Kilka godzin wystarczyło, by życie wielu rodzin obróciło się tragedię, by poszły z wodą spełnione marzenia o własnym domu, ale także rodzinne wspomnienia zapisane na zdjęciach i dokumentach. Znikło poczucie bezpieczeństwa, a są i tacy, którzy stracili wszystko. Dziś mieszkańcy Głuchołaz próbują podnieść się po niedawnej powodzi. Pomoc z całej Polski daje im nadzieję, oni sami także wzajemnie sobie pomagają. Ale proszą też, by o nich nie zapominać, bo odbudowanie wszystkiego na nowo potrwa lata.
Głuchołazy to gmina na południu Polski, w województwie opolskim, położona przy granicy z Czechami. Zamieszkuje ją około 23 tys. osób, z czego w samych Głuchołazach jest prawie 14 tys. mieszkańców. Miasto dzieli rzeka Biała Głuchołaska. Oba brzegi do niedawna spinał most, a nawet dwa – remontowany i tymczasowy. Oba uległy pod naporem wody. Żywioł pokazał swoją niszczycielską siłę.
Piątek trzynastego
Piątek, 13 września, nie jest dobry dla mieszkańców Głuchołaz. Pojawiają się pierwsze, niepokojące sygnały.
– Na ul. Andersa myśmy od piątku mieli wodę koło domu i w domu – wspomina jeden z rozmówców, mieszkający na lewym brzegu Głuchołaz. – Dużo nam pomagała nasza Ochotnicza Straż Pożarna. Z piątku na sobotę walczyliśmy z wodą do 2.30 nad ranem, ale w sumie cała noc była nieprzespana, obserwowaliśmy. O 6.00 rano się uspokoiliśmy, bo woda zaczęła opadać. Noc przed niedzielą przespaliśmy spokojnie. Padało, ale było w normie. Jednak w niedzielę od rana był już dramat. Woda lała się z każdej strony i podnosiła w niebywałym tempie. Worki z piaskiem nic nie pomagały.
Tragedia rozgrywa się w krótkim czasie.
– Była niedziela, godz. 7.00 rano, kiedy się obudziłam. Mówię do męża: woda podchodzi pod bloki z naprzeciwka. W przeddzień byłam na wałach i widziałam, że woda podniosła się bardzo wysoko. Spodziewałam się, że tymczasowy most zostanie porwany, ale nie przypuszczałam, że ten nowy, remontowany most, także będzie zmyty… O 8.00 godzinie wody przed moim blokiem było już powyżej pasa – opowiada kolejna kobieta.
– Ja mieszkam akurat na czwartym piętrze. Było widać, jak woda szła – mówi kolejny z mieszkańców. I dodaje: – Nie było gdzie uciekać.
– W takiej sytuacji ciężko myśli zebrać. Jak człowiek się ratuje, to po fakcie okazuje się, że bierze ze sobą bzdurne rzeczy, np. łopatę i gumowce wynosi na strych. A ja nie wziąłem tego, co najważniejsze, np. swoich lekarstw. Nie myśli się o tym. Nie wiem, co się wtedy dzieje z głową. Człowiek traci orientację – opowiada nam mieszkaniec ulicy Andersa. Tam woda zerwała także drogę i chodniki, niszczyła wszystko.
Kilka godzin wystarczyło
– Wszystko trwało maksymalnie siedem godzin, zniszczenia w Głuchołazach są totalne, nawet nie ma co porównywać z tymi z 1997 roku – mówi na antenie Radia Kielce burmistrz miasta, Paweł Szymkowicz.
Takie porównania słyszymy od wielu osób. Przecież w 1997 roku była „powódź tysiąclecia”. W Głuchołazach, choć wtedy woda była, nie poczyniła aż tak wielu zniszczeń. To w tym roku uśpiło czujność niektórych mieszkańców.
