Zdzisław Reczyński mówi o sobie, że jest góralem z Zakopanego Gór Świętokrzyskich. Skończył technikum elektryczne, ale to w aktorstwie odnalazł swoje powołanie. Właśnie świętuje 40-lecie pracy scenicznej.
– Aktorstwo jest piękną dziedziną, bo każde, nawet najgorsze doświadczenia życiowe można spożytkować na ołtarzu sztuki – mówi Zdzisław Reczyński, aktor Teatru Lalki i Aktora „Kubuś” im. Stefana Karskiego w Kielcach. To właśnie tu, dokładnie 24 stycznia 1983 roku rozpoczął swoją przygodę z aktorstwem. Jego droga na scenę nie była oczywista.
Wczesne dzieciństwo spędził w Tumlinie.
– Dokładnie Tumlin-Osowa. Piękna miejscowość ciekawa historycznie, bogata w tradycje górnicze. Kiedyś była nazywana Zakopanem Gór Świętokrzyskich ze względu na prężnie tam działającą sekcję narciarstwa biegowego. Moja mama przez 30 lat uczyła geografii w tamtejszej szkole podstawowej. Tato, jako młody człowiek, był sportowcem, uczestniczył w budowaniu skoczni narciarskiej w Tumlinie. Dziś zostały z niej szczątki. Do dziś jestem bardzo przywiązany do tych okolic. Często tam bywam – podkreśla.
Chłopak z gitarą
Kiedy miał sześć lat, wraz z rodzicami, przeprowadził się do Kielc. Uczył się w Szkole Podstawowej numer 22. Wspomina, że już wtedy były epizody związane z jego występami na scenie, ale trudno było zakładać, że dziecięca zabawa przybierze kształt profesji.
– W Szkole Podstawowej numer 22 byłem pod opieką świetlicy szkolnej i tam działałem w świetlicowym teatrze. Pamiętam, że to była chyba piąta klasa szkoły, kiedy po raz pierwszy, można powiedzieć, że jako aktor, zetknąłem się z teatrem lalek. W Domu Harcerza były wówczas sprzedawane takie gotowe zestawy teatralne, pokazujące jakąś bajkę. Ten zestaw rozkładało się na stole. U nas to była bajka „Czerwony Kapturek”. Nie pamiętam, jaką miałem rolę, czy to był wilk – śmieje się.
Wypisanie ze świetlicy szkolnej położyło kres tej budzącej się karierze aktorskiej. Przynajmniej na jakiś czas. Do głosu natomiast doszła muzyka. Zdzisław Reczyński wspomina, że mocno nim zawładnęła.
– To były lata 70. XX wieku. Wtedy każdy chciał się uczyć grać na gitarze. W średniej szkole byłem basistą w zespole rockowym. Grupa nazywała się „Intra”. Uważam to za bardzo ważne doświadczenie. Działaliśmy w klubie „Merkury” – klubie zakładowym PSS Społem, którego kierownikiem był wówczas Grzegorz Cuper – bardzo zacny teatroman, najwybitniejszy jakiego znam. Wspaniale prowadził ten klub. Był tam też zespół poetycko-muzyczny i równolegle angażowałem się także w jego działanie, ale już w charakterze barda, z gitarą – opowiada.
Adept w „Kubusiu”
Mimo artystycznych zainteresowań uczył się w Zespole Szkół Elektrycznych. Nie była to jednak jego decyzja, tylko jego taty.
– Dokonywał tego wyboru za nas czworga. Wszyscy ukończyliśmy technika. Jedna siostra była w technikum chemicznym, druga ukończyła technikum geologiczne, tak samo zresztą jak mój młodszy, niestety już nieżyjący brat. Ja ukończyłem technikum elektryczne o specjalności energetyka cieplna – dodaje.
Po technikum, zgodnie z nabytymi w szkole średniej uprawnieniami, zaczął pracę w Miejskim Przedsiębiorstwie Energetyki Cieplnej.
– Wówczas w gazecie znalazłem ogłoszenie, że Teatr Lalki i Aktora „Kubuś” poszukuje młodych mężczyzn po maturze do przyuczenia do zawodu aktora-lalkarza na stanowisko adepta. Dowiedziałem się, jakie są warunki przyjęcia. Trzeba było przygotować wiersz, fragment prozy, piosenkę i taki egzamin przed panią dyrektor Ireną Dragan miał miejsce. Nie pamiętam, kto jeszcze zasiadał w komisji – zaznacza.
Wynik okazał się pozytywny. Jak mówi, na zasadzie porozumienia stron przeszedł z MPEC-u do teatru. 24 stycznia 1983 roku został adeptem. Jak mówi Zdzisław Reczyński, był jednym z kilku.
– To była instytucja, która pozwalała zdobyć zawód aktora inną drogą, niż kończąc szkołę teatralną. Należało zaliczyć co najmniej trzy sezony pracy w teatrze na stanowisku adepta, będąc obsadzanym, nabywając tych umiejętności w praktyce, natomiast kształcąc się samemu, jeśli chodzi o teoretyczne zagadnienia, typu historia teatru polskiego czy powszechnego, historia kultury czy historia sztuki. Po tych trzech latach należało zdać egzamin praktyczny przed komisją Związku Artystów Scen Polskich oraz Ministerstwa Kultury i Sztuki. Jeśli chodzi o aktorstwo lalkowe, to egzamin obejmował trzy podstawowe techniki lalkowe, jak kukła, jawajka i pacynka. Do tego trzeba było przedstawić krótką scenę dramatyczną, zaśpiewać piosenkę aktorską i przedstawić monolog. Po zaliczeniu takiego praktycznego egzaminu, trzeba było jeszcze zaliczyć teoretyczny. Tą drogą wielu moich kolegów do dziś pracujących w „Kubusiu” zrobiło dyplom – wyjaśnia.
Wyruszył w Polskę
On jednak postanowił zdawać do szkoły teatralnej, by w ten sposób uciec od obowiązku służby wojskowej.
– To były czasy bardzo nieciekawe. Polska armia nie cieszyła się wtedy renomą. Młodzież nie garnęła się do niej. Szkoły artystyczne ratowały od wojskowej służby zasadniczej. Do czasu. Kiedy byłem na drugim roku studiów, gen. Jaruzelski ogłosił pobór studentów szkół artystycznych, który objął dwa roczniki. Okazało się, że to był mój rocznik i rocznik wyżej. Nie trafiłem jednak do służby, ponieważ tak się potoczyły losy moich spektakli dyplomowych, że miałem przedłużone studia, choć nie z mojej winy – wyjaśnia.
Studiował w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie, na wydziale lalkarskim w Białymstoku. Dostał się za pierwszym razem, w czym również pomogli mu koledzy z teatru, którzy zdawali egzaminy wstępne przed nim.
– Nawet zawczasu dowiedziałem się, że będzie zadanie, w którym trzeba będzie przygotować rodzaj pantomimicznej etiudy, która miałaby pokazać jakieś zwierzątko. Dzięki kolegom pojechałem z gotowcem. Pomógł mi Andrzej Kuba Sielski, rozmiłowany w pantomimie. Miałem przygotowane niebanalne zwierzątko – fokę. Zdałem za pierwszym razem – śmieje się.
Został stypendystą teatru „Kubuś”.
– Ta umowa stypendialna obligowała mnie, żebym powrócił tu po studiach i przepracował przynajmniej trzy sezony. Nie zrealizowałem tego punktu umowy, więc zwróciłem pieniądze, które teatr we mnie zainwestował i ruszyłem w Polskę zdobywać doświadczenie w innych zespołach – wyjaśnia.
Powrót do domu
Były więc: Teatr Animacji w Jeleniej Górze, Teatr Pinokio w Łodzi, gdzie zaliczył spektakl dyplomowy. Jednak dyplom aktorski z tytułem magistra sztuki, w kierunku aktorstwa lalkowego zdobył dopiero w 1990 roku. Jego praca magisterska była poświęcona studium teatralnemu, które działało w Kielcach, przy Teatrze im. Stefana Żeromskiego, prowadzonemu przez Irenę Byrską.
– Pamiętam, jak pracując w Teatrze Pinokio w Łodzi, z ogromną radością i przyjemnością odwiedzałem panią Irenę Byrską w Warszawie. To było już po śmierci pana Tadeusza Byrskiego. Bardzo miło mnie podejmowała. A sama praca była bardzo dobrze oceniana. To studium było nazywane pierwszą średnią szkołą aktorską po wojnie w Polsce – dopowiada.
Już z dyplomem Zdzisław Reczyński trafił do Teatru Miniatura w Gdańsku. Tam związał się z grupą artystów, która utworzyła Teatr Wierszalin.
– Byliśmy jednym z pierwszych prywatnych teatrów u progu transformacji – zaznacza.
Wierszalin jednak się rozpadł. Wówczas, mając do wyboru mieszkanie w Gdańsku lub powrót do Kielc, postawił na to drugie. Zdzisław Reczyński miał już rodzinę, a dziadkowie mogli pomóc przy dzieciach. Po powrocie do domu, pierwsze kroki skierował do „Kubusia”, ale tam nie było etatu.
Na dramatycznej scenie
– Za to Piotr Szczerski, ówczesny dyrektor Teatru im. Stefana Żeromskiego szukał aktora do roli marynarza floty czarnomorskiej w „Miłości na Krymie” Sławomira Mrożka. Dostałem ją. Premiera odbyła się w maju 1994 roku, w obecności autora – podkreśla.
Kilka miesięcy później, we wrześniu, na stałe dołączył do zespołu „Żeromskiego”. Został w nim na pięć lat. Po tym czasie wrócił do Teatru Lalki i Aktora „Kubuś”. To był rok 1999. Od tej pory, już nieprzerwanie, jest związany z tą sceną.
Zdzisław Reczyński ma na swoim koncie prace w teatrze formy i na scenie dramatycznej, grał w teatrze telewizji. Ma także doświadczenie na planie filmowym. Podkreśla, że jest aktorem, który radzi sobie z każdym wyzwaniem.
– Bardzo sobie chwalę to, że cały czas mam możliwość sprawdzania się w różnych formach aktorstwa, w rożnych inscenizacjach. Teraz współpracuję z Kieleckim Teatrem Tańca, w spektaklu „Ballady. Mickiewicz – wyprawa na Duchy Wschodnie”. 31 marca będziemy grać ponownie. Cieszę się też, że mogę realizować swoje aktorstwo przed kamerą, choć to zawsze traktuję jako przygodę. Zawsze mnie pociągało odkrywanie w sobie kolejnych umiejętności. Teraz przede mną kolejne wyzwanie – będę mimem. Choć pantomima jest w szkole teatralnej, to role w takich spektaklach mnie omijały. Teraz takie zadanie dostałem poza Kielcami i poprosiłem jedną z koleżanek o korepetycje – zdradza.
W roli pedagoga
Wyzwań nie boi się także w codziennym życiu. Na studiach, kiedy była taka potrzeba nie bał się nawet na wysokościach malować komin elektrociepłowni.
Od lat dodatkowo zajmuje się pracą pedagogiczną. Przyznaje jednak, że długo do niej dojrzewał.
– Te geny pedagogiczne we mnie krążyły, bo mama uczyła geografii, tato był nauczycielem praktycznej nauki zawodu z kwalifikacjami pedagogicznymi – uczył ślusarstwa, wujek był nauczycielem, ale długo nie znajdowałem w sobie tej gotowości pedagogicznej – mówi.
W końcu jednak znalazł. Pasję do teatru przekazywał dzieciom, nauczycielom, ale też swój aktorski fach i doświadczenie wykorzystywał do pracy z trudną młodzieżą, a nawet z osobami osadzonymi w areszcie.
Natomiast niezmienne od dzieciństwa jest zafascynowany naszym regionem. Jest nawet członkiem Stowarzyszenia Ziemia Świętokrzyska, które niedawno świętowało 15-lecie istnienia.
– Cały czas odczuwam potrzebę odkrywania tego regionu – mówi.