Czas się tutaj zatrzymał. Salonik wygląda tak, jakby zaraz miał do niego wejść Jan Matejko, który przyjeżdżał tu najpierw sam, a potem wypoczywał razem ze swoją rodziną. Podążając śladami mistrza dotarliśmy do Nowego Wiśnicza, do domu o nazwie Koryznówka. Tu mieści się Muzeum Pamiątek po Janie Matejce. Ale z tym miejscem związana jest także inna ważna dla Polaków postać – Witold Pilecki.
Obiekt ten powstał w połowie XIX wieku. Należał do Leonarda Serafińskiego i jego żony Joanny z domu Giebułtowskiej, a Giebułtowscy przyjaźnili się z Matejkami. Pani Paulina Giebułtowska, matka Joanny, jeżdżąc do Wiśnicza, zabierała ze sobą małego Jasia. Bywali tu jego przyjaciele z lat szkolnych Stefan i Stanisław Giebułtowscy, bracia Joanny. W Wiśniczu Jan Matejko przeżywał lata narzeczeństwa z Teodorą, najmłodszą siostrą Joanny. Do dziś, nieprzerwanie, dom znajduje się w rękach Serafińskich.
– Budowali ten dom mój pradziadek i moja prababka. Młodsza siostra mojej prababki została żoną Matejki. I tak to się zaczęło – mówi Maria Serafińska-Domańska. – Kiedy mój ojciec zmarł w 1966 roku, zastanawialiśmy się, co z tym spadkiem zrobić. Zdecydowaliśmy, że będziemy dom remontować, ratować przed upadkiem, bo stan był zły i z powodu upływu czasu, ale także z powodu pewnego incydentu wojennego. Dom ten nie był zamieszkiwany normalnie, w rocznym cyklu, choć czas okupacji spędzali tutaj moi rodzice. Potem w części zamieszkiwali dzierżawcy, a w części domu były zabezpieczone pamiątki po Matejce. Wtedy podjęliśmy decyzję o remoncie, w którym dopomogło ministerstwo kultury, a szczególnie prof. Wiktor Zin. Kolejnym krokiem było podpisanie umowy z Muzeum Okręgowym w Tarnowie – wyjaśnia.
„Udźwignąć ciężar nazwiska słynnego przodka”
Warto podkreślić, że Tadeusz Serafiński, ojciec Marii Serafińskiej-Domańskiej już po wojnie zaczął udostępniać wnętrza „Koryznówki”. Część domu została oddziałem Muzeum Okręgowego w Tarnowie w 1981 roku. Maria Serafińska-Domańska jest w nim kierownikiem.
– Tajemnicza nazwa Koryznówka wzięła się od nazwiska gospodarza, a to był Koryzna – wyjaśnia Maria Serafińska-Domańska. – Ponieważ pojawia się we wspomnieniach, w korespondencji traktowana jest jako adres, wiec ją kontynuujemy, bo oficjalna nazwa naszej placówki, która mieści się w części domu, druga część jest użytkowana mieszkalnie, to Muzeum Pamiątek po Janie Matejce, oddział Muzeum Okręgowego w Tarnowie.
Potomkowie Serafińskich zdecydowali się zachować pamięć o przodkach i dzielić się nią z kolejnymi pokoleniami, choć jak mówi Maria Serafińska-Domańska, nie jest to łatwe zadanie.
– To jest obowiązek, ale też powinność. Trzeba unieść ten kod kulturowy, który stworzył przodek, udźwignąć ciężar tego nazwiska. Choć w moim wypadku, Jan Matejko nie by moim przodkiem – podkreśla. – Jestem z linii od żony Matejki, czego się nawet trochę wstydziłam, dlatego że w tych publikacjach, z którymi ja się spotkałam w młodości i teraz, Teodora jest przedstawiana jako straszna ksantypa. Nawet w rodzinie pod jej kątem były krytyczne uwagi, więc ja nie tyle muszę sprostać tej wielkiej postaci, jaką był Jan Matejko, ile muszę się uporać z tą Teodorą, której trochę bronię, ponieważ miała trudną rolę w życiu. Pomijając to, że chorowała na cukrzyce, która wówczas była mało znaną chorobą, której skutki musiały być odczuwalne, to jednak jej mąż był wielkim artystą z ogromną misją, jaką niósł dla narodu. Życie z takim człowiekiem też było wyzwaniem.