Mieszkanka parteru kamienicy położonej niedaleko rzeki pokazuje na mokre ściany i resztkę mokrych mebli, jeszcze niewyniesionych.
– W niedzielę rano woda płynęła za oknem, ale nagle zaczęła także wybijać kanalizacja. W ciągu minuty mieliśmy wody po pas, uciekliśmy do góry, na pierwsze piętro. Teraz mieszkamy u siostry, w piątkę. Z tych rzeczy, co mieliśmy, to właściwie nic nie zostało. Z dokumentów mamy tylko dowody osobiste – relacjonuje i przyznaje, że nie spodziewała się takiej powodzi. – W 1997 roku nic nam się nie stało, a teraz…
Apel Radia Kielce: „Pomóżmy powodzianom”
Do Głuchołaz właśnie postanawiamy skierować efekty akcji „Pomóżmy powodzianom”, którą w Radiu Kielce organizujemy od razu, w poniedziałek, 16 września. Apelujemy do Państwa, Słuchaczy Radia Kielce o przynoszenie darów dla powodzian. Na odzew nie musimy długo czekać. Pierwszy do naszej rozgłośni przychodzi pan Zdzisław. Ma ze sobą m.in. konserwy.
– Kupiłem akurat to, bo chyba są bardzo potrzebne. Ci, co sprzątają, nie mają za co, kiedy, albo nawet gdzie kupić jedzenia. Strażacy przychodzą do pracy, a przecież trzeba coś zjeść, jakąś kanapkę, czy napić się herbaty Wiem, co to znaczy. Przeżyłem małą powódź pracując w Austrii. To jest tragedia, tego się nie da opisać, to trzeba przeżyć. Ja też jeździłem przez Głuchołazy, znam to miasto, fajna miejscowość, a teraz widzę cały ten brud, te zniszczenia… Martwi to, że idzie jesień. Jak ci ludzie doprowadzą te domy do porządku, jak wysuszą? – zastanawia się.
Kolejne osoby przychodzą, ale do działania przystępują też przedsiębiorcy. Jesteśmy w kontakcie z osobami koordynującymi pomoc z ramienia Urzędu Miasta i Gminy Głuchołazy. Tam od razu w poniedziałek rozdzwoniły się telefony z całej Polski. Z nami rozmawia Ewelina Litowińska, na co dzień pracownik wydziału promocji, turystyki i sportu. Wymiana zdań jest szybka, ale konkretna. Już dzwonią kolejne telefon z pomocą.
Pomoc płynie z całej Polski
Transport spod Radia Kielce wyrusza w czwartek, 19 września, rano. Wyjeżdżają trzy samochody. W czwartym, jedzie nasza radiowa, reporterska ekipa, w składzie: Marlena Płaska, Dorota Klusek i Jarosław Kubalski, ale nasz bagażnik również jest władowany darami.
Ze stolicy Świętokrzyskiego do Głuchołaz jest prawie 350 km. To ponad cztery godziny jazdy. Po drodze wypatrujemy skutków niedawnej powodzi, ale od naszej strony długo ich nie widać. Pierwsze oznaki wielkiej wody zauważamy dopiero w Prudniku, mieście oddalonym od Głuchołaz o 14 km: mokre mury, wyniesione przed budynki przemoczone meble, poskładane worki z piaskiem.
W Głuchołazach zniszczenia są już ogromne. Nasz transport zostaje skierowany do hali sportowej przy ulicy Wyszyńskiego, ale nie jest łatwo tam dojechać. Na drodze ruch odbywa się wahadłowo, bo z części jezdni asfalt został zmyty, a część drogi została wypłukana przez wodę.
Kiedy już wjeżdżamy na parking pod halą, panuje chaos.
Gdzie mamy podjechać, gdzie rozładować dary?
W końcu słyszymy, by podjechać z drugiej strony, od ulicy Marii Curie-Skłodowskiej. Telefonicznie kontaktujemy się z koordynatorką. Przeprasza nas, prosi by czekać, ale niespodziewanie zjechała się pomoc z całej Polski.
