„Gromada”, „Precyzja” i „Świętokrzyska” – to nazwy spółdzielni zabawkarskich, które prężnie działały w Kielcach i które sprawiły, że stolica Świętokrzyskiego była nazywana polską stolicą zabawek. O tej zapomnianej tradycji od lat przypomina Muzeum Zabawek i Zabawy, a teraz robi to także publikacja, która właśnie ujrzała światło dzienne. To książka dr Anny Tyszewicz-Obary, zatytułowana „Codzienne zmagania o nową zabawkę. Z dziejów kieleckich spółdzielni zabawkarskich”.
Zabawki, które powstały w Kielcach zna chyba każdy dorosły.
Dr Anna Tyszewicz-Obara, Muzeum Zabawek i Zabawy: – Jeżeli chodzi o „Gromadę”, ta spółdzielnia specjalizowała się w zabawkach drewnianych. To są lalki w strojach regionalnych, klocki ABC z wytłaczanymi literkami oraz wypalanymi rysunkami, różnego rodzaju ruchome zwierzątka. Natomiast „Precyzja” słynęła z zabawek blaszanych. Najbardziej znana była z pistoletów. Z czasem ten asortyment się zmieniał. Pojawiły się instrumenty muzyczne, różnego rodzaju pianinka, cymbałki, ale także pojazdy dla dzieci, takie jak rowerki, hulajnogi. Z kolei „Świętokrzyska” specjalizowała się w produkcji zabawek tkaninowych, pluszowych, czyli to były różnego rodzaju maskotki.
Jako dziecko bawiłam się tymi zabawkami, nawet wciąż mam drewniane lalki w strojach regionalnych, ale dopiero kilka lat temu dowiedziałam się, że powstały w Kielcach, że Kielce były zabawkarskim zagłębiem.
Ta historia wykracza jeszcze przed czasy, kiedy powstały spółdzielnie zabawkarskie. Najpierw była to produkcja rzemieślnicza, zabawki wytwarzane przez osoby, które dziś nazywamy artystami ludowymi, zabawkarzami ludowymi. Potem pojawiły się spółdzielnie zabawkarskie. Jest to zapomniany wycinek z historii miasta, ale to były prężnie funkcjonujące zakłady, wyróżniające się na tle innych spółdzielni działających w kraju. Zakłady, które często stanowiły wzór dla innych spółdzielni, bo tu odbywały się wizyty szkoleniowe. To była mocno rozwinięta gałąź przemysłu, ale być może dlatego, że dotyczyła zabawek traktowana jest mniej poważnie, czy z mniejszą uwagą. Kielce, kiedy te spółdzielnie funkcjonowały były znane z zabawek. Ze struktur Krajowego Związku Spółdzielni Zabawkarskich, które działał w Kielcach wyrosło Muzeum Zabawek i Zabawy. My te zabawki posiadamy. Naszą rolą jest przypominanie o tej tradycji, o produkowanych tu zabawkach i pielęgnowanie pamięci o tym, że Kielce były stolicą zabawki, miastem zabawki, że Kielce z tymi zabawkami były bardzo mocno związane.
Wróćmy więc do początków. Jak to się stało, że Kielce stały się miastem zabawek?
Tak jak wspomniałam, były tu te tradycje zabawkarskie, wiec może łatwiej było ten przemysł rozwinąć. Pierwsza spółdzielnia, która powstała, to była „Gromada”. Twór, z którego powstała, to była tzw. „nakładnia”, sięgająca czasów sprzed II wojny światowej. Początkowo zajmowała się skupowaniem gotowych przedmiotów, także zabawek, z czasem zaczęła zrzeszać, jakbyśmy dziś to nazwali, producentów zabawek. Początkowo praca odbywała się w dużej mierze chałupniczo. Z czasem powstały zakłady skupiające pracowników. Natomiast to chałupnictwo przez cały czas funkcjonowania nie tylko „Gromady”, ale także innych spółdzielni było bardzo istotne.
A później kiedy te spółdzielnie się rozwijały, przyczyniły się do tego, że w Kielcach powstał Krajowy Związek Spółdzielni Zabawkarskich, zrzeszający producentów zabawek z całego kraju.
Co dziś zostało po tych kieleckich spółdzielniach zabawkarskich?
Niewiele. Została pamięć, wspomnienia i oczywiście zabawki. Spółdzielnie działały głównie w okresie PRL-u, w czasach specyficznych, trudnych dla samych producentów, ale mimo trudności świetnie sobie radziły. Przemiany gospodarcze sprawiły, że specyfika działalności spółdzielni zabawkarskich nie przystawała do panujących warunków. Rozpoczął się także napływ zabawek z zagranicy, który przyczynił się do upadku tych spółdzielni. „Gromada” przetrwała czas transformacji, działała jeszcze w początku lat 90. XX wieku, ale formalnie została przejęta przez Poligrafię „Exbud”.
