– Izrael na pewno nie powstrzyma się od działań odwetowych wobec Iranu, i jeśli takie zapowiedzi padły ze strony premiera Binjamina Netanjahu, to nie na próżno – uważa dr Witold Sokała, zastępca dyrektora Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Jana Kochanowskiego, publicysta Dziennika Gazety Prawnej.
Gość Radia Kielce zaznaczył przy tym, że kluczowe jest pytanie, kiedy ten odwet nastąpi i jaki będzie.
– W scenariuszu optymistycznym dla całego świata i dla Izraela ten odwet będzie symetryczny dla irańskiego uderzenia, więc też efektowny, ale tak, by nie doprowadzić do nadmiernej eskalacji. Bo Iran uderzył w sposób ograniczony, to znaczy sygnalizował, że ten atak nastąpi i dzwonki alarmowe zadzwoniły. Po drugie, mimo że tych rakiet i dronów było dużo, to jednak uderzenie było rozproszone w czasie i przestrzeni, co ewidentnie ułatwiło działanie izraelskiej i sojuszniczej obrony – dodał gość Radia Kielce.
– Jeżeli Izrael odpowie symetrycznie, czyli pokaże się jako ten nadal mocny „bandyta w dzielnicy”, to mamy szanse na uniknięcie przekształcenia się tego w poważniejszą „zadymę”. Natomiast są też na stole takie scenariusze, że Izrael odpowie na serio, korzystając z tego pretekstu, żeby uderzyć w irańskie obiekty jądrowe i przerwać program zbrojeń nuklearnych Iranu, co jest niewątpliwie w interesie Izraela, jest trudne, ale technicznie możliwe – powiedział politolog.
Zdaniem Witolda Sokały – apel Stanów Zjednoczonych, by Izrael powstrzymał się od akcji odwetowych nie odniesie skutku.
– Gdyby w Izraelu był inny rząd, to powiedziałbym, że tak, że nie posunie się zbyt daleko, aby nie tracić ważnego sojusznika politycznego – dodał.
– Ale mamy w Izraelu rząd Binjamina Netanjahu, który ewidentnie trzyma kciuki za powrót Donalda Trumpa do władzy, więc świadomość, że jego mocny atak na Iran może zaszkodzić Joe Bidenowi jest dla niego motywacją, by ten atak właśnie przeprowadzić. Poza tym, na tle innych izraelskich premierów obecny szef rządu, to jest – w cudzysłowie oczywiście, żeby ambasada nie protestowała – „chuligan”, były żołnierz sił specjalnych, szkolony, by działać w sposób brutalny i zaskakujący, i tak się zachowuje również jako polityk. Jednakże Netanjahu ma słabą pozycję jako przywódca, jest obarczany odpowiedzialnością za nieprzygotowanie kraju do ataku z 7 października. Opozycja w Izraelu kwestionuje też przebieg operacji w Strefie Gazy, nie jej cel, lecz sposób prowadzenia, czyli nadmierną brutalność, maskowaną tekstami o błędach. Ale to nie są błędy, to jest celowa polityka. Notowania premiera są bardzo słabe. Opozycja domaga się wyborów, ale gdyby te wybory rzeczywiście nastąpiły, to on by je przegrał, więc dla niego szansą na utrzymanie się przy władzy jest serfowanie na fali kolejnych kryzysów. Strzelając do kobiet i dzieci w Gazie Izrael przegrywał w skali globalnej walkę na poziomie PR-owskim, więc gdyby przeciwnikiem stał się Iran, to byłaby to ucieczka z pewnej pułapki wizerunkowej – powiedział.
Ekspert zaznaczył, że przywódcy Iranu wiedzą z pewnością, że nie stać ich na pełnoskalową wojnę z Izraelem.
– Klęska wojskowa obecnego reżimu mogłaby odnowić protesty społeczne sprzed kilku lat. Iran bardzo dużo ryzykuje i ewidentnie dalszej eskalacji konfliktu nie chce. Zresztą do eskalacji namawia przywódców irańskich ich poważny sponsor, czyli Chiny, które nie chcą wybuchu poważnego konfliktu na Bliskim Wschodzie, bo to popsułoby ich interesy – stwierdził.
Dr Witold Sokała dodał, że z kolei stanowisko Rosji wobec kwestii izraelsko-irańskiej jest niejednoznaczne.
– Z jednej strony pewnie chciałaby tej eskalacji, bo odciągnęłaby ona Stany Zjednoczone i Zachód od wojny ukraińskiej, i tu ma poważny interes, natomiast z drugiej strony poważne zaangażowanie Iranu w konflikt regionalny oznacza prawdopodobnie mniejsze dostawy irańskich rakiet, dronów, broni, amunicji artyleryjskiej dla Rosji, tak więc ta kalkulacja ze strony rosyjskiej jest mocno, moim zdaniem, niejednoznaczna – powiedział.
Komentując ostrzeżenia zachodnich mediów, że niebezpieczeństwo wybuchu wojny na Bliskim Wschodzie może przekształcić się w konflikt na skalę światową ekspert stwierdził, że takie ryzyko istnieje.
– Historia uczy, że regionalne konflikty mogą prowadzić do wojny światowej. Tak było w 1914 roku, kiedy po zamachu w Sarajewie wybuchła I wojna światowa, z której wszyscy aktorzy wyszli przegrani i rozbici. Dziś jednak mamy świat zupełnie inny niż sto lat temu, politycy mają do siebie telefony, dyplomaci i eksperci rozmawiają, odbywają się bezpośrednie spotkania polityków w sprawie Izraela, ponadto wpięcie tego kraju w globalną gospodarkę jest na tyle mocne, że nie może sobie pozwolić na przeciwstawienie się opinii całego Zachodu. Z drugiej strony narasta w krajach zachodnich propalestyńska koalicja, która mówi wprost, że trzeba na Izrael nacisnąć, aby wymusić rozwiązanie dwupaństwowe, czyli aby powstało niezależne państwo palestyńskie. Trudno zatem zgadywać, jak te kwestie dalej się potoczą – stwierdził ekspert.