W saloniku czas stanął w miejscu
Niezwykłe jest, że wnętrze domu oraz wszelkie pamiątki po Serafińskich i Matejce przetrwały do współczesności. Oparły się wojennej zawierusze, ale też powojennym grabieżom, które dotykały wiele zacnych rezydencji.
– Dlatego, że po pierwsze, to nie był dwór. Nazywane to było, i tak nadal jest zapisane w księgach wieczystych, gospodarstwo rolne. To był dom. Tymczasem pierwsze ustawy z PRL-u mówiły o dużych majątkach, wyrzucani byli właściciele w dworów, bo to była ideologicznie napiętnowana warstwa społeczna, a u nas taka nie mieszkała. Działań wojennych tu nie było. Owszem ucierpiał dom w tym sensie, że jak szła armia wyzwoleńcza, czyli Armia Czerwona, rzucili jakiś moździerz, który zniszczył dach, ale to nie były działania wojenne. Poza tym to wnętrze nie było użytkowane na co dzień. Nie było to prądu, wody, praktycznie w ogóle ogrzewania, tylko słabo działający piec kaflowy. Z tego powodu moja matka z moim chorym ojcem i małymi dziećmi musiała ten dom opuścić zaraz po wojnie, ale te pamiątki zostały – zaznacza.
Wchodząc do domu, po prawej stronie znajduje się salonik, w którym od dziesięcioleci nic się nie zmieniło. Można zobaczyć, jak wyglądał pokój, w którym, wraz z bliskimi, wypoczywał Jan Matejko.
– Dowodem tego, że tu się nic nie zmieniło jest wisząca na ścianie kopia obrazu, pochodzącego z około 1930 roku. Namalowany 90 lat temu, czyli jeszcze przed II wojną światową przez Czesława Wierusz-Kowalskiego, męża mojej ciotki, który tu był i mu się ten pokój podobał – wskazuje kierownik.
Nie malował, ale grał
Jej zdaniem w salonie najważniejszy był fortepian.
– I to jest istotne dla nas, że Jan Matejko przyjeżdżał tu nie dlatego, że miał tutaj pracownię. Właściwie częściej przywoził żonę i dzieci. Rodzinna kronikarka, Stanisława Serafińska napisała: „wuj przyjeżdża i często wyjeżdża”. Ale jak przyjeżdżał i się zatrzymywał, to grał na tym fortepianie. Również ze Stanisławą grywał na cztery ręce. Widać zresztą tutaj dwa taborety – mówi.
Na klapie instrumentu stoją różne pamiątki. Uwagę zwracają fotografie.
– Czas, w którym Matejkowie zaczęli tu bywać, a jest to 2. połowa lat 60. XIX wieku do 1876 roku to był także czas, kiedy zaczynała się kariera nowego wynalazku, jakim była fotografia. I mamy tutaj pierwszą fotografię obrazu olejnego, którą zrobił Walery Rzewuski, a jest to portret trojga dzieci Matejki – zauważa.
Zdjęć wykonanych przez Rzewuskiego jest o wiele więcej. Ściany też zdobią wesołe grafiki wykonane przez Matejkę, w tym także jego karykaturalny autoportret.
– Ale mam także coś, co było nowością – fotoplastykon. Są też nuty, z których korzystali Matejkowie. M.in. „Ta, co nie zginęła” oraz „Hołd Kościuszce” – to już nas naprowadza na atmosferę tego domu. Matejko grywał również Mendelsona, ale co najważniejsze, nie zawsze grał z nut, bo grywał również z pamięci – stwierdza Maria Serafińska-Domańska.
„Wychowała sobie zięcia”
Na ścianie widać także dwa portrety pędzla Jana Matejki, na których pokazał Paulinę i Antoniego Giebułtowskich – swoich teściów.