Wspomniała pani, że spółdzielnie prężnie działały mimo trudności. Z czym więc walczyli ówcześni producenci zabawek i jak sobie radzili?
To przede wszystkim był brak materiałów, z tym mierzyły się cały czas. Raz brakowało drewna, raz blachy, a innym razem innych materiałów. Był także mały wybór materiałów bezpiecznych. Z dokumentów wynika, że wtedy już przywiązywano wagę do tego, by to były zabawki bezpieczne, wykonane na przykład z zastosowaniem bezpiecznych farb. Ale niestety często było tak, że jak coś było bezpieczne, to była za mała gama kolorystyczna, albo nieatrakcyjna.
Te problemy też wynikały z tego, że przemysł zabawkarski pracował, oglądnie mówiąc, na odpadach z innych gałęzi przemysłu, więc trzeba było dokonywać niemal cudów, żeby na przykład z drewna niekonieczne dobrej jakości wyłuskać tę część, która się nadawała do produkcji zabawek. Wiele do życzenia zostawały także tkaniny. Ale mimo tych trudności spółdzielniom udawało się, czego dowodem są te zabawki.
Zabawki z Kiec podbiły polski rynek, ale często trafiały też za granicę.
Czasami też dochodziło do takich sytuacji, że zabawek brakowało na polskim rynku, ponieważ było takie zapotrzebowanie rynków zagranicznych, że cała produkcja szła na eksport. Jeśli chodzi o kierunki, to nie będzie przesadą powiedzenie, że był to właściwie cały świat. Nie tylko „zaprzyjaźnione” kraje socjalistyczne, ale te zabawki z Kielc cieszyły się powodzeniem na zachodzie Europy, w Anglii, Holandii, jak również w Brazylii, RPA, Danii, Wenezueli. Były znane i rozpoznawalne.
Zabawka z Kielc miała szansę stać maskotką piłkarskich mistrzostw świata w Argentynie, w 1976 roku, ale tak się nie stało.
Taką szansę miał drewniany piłkarz Gauchito. Kiedy „Gromada” pokazała ją światu, ta lalka wzbudziła ogromne zainteresowanie. Posypały się listy z pytaniami, gdzie ją można nabyć, ale z powodu braków, z którymi borykała się spółdzielnia, tych zabawek powstało niewiele i trafiły tylko do oficjeli jako gadżety.
Za to teraz mogą być cennym przedmiotem dla kolekcjonerów.
Tak, od pewnego czasu obserwujemy, że zabawki wyprodukowane w PRL-u stanowią swego rodzaju rarytas. Pełnią rolę przedmiotu kolekcjonerskiego, osiągając niekiedy znaczne ceny. Z jednej strony to na pewno ta duża wartość sentymentalna, ale także wartość materialna.
Wiele takich ciekawych historii z zabawkami w roli głównej można znaleźć w pani książce „Codzienne zmagania o nową zabawkę. Z dziejów kieleckich spółdzielni zabawkarskich”. Jaki cel pani przyświecał, gdy zabierała się pani do pracy nad tą publikacją?
Pojawiła się potrzeba zebrania tych wszystkich informacji, które mamy na temat zabawek, ale także spółdzielni, w których powstawały. Mamy w swoich zbiorach różne publikacje, często trakujące o czasach, kiedy te spółdzielnie funkcjonowały, ale skupiały się na zagadnieniach ekonomicznych, formalnych, uwarunkowaniach politycznych, a my chcieliśmy się skupić na zabawkach od strony projektowej, produkcji, materiałów, z jakich zostały wykonane. Efektem tych badań jest ta książka.
To pierwsze wydawnictwo, które tak kompleksowo traktuje to kieleckie dziedzictwo zabawkarskie.
Sięgnęliśmy w nim po materiały znajdujące się w muzeum, bo została dokumentacja po spółdzielniach, ale odnalazłam też wiele niezwykle cennych dokumentów w Archiwum Państwowym w Kielcach. Ale ta publikacja nie kończy naszych badań nad zabawkami powstałymi w Kielcach. Będziemy kontynuować badania. Cały czas Muzeum Zabawek i Zabawy liczy na wspomnienia osób, które pracowały w tych spółdzielniach lub członków ich rodzin. Może mają jakieś ciekawe informacje lub dokumenty, które mogłyby wzbogacić naszą wiedzę. One byłyby cenne dla zachowania tej tradycji i pamięci i dla opracowania samych zabawek, które znajdują się w naszych zbiorach.
Dziękuję za rozmowę.
Książkę można kupić w Muzeum Zabawek i Zabawy w Kielcach. Informacje o niej znajdą państwo także na internetowej stronie tej instytucji.