– Nie przyjdzie nam do głowy, że by poganiać na schodach człowieka, który kuleje, ale dla naszego umysłu samochód nie ma twarzy – mówi psycholog Tomasz Witkowski. Mówi też, jak można, walczyć z agresją na drodze.
Znaczące pukanie się w głowę, podniesiony środkowy palec, trąbienie, zajeżdżanie drogi – to chleb powszedni kierowców na polskich drogach. Na niezliczonych filmach umieszczonych w internecie można zobaczyć też spektakularne wybuchy furii zakończone czasem rękoczynami. Psycholog Tomasz Witkowski opowiada o przyczynach takich zachowań oraz o tym, jak – jego zdaniem – można przejawy agresji drogowej zmniejszać.
– Badacze wyróżniają trzy formy agresji drogowej: gniew za kierownicą, agresja słowna, której często towarzyszą różnego rodzaju gesty, jest też furia drogowa, kiedy dochodzi do bezpośredniego kontaktu z innym użytkownikiem drogi. Po drodze są jeszcze zachowania typu błyskanie światłami, czy najeżdżanie na zderzak – powiedział Tomasz Witkowski.
Według specjalisty, agresję na drodze wzmaga to, że dla naszego umysłu, który ewoluował na plejstoceńskiej sawannie, samochód to nie jest człowiek.
– Idąc po schodach za człowiekiem, który kuleje, nie przyjdzie nam do głowy, żeby go poganiać, bo uruchamia się u nas mechanizm empatii i ta sytuacja nie wywołuje irytacji. Natomiast na drodze widzimy tylko samochód, który nie ma twarzy, nie wiemy, kto siedzi w środku, czy to może starszy człowiek, który jedzie wolno, żeby nie stwarzać zagrożenia, czy początkujący, niedoświadczony kierowca. Po prostu brak jest komunikacji między kierowcami – wytłumaczył.
Duże znaczenie ma też sposób wychowywania.
– Od dziecka jesteśmy uczeni wzorców agresji, uczą nas jej media, wystarczy włączyć telewizor, obserwujemy je też u rodziców, przełożonych, znajomych. Po prostu nasza agresja bierze się ze złego wychowania – ocenił.
Agresja nie tylko w Polsce
Według psychologa, agresja jest domeną nie tylko polskich kierowców.
– Opinia, że w wielu krajach zachodnich na drogach jest mniej agresji, to stereotyp. Okazuje się, że choć mówi się o angielskich kierowcach, że to dżentelmeni, to jednak w rzeczywistości są bardzo agresywnymi kierowcami. Była też hipoteza, że im więcej samochodów na drodze, tym więcej agresji, ale okazało się, że nie. Na przykład w Finlandii, gdzie drogi są zasadniczo puste, agresja też występuje – wytłumaczył.
Za to są różnice między kobietami i mężczyznami.
– Kobiety są dużo bardziej skłonne od mężczyzn do agresji słownej, używają brzydkich określeń w stosunku do innych kierowców. Z kolei to mężczyźni szybciej przechodzą do agresji czynnej w rodzaju obraźliwych gestów, błyskania światłami, czy zajeżdżania drogi – powiedział.
Za to według eksperta prawdziwy jest stereotyp, że właściciele dużych, mocnych, szybkich samochodów mają większą skłonność do agresji.
– Wyjaśnia się to w ten sposób, że próbują pokazać swoją władzę na drodze, często nie mając okazji do jej pokazania w relacjach zawodowych, rodzinnych, czy jakichkolwiek innych – wytłumaczył.
Trzy metody na obniżenie agresji
Według Tomasza Witkowskiego są trzy metody na obniżenie agresji: system komunikacji między kierowcami, sposób karania i zmiana sposobu nauki jazdy.
– Kiedyś był zwyczaj, że niedoświadczeni kierowcy mieli na samochodzie naklejony symbol zielonego liścia. Ten sygnał hamował agresję innych kierowców. Taką rolę, spełnia litera L na samochodzie nauki jazdy. Myślimy o nim nie z agresją, tylko o jako pewnej oczywistości, która pojawiła się na drodze. Świetnie sprawdzało się też CB radio, które umożliwiało kontakt między kierowcami. Ta forma komunikowania bardzo dobrze redukowała agresję. Teraz samochody mają coraz mniejsze, przyciemniane szyby i nie widzimy, że ktoś się do nas np. przepraszająco uśmiecha. Dlatego należy podejmować próby wypracowania systemu komunikacji między kierowcami, jestem gorącym zwolennikiem powrotu do zielonego liścia – wskazał.
– Dużo zależy od systemu karania. Kary powinny być szybko wymierzane i nieuchronne. Jeżeli tak jest, kierowcy są po prostu grzeczniejsi. Niestety, w Polsce system kar uczy kierowców jak nie dać się złapać i dlatego jest nieskuteczny. Brakuje konsekwencji i nieuchronności w ich stosowaniu – ocenił.
Obiekcje eksperta budzi też sposób nauki jazdy.
– U nas bardzo rzadko uczy się kierowców jazdy defensywnej, dającej bezpieczeństwo kierowcy i innym użytkownikom drogi. Zamiast tego preferuje się jazdę ofensywną i agresywną – podkreślił Tomasz Witkowski.