Który ze świętokrzyskich benedyktynów mógł być wyniesiony na ołtarze, czy w którym roku opactwo nawiedziła szarańcza? Między innymi takie informacje skrywa „Spicilegium”. Dzieło przez lata uchodziło za zaginione, a w tym roku pierwszy jego tom ujrzał światło dzienne.
W 1797 roku, jako uciekinier przed rewolucją francuską, w opactwie na Świętym Krzyżu pojawił się Gerard Lefebvre de Lassus – francuski bibliotekarz. Na Łyścu osiadł na kilka lat i w tym czasie zajął się opracowaniem największej średniowiecznej biblioteki polskiej.
– Był to ostatni bibliotekarz opactwa benedyktynów na Świętym Krzyżu i chyba najwybitniejszy – podkreśla prof. Krzysztof Bracha, historyk z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach.
Wielkie, zaginione dzieło
Gerard Lefebvre de Lassus krótko przebywał na Świętym Krzyżu. Po pięciu latach, w 1802 roku, wyjechał z klasztoru na Łyścu.
– Myślę, że w owym czasie myślał już o powrocie do Francji – mówi prof. Krzysztof Bracha. – Ale z Łyśca udał się na Morawy, do opactwa benedyktyńskiego w Rajhradzie. Tu przebywał przez parę lat i opuścił go ostatecznie, powracając do Francji. Jego losy francuskie nie są zbadane i nie są nam znane. Dla nas najważniejsze jest to, że pozostawił dzieło niezwykłe, dzieło które zostało odkryte dopiero w latach 80. XX wieku – wyjaśnia.
„Spicilegium” przez dziesiątki lat było uważane za zaginione. Historyk wyjaśnia, że jego historia nie jest znana. Najprawdopodobniej oryginał spalił się w Bibliotece Narodowej w 1944 roku, wraz z innymi cennymi starodrukami, pochodzącymi z biblioteki świętokrzyskiej.
– Oryginału autografu samego Gerarda Lefebvre de Lassus nie mamy. Mamy wierną kopię spisaną przez jednego z jego współbraci i ta kopia pozostała w Brnie, w tamtejszym archiwum, które przechowuje zbiory dawnego opactwa benedyktyńskiego w Rajhradzie. I tam, w Brnie, w Morawskim Ziemskim Archiwum w połowie lat 80. XX wieku odkrył ją prof. Marek Derwich – wybitny znawca struktury, majątku i początkowych dziejów opactwa benedyktyńskiego na Łyścu – mówi.
Rękopis czekał kolejne lata na poznanie. Jak podkreśla prof. Krzysztof Bracha, dłuższy pobyt w Brnie i prace badawcze stały się możliwe dopiero dzięki wsparciu sponsora –Radia Kielce.
– Udałem się do Brna wraz z moją wczesną doktorantką, a dziś dr Eweliną Kaczor. Poznaliśmy i opisaliśmy ten rękopis z autopsji. Wcześniej zamówiliśmy profesjonalną fotokopię całości i przywieźliśmy ją do Polski. Dzięki sponsorowi Radia Kielce zdecydowaliśmy się na wydanie „Spicilegium” w sposób pomnikowy, czyli z kilkoma komentarzami naukowym i wierną fotokopią – podkreśla.
Świadectwo godne studiów naukowych o wielkiej wartości poznawczej
Pod łacińską nazwą „Spicilegium” kryje się kilka znaczeń. Jak wyjaśnia badacz z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, najlepsze tłumaczenie to „spichlerz”.
– Choć kalka językowa to „zbieranie kłosów”. Wiadomo, że kłosy zbiera się i przetrzymuje w spichlerzu. To alegoria, którą użył Gerard Lefebvre de Lassus – wyjaśnia.
Pełna, oryginalna nazwa dzieła w tłumaczeniu na język polski brzmi: „Zbiór albo kolekcja niektórych dawnych pisarzy, którzy poukrywani są w bibliotekach polskich, zgromadzonych w porządku w sposób uporządkowany do sporządzenia historii ogólnej klasztorów zakonu świętego Benedykta istniejących w tymże Królestwie”.
– Oczywiście w tym przypadku „Spicilegium” dotyczy wyłącznie opactwa benedyktynów na Łyścu – podkreśla historyk. – Złożone z siedmiu tomów, ze skomplikowaną strukturą wewnętrzną, bo są to wypisy z tego wszystkiego, co Lefebvre widział i uważał za godne utrwalenia i sporządzenia takich długich notatek.
Prof. Krzysztof Bracha cieszy się, że zbiór ujrzał światło dzienne, bo to cenne źródło wiedzy o świętokrzyskiej książnicy.
– Sadzimy, że samych rękopisów średniowiecznych, czyli do końca XV wieku, mogło być około tysiąca woluminów. Natomiast do momentu kasaty w 1819 roku, w świetle szacunkowych obliczeń, mogła liczyć 8-9 tys. woluminów wraz ze starodrukami. Więc była to olbrzymia biblioteka, niestety w większości stracona. Dlatego te wypisy, które sporządził Gerard Lefebvre de Lassus w swoim „Spicilegium” to jest absolutny unikat. To jest jedyne świadectwo godne studiów naukowych, o takiej wartości poznawczej, którego nie jesteśmy w stanie w inny sposób zastąpić, bo oryginały nie istnieją. Więc posługujemy się wiernymi wypisami, które sporządził człowiek niezwykle dobrze wykształcony, wywodzący się z najlepszego, bo francuskiego środowiska intelektualnego, promieniującego na całą Europę. Dlatego ta „Spicilegium” ma taką wartość i zdecydowaliśmy się na taką nobilitację tego rękopisu, aby wydać to w formie monumentalnego reprintu, podobizny, rękopisu, czyli kolorowej fotokopii z komentarzami naukowymi – zaznacza.
Dzieje braci, opactwa, regionu
Ale na kartach „Spicilegium” można też znaleźć wiele informacji, odsłaniających sekrety życia w świętokrzyskim opactwie. Wprawdzie prof. Krzysztof Bracha zwraca uwagę, że dopiero opublikowanie dzieła otworzy historykom furtkę do badań i odkryć. Może jednak już wskazać pewne ciekawostki.
– Na przykład „Spicilegium” zwiera 14 excerptów, czyli takich wyciągów z dokumentów i kronik, dotyczących klasztoru. W tym najstarszy katalog opatów łysogórskich z listą, sięgającą XIII wieku. Jest też wykaz klasztornych reguł opactwa łysogórskiego z 1421 roku. W „Spicilegium” nie zabrakło wpisów o różnego rodzaju klęskach żywiołach, które spadły na opactwo, jak na przykład o pożarze z 1459 roku. Mowa jest też o szarańczy, jaka nawiedziła opactwo w roku 1690. To są bardzo rzadkie doniesienia – zauważa.
Badacz wskazuje też inne ważne opisy.
– W kolejnych notach kronikarskich znajdujemy wzmiankę o pobycie w klasztorze, w roku 1473, króla Kazimierza Jagiellończyka, czyli najwybitniejszego polskiego monarchy, jak sądzi wielu historyków. Przebywał tu z całą rodzina i dwiema córkami. Z kolei w tomie ostatnim zjadają się najznakomitsze życiorysy benedyktynów łysogórskich. Można też tu znaleźć opisy życia mnichów w murach opactwa, m.in. kulinaria, czym się żywili, na jakim posłaniu spali – dodaje.
Wśród opisów zakonników jest historia, żyjącego w drugiej połowie XV wieku, brata Mikołaja z Wielkiego Koźmina.
– To niezwykle ciekawy brat. To jedyny benedyktyn z tych niemal tysiącletnich dziejów opactwa łysogórskiego, który mógł być wyniesiony na ołtarze, ponieważ był otoczony legendą świętości już za życia – mówi prof. Krzysztof Bracha.