– Pani Paulina Giebułtowska tak matkowała i matkowała Jasiowi, a potem została mamą, czyli zięcia sobie wychowała – żartuje Agnieszka Opioła z Muzeum Okręgowego w Tarnobrzegu. Wskazuje na kolejne przedmioty znajdujące się w saloniku, jak niebo z namiotu tureckiego, przywiezione przez malarza z Konstantynopola. – Tę poduszkę wyszyła Teodora, żona Jana Matejki. Sama sobie robiła wzory do haftów, przepięknie rysowała i chyba jeszcze piękniej śpiewała – była kształconym sopranem. Miała dar do języków obcych – mówiła kilkoma. Świetnie się z Matejką dogadywali przy fortepianie, choć nie tylko tu. Jan zaprosił ją i pojechali razem do Paryża, zwiedzali wspólnie pinakoteki, Luwr. Po latach, kiedy Jan jeździ w sprawie obrazów, a Teodora jest w domu z dziećmi, kiedy już przyszły choroby, jest różnie między nimi, to on pisze w listach, podpisując się „Twój zgrzęta Jasiek”, że tęskni. Pisze mniej więcej tak: „pamiętasz ten a ten obraz? Ta modelka z prawej tak bardzo przypomina mi Ciebie” A ona odpisuje: „Siedzę w naszym fotelu, w pracowni. Zmierzch zapada”.
W Koryznówce, po lewej stronie domu, znajduje się pokój Stanisławy Serafińskiej. Była to rodzinna kronikarka, choć pojawiła się także na kilku pracach Jana Matejki. To ona pozowała do słynnego obrazu „Kasztelanka”, który wywołał złość u zazdrosnej o ten portret żony Jana Matejki. Zresztą Teodora zażyczyła sobie, by malarz zniszczył tę pracę, czego nie zrobił.
„Kasztelanka” na banknocie i u Jana Kochanowskiego
Agnieszka Opioła przypomina, że był on wykonany na desce mahoniowej.
– Jest na liście strat II wojny światowej. Mógł spłonąć na Starówce warszawskiej, gdzie znajdował się w mieszkaniu prywatnym. O oryginale pisali tak: „jeden z piękniejszych portretów na tem bożem świecie”. W okresie między wojnami był na wielu wystawach, bardzo się podobał – przyznaje.
Obraz „Kasztelanka”, który można oglądać w Domu Jana Matejki w Krakowie to kopia na płótnie wykonana przez jednego z uczniów Jana Matejki. Jak napisała Wacława Milewska z Muzeum Narodowego w Krakowie był to Florian Cynk albo Antoni Gramatyka.
W tle, za sportretowaną „Kasztelanką”, znajdują się wieże wiśnickiego zamku.
Wizerunek „Kasztelanki” także na banknoty pięciozłotowe w okresie międzywojennym. Podobiznę małej Stasi Serafińskiej znajdziemy również na innym obrazie – „Jan Kochanowski nad zwłokami Urszulki”.
– Obraz ten rozpoznaje większość Polaków, choć zaginął w XIX wieku i od tamtego czasu nikt nie wiedział oryginału – zwraca uwagę Agnieszka Opioła. – Zaginął, ale w sposób „pokojowy”, czyli właściciel go ma, ale się nim nie chwali. Kiedy Matejko malował Urszulkę Kochanowską, to 6-letnia Stasia pozwała nie wujowi, ale wówczas był to jeszcze „pan Jan” przyjeżdżał z Krakowa z wujkami. Dopiero potem, po ślubie z Teodorą, stał się wujem – wyjaśnia.
Bohater z czasów II wojny światowej
Z Koryznówką związana jest także inna, ważna dla polskiej historii postać – Witold Pilecki. Przez lata II wojny światowej i okupacji hitlerowskiej w Koryznówce mieszkali Ludmiła i Tomasz Serafińscy, prowadząc tu działalność konspiracyjną i biorąc udział w ruchu oporu AK, a także udzielając schronienia ukrywającym się osobom. To tutaj trafił po brawurowej ucieczce z niemieckiego obozu w Auschwitz rotmistrz Witold Pilecki, skrywający się pod pseudonimem „Tomasz Serafiński” (takim samym jak nazwisko ówczesnego właściciela domu). Tu, w Koryznówce napisał pierwsze zeszyty słynnego raportu. W 2008 roku przed muzeum odsłonięto tablicę upamiętniającą postać „Witolda”.