coś nowego, weszliśmy w te korytarze, było super. W pewnym momencie uznaliśmy jednak, że nie możemy iść dalej, trzeba się wycofać. Nie mieliśmy po prostu sprzętu, a jaskinia robiła się bardziej pionowa – wyjaśnia.
Nawet najlepszy, najbardziej doświadczony w eksploracji jaskiń człowiek może zostać zaskoczony kiedy stanie się coś niespodziewanego. Kilka lat temu taka tragiczna sytuacja miała miejsce w Jaskini Śnieżnej w Tatrach, gdzie zginęło dwóch grotołazów. Odkrywali nowe korytarze i weszli w bardzo ciasny fragment jaskini. Nagle zaczęła się zbierać woda, która odcięła mężczyznom możliwość powrotu. – Był z nimi kontakt głosowy przez ciasne szczeliny. Ale nie dało się ich uratować. Zmarli z wychłodzenia – wspomina Andrzej Kasza.
Oprócz wody i chłodu w jaskiniach groźne są też spadające kamienie. To ryzyko wzrasta w jaskiniach pionowych, gdzie taki głaz może spaść nawet z kilkuset metrów. Ale jak mówi Andrzej Kasza, na spadające kamienie można natknąć się wszędzie.
– W Jaskini Pajęczej, kiedy zaczęliśmy ją eksplorować zauważyliśmy kamienną płytę w stropie niedaleko wejścia. Wyglądała jakby za chwilę miała się oderwać i spaść, bo ze wszystkich stron były pęknięcia. Taki, ciężki spadający kamień może zabić, więc zdecydowaliśmy, że ją usuniemy. Wydawało się, że potrwa to chwilę, ale męczyliśmy się kilka godzin – opowiada grotołaz.
Najwyższym stopniem wtajemniczenia jaskiniowego jest nurkowanie w zalanych salach.
– Trzeba mieć duże doświadczenie oraz doskonałą technikę, ale też być odpornym psychicznie. W suchych jaskiniach zawsze jest nas kilku, możemy się zawsze wycofać, liczyć na pomoc. Pod wodą, w zalanych korytarzach czy salach jest się samemu. Awaria sprzętu albo jeden błąd może skończyć się tragicznie. Były przypadki, że ginęły w ten sposób bardzo doświadczone osoby – mówi Andrzej Kasza.
Jednak jak podkreśla, tragiczny wypadek w jaskini to bardzo rzadki przypadek.
– Zachęcam do spróbowania tego hobby. Najlepiej odwiedzić jakieś łatwe groty – przykładowo Jaskinię Zbójecką w Łagowie. Nigdy samemu, idealna grupa w jaskini to trzy osoby. Jeżeli spodoba nam się w środku, jeżeli nie przeszkadza nam, że trzeba się czołgać, brudzić, to wtedy warto zgłosić się do speleoklubu, gdzie na pewno spotkamy osoby, które nam pomogą w rozwijaniu tego pięknego hobby – mówi grotołaz.