Z opactwem łysogórskim związane są „Kazania świętokrzyskie” – jeden z najcenniejszych zabytków języka polskiego. Dziś przypomnimy ich dzieje, a w tej historii nie zabraknie dużych pieniędzy, wojennej tragedii i uzbrojonego konwoju.
Do naszych czasów „Kazania świętokrzyskie” zachowały się w postaci 18 pergaminowych pasków, które wzmacniały oprawę łacińskiego kodeksu. Tak ocalało sześć polskich kazań: jedno w całości, pozostałe jedynie we fragmentach. Są to kazania na dzień św. Michała (koniec), św. Katarzyny (całość), św. Mikołaja (początek), na wigilię Bożego Narodzenia (koniec), na Trzech Króli (początek i koniec) oraz na święto Matki Boskiej Gromnicznej (początek).
Biblia liczona w… wołach
Odnalazł je w 1890 roku prof. Aleksander Brückner – slawista, historyk literatury i kultury polskiej, właśnie w tym łacińskim kodeksie, w Petesburgu.
– Wiemy na pewno, że rękopis, z którego pochodzą te kazania został napisany, stworzony, oprawiony na Łysej Górze – mówi prof. Marek Derwich mediewista i znawca monastycyzmu z Uniwersytetu Wrocławskiego. – Nawet wiemy mniej więcej kiedy. Były to lata 30. XV wieku. Czyli w tym czasie mnisi dysponowali tymi kazaniami, rękopisem, który zawierał „Kazania świętokrzyskie”. Czy go wówczas używali? Raczej już nie, bo inaczej by go nie pocięli. Pewnie ten rękopis leżał jako „makulatura”, bo już pewnie język, może i też treść, ale głównie język był archaiczny, więc pocięto je.
To „barbarzyństwo”, jak je określa prof. Marek Derwich, było podyktowane pragmatyzmem.
– Pergamin był koszmarnie drogi. Trzeba pamiętać, że aby zrobić pergamin, trzeba wychować zwierzę, następnie je zabić, wykonać wiele czynności, by powstał finalny produkt właśnie w postaci pergaminu. Dlatego na przykład na stworzenie Biblii było potrzebne najmniej około 100 wołów. Tak podaje się w literaturze. To ogromny majątek! To więcej niż wieś. Sam materiał, a przecież jeszcze przez rok trzeba pisać tę Biblię. Jeśli moglibyśmy kiedyś policzyć, ile to mogło kosztować klasztor, żeby stworzył sobie, prawie z niczego, bibliotekę, liczącą 700 egzemplarzy? Nie znalazłem w literaturze takich przeliczeń, ale myślę, że za te same pieniądze mogliby postawić porządne budynki, bo ich nie mieli, albo mogli nabyć kilka lub nawet kilkanaście wsi – próbuje oszacować.
Niemożliwe stało się możliwe
Wydobyty z oprawy średniowiecznego rękopisu, bezcenny zabytek przechowywany jest obecnie w Bibliotece Narodowej w Warszawie, zaś sam kodeks zaginął w czasie II wojny światowej.
W 2014 roku „Kazania świętokrzyskie” na kilka godzin powróciły do klasztoru na Świętym Krzyżu. Za ich sprowadzenie był wówczas odpowiedzialny Andrzej Dąbrowski, dyrektor Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. Witolda Gombrowicza w Kielcach.
– Biblioteka reprezentowała środowisko ludzi zainteresowanych średniowieczem, Świętym Krzyżem, m.in. Stowarzyszenie Per Crucem, ale także średniowieczników z prof. Krzysztofem Brachą na czele. Szukaliśmy sposobu, żeby chociaż symbolicznie, „Kazania świętokrzyskie” pojawiły się na Świętym Krzyżu – wspomina dyrektor.
Dobrze pamięta rozmowy, jakie prowadził z dyrekcją Biblioteki Narodowej. Zwraca uwagę, że negocjacje nie należały do najłatwiejszych.
– Dlaczego były trudne? Bo „Kazania świętokrzyskie” są skarbem o niezwykłej wartości, którego ze skarbca Biblioteki Narodowej się nie wywozi, nie wypożycza. To jest taka kategoria zabytku, który pozostaje na miejscu i to pod szczególnym nadzorem. Natomiast z racji tego, że chodziło o Święty Krzyż, udało się. Ale umowa z kancelarią prawą, która obsługuje Bibliotekę Narodową była negocjowana przez miesiąc – podkreśla.
Wierna kopia dostępna dla każdego
Tak ze skarbca Biblioteki Narodowej, wczesnym rankiem, wyruszyło bezcenne dzieło.
– Te „Kazania” były pakowane w specjalny sposób, potem musiały być umieszczane w samochodzie klimatyzowanym i pod ochroną uzbrojonych strażników były wiezione z Warszawy. Uczestniczyłem w tym, więc do dziś dobrze to pamiętam i chyba zapamiętam do końca życia – przyznaje.
Andrzej Dąbrowski zaznacza, że sprowadzenie „Kazań świętokrzyskich” na Łysiec było wielkim przeżyciem nie tylko dla badaczy, ale także ludzi związanych z kościołem, ze Świętym Krzyżem, dla katolików.
– Dla nich one były nie tylko zabytkiem językowym czy literackim, ale były relikwią, więc ich przywiezienie miało wymiar nie tylko fizyczny, ale i duchowy – podkreśla.
Oryginalne „Kazania świętokrzyskie” trudno zobaczyć, za to w Kielcach, w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej im. Witolda Gombrowicza znajduje się ich wierna kopia. Jej stworzenie było pokłosiem tego wydarzenia z 2014 roku.
– W rozmowach w Bibliotece Narodowej, zwłaszcza z panią Ewą Potrzebnicką, wicedyrektor, odpowiedzialną za te najcenniejsze zabytki przechowane w tej książnicy, ich utrzymanie i konserwację, zapytałem, jak to zrobić, żeby mieć jakąś kopię. Okazało się, że w Bibliotece Narodowej jest Aleksandra Kołątaj, niezwykła artystka, która potrafiła wykonać wierną kopię tych kazań. One niemal do złudzenia przypominają oryginał. Co ważne, są oglądane. My je pokazujemy tutaj, są też pożyczane – dodaje.
Czy jest więcej kopii „Kazań świętokrzyskich”? Nie wiadomo. Na pewno, kiedy powstawała ta dla Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Kielcach, była jedyną.