Zgromadzone w ramach zorganizowanej przez Radio Kielce akcji „Pomóżmy powodzianom!” produkty i żywność pomogły przewieźć samochody dostawcze użyczone przez firmy Toyota Romanowski Kielce, Renault Tandem Kielce oraz All-Trans Alberta Śliwy, a także firma Mobile Company Sp. z o.o. prowadząca stacje paliw Orlen w Kielcach przy ulicy Sikorskiego 15, w Starachowicach przy ul. Leśnej oraz w Strawczynie przy trasie wojewódzkiej nr 748 w kierunku Włoszczowy.
Brakuje rąk do pracy
Rzeczywiście, już po drodze widzieliśmy transporty z darami jadące w tym samym kierunku co my, z różnych stron kraju: Podhala, Wielkopolski, także z innych stron Świętokrzyskiego. Wszyscy w busach oklejonych napisami: „pomoc dla Głuchołaz”, „powodzianom”.
Parkujemy przed halą, jak się okazuje tuż obok busa z pomocą przywiezioną z Daleszyc. Przed punktem pomocy spotykamy Koło Gospodyń Wiejskich i strażaków z OSP, którzy rozdają gorący bigos, ciasto, kawę, herbatę i wodę.
– Jesteśmy z Tylmanowej w Małopolsce. Nasze panie z KGW wczoraj cały dzień gotowały, dziś wstały o 3.00 rano, żeby wszystko podgrzać, gorące zapakować w wielkie termosy i przywieźć tutaj. Wyruszyliśmy do dnia. To kawał drogi, 380 km. Ale, co się nie zrobi dla dobra narodu – podsumowuje jeden ze strażaków.
Pod halą panuje ogromny ruch. Pojawiają się darczyńcy, ale też potrzebujący. Stąd konieczność szybkich decyzji oraz zaangażowanie wielu rąk do pracy. Na szczęście i takie są. Radek, student z Warszawy zagregował od razu, jak obejrzał relacje w telewizji.
– Zobaczyłem, że sytuacja jest tragiczna, więc od razy przyjechałem. Mam jeszcze wakacje, odłożyłem pracę, kupiłem jakieś zapasy, przyjechałem i zostałem zakwaterowany. Przydzielili mnie do noszenia rzeczy, bo tu jest wielka hala. Wiadomo, że ja nie będę tu jakieś rozkazy wydawać, ale jak mogę być dodatkową parą rąk… Chciałem zgarnąć parę osób z Warszawy, ale nikt nie mógł, więc przyjechałem sam – mówi.
Jako wolontariuszka pracuje też Sylwia Alasińska, polonistka ze szkoły położonej obok hali.
– Pomagam tutaj od początku, od rana do nocy, bo sama nie ucierpiałam, ale ucierpieli ludzie, których znam, dzieci, które uczę, nie mają gdzie mieszkać – mówi i zaczyna płakać.
„Szkoda gadać, szkoda nawet żyć”
Jeden z naszych busów od razu zostaje przepakowany i dary jadą w teren. Co do dwóch pozostałych zapada decyzja, że mają się przedostać na lewy brzeg Głuchołaz. Mieszkający tam ludzie mają większe potrzeby, bo i skala zniszczeń jest większa.
Jedziemy. Dojeżdżamy do kładki pieszo-rowerowej, która została udostępniona przez prywatną firmę, by tą drogą nieść pomoc humanitarną. Przeprawa ma jednak ograniczony tonaż. Policjanci pozwalają jechać naszemu mniejszemu samochodowi, toyocie. Większy dostawczak musi zostać, ale trzeba go przepakować. Tu z pomocą przychodzi wolontariuszka, Natalia, mieszkanka Głuchołaz, która zatrzymuje samochody jadące na lewy brzeg i w wolne miejsca każe przyjmować paczki. Jej zdecydowany ton głosu sprawia, że nikt nie odmawia. Jedno pudełko, 2-6… ile kto może, tyle pakuje i zawozi do punktu zbiorczego po drugiej stronie. Tak nasz transport zostaje rozładowany.
Naszą reporterską pracę wykonujemy niejako przy okazji, między przekładanymi paczkami, po zakończeniu spraw związanych z logistyką.
W oczekiwaniu na pomoc w rozładunku naszych darów, podchodzą do nas pojedynczy mieszkańcy, ze łzami w oczach i pytaniami: czy można wziąć wodę? Czy macie może łopatę? A czy ma pani kalosze, rozmiar 43?
Zaczepiają nas dwie starsze panie. Ze łzami w oczach. Jedna z nich opowiada:
– Nie mamy nic, nie mamy chałup, wszystko było zalane pod sufit. Ja zdążyłam wziąć tylko 3 pary majtek. Pobiegłam do pokoiku na górze… a teraz mieszkam u sąsiadki. Mąż mi zmarł, zostałam sama, jestem po zawale, nie mam sił poradzić sobie z tymi zniszczeniami – mówiła zrozpaczona.
– Tragedia. Nawet się mówić nie chce. Wszystko w domu jest zalane powyżej 1,5m. Trzeba było się ewakuować. U nas nie ma drogi, chodnika, nic nie ma – mówi kolejna z kobiet, mieszkanka ulicy Andersa na lewym brzegu miasta.
Po łopatę przychodzi kolejna, starsza kobieta. Nie kryje rezygnacji. Jak mówi, straciła wszystko.
– Z mieszkania wszystko wyniesione. Uciekłam w tym, w czym jestem, poszłam do wnuczki. Szkoda gadać, szkoda nawet żyć, jak się patrzy, że już się straciło cały majątek. Miałam 1,5 metra wody w mieszkaniu, więc wszystko wypłynęło – opisuje.
Wizytówka miasta obrazem katastrofy
Miasteczko w znacznej części zostało zniszczone przez żywioł, ale to, co dzieje się w sąsiednich wioskach, jest jeszcze bardziej przerażające. Głuchołazianie opowiadają nam, że w miejscowościach Bodzanów, albo Nowy Świętów woda wdzierała się dosłownie wszędzie, przepływała przez domy na wysokości podwieszanych, górnych szafek kuchennych.
– Mam brata w Nowym Świętowie. U niego wszystko wywaliliśmy, do gołych ścian. W tej chwili nawet do domu nie ma wejścia, bo przed domem jest wyrwa na ponad 1,6 metra. Zrobiliśmy tymczasowy pomost, takie rusztowanie, żeby wejść do mieszkania. Wody nie mają i plotki są takie, że woda z sieci może być tam dopiero za dwa – trzy miesiące, bo wszystko jest porwane, sieci wodociągowe poniszczone – mówi mieszkaniec Głuchołaz. Dodaje, że choć u niego mieszkanie też jest zalane, to są ludzie, którzy mają dużo gorzej, więc im pomaga.
Odwiedzamy także centrum Głuchołaz, wizytówkę gminy. Uszkodzona nawierzchnia, pozrywane kostki brukowe, błoto, miejscami stojąca woda. Rynek świadczy dziś nie o ciekawej historii miasta, sięgającej XIII wieku, ale o sile kataklizmu, jaki nawiedził ten rejon.
– Straty są ogromne, bo woda wpłynęła w najstarszą część miasta, a ta jest zbudowana z takich materiałów, jakie były dostępne kiedyś, przed wiekami, jak np. niewypalane cegły. Jak woda w to wpłynęła, to wszystko jest zamulone, śmierdzące. To czuć – mówi Grzegorz Ptak, działacz społeczny, radny miejski.
Taki obraz zniszczeń, tragedii, ale też pomocy i nadziei zostaje w naszych głowach, gdy w czwartek wyjeżdżamy z Głuchołaz.
Szkoła bez ogrzewania
Piotr Kędroń, dyrektor Szkoły Podstawowej numer 1 im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego w Głuchołazach mówi, że tym razem woda poczyniła duże zniszczenia. Weszła przez okno w piwnicy, wcześniej je wyrywając z zawiasów. Zalała szatnie, kuchnię, jadalnię, pomieszczenia gospodarcze i, co jest największym zamartwieniem, kotłownię
– Dwa kotły gazowe zostały zniszczone i już nie nadają się do użytku. I to jest największy problem, bo zbliża się jesień, musimy suszyć pomieszczenia. Bez sprawnych kotłów to nie jest możliwe. Nurt wody był bardzo silny, i większość pomieszczeń znajdujących się poniżej parteru zostało zalanych. Na szczęście parter mamy wysoki – zaznacza. Dodaje, że potrzebna będzie pomoc finansowa. – Obecnie zbieramy też na kotły. To podstawa. Trwa zbiórka na portalu Pomagam.pl. Chcemy zebrać choć część pieniędzy na zakup przynajmniej jednego kotła.
Sale nie zostały zalane, ale do końca tego tygodnia lekcje nie zostaną wznowione. Natomiast od wtorku (24 września) odbywają się zajęcia opiekuńcze dla dzieci z klas I-III, których rodziny ucierpiały w powodzi.
– Gdy rodzie będą walczyć ze skutkami powodzi, dzieci przez pięć godzin będą mogły być obecne w szkole. Teraz też przygotowujemy wyjazd większości naszych uczniów nad morze na tydzień. Po tym czasie wróciłyby już do szkoły na normalne zajęcia – wyjaśnia.
Trudne doświadczenia dla dzieci
Podczas pobytu nad morzem, dzieci będą miały zapewnioną pomoc psychologiczno-pedagogiczną.
Wsparcie specjalistów jest tym ważniejsze, że rodziny ponad 30 uczniów w powodzi straciły swój cały dobytek, a ta liczba nie jest ostateczna, bo nie ze wszystkim rodzicami udało się już nawiązać kontakt.
Uczniem szkoły w Głuchołazach jest 13-letni Olaf. Teraz jednak pomaga tacie skuwać tynki, które nasiąkły wodą. Zrywa też podłogę. Oprowadza nas po tym, co pozostało z jego pokoju.
– Tutaj była szafa narożna, na niej stało akwarium. Tutaj było moje łóżko, a tu brata. Mieliśmy telewizor, drukarkę i xboxy. A tu była tapeta z autami. Niestety, woda uderzyła w piec, który przebił ścianę i wpadł do naszego pokoju rozwalając to wszystko. Popłynęły moje dwa albumy ze zdjęciami i moje rysunki, bo ja bardzo lubię rysować. A brat stracił część swoich medali, bo on bardzo lubi sport – opowiada chłopiec.
Osób, którym woda zniszczyła mieszkania jest dużo, wśród nich jest kolejna z naszych rozmówczyń, na co dzień mama czterech chłopców. Tuż po powodzi nie sprawdzała, co się stało z jej dobytkiem. Zaczęła pomagać innym.
– Chodziliśmy rozdawać żywność, wnosiliśmy towar, walczyliśmy od samego rana do 22. Pomogliśmy sprzątać mieszkania, żeby ludziom było trochę lżej. I w końcu, jak znalazłam chwilę, poszłam do siebie, żeby zobaczyć, co jeszcze z tego wszystkiego mogę uratować – opowiada. Jak dodaje, najważniejsze dla niej, że ona i jej dzieci przeżyli, że nic się nie stało jej przyjaciołom. – Rzeczy materialne można kupić. Straciliśmy dach nad głową? No trudno, pójdziemy na razie do znajomych. Jakoś to będzie – podkreśla.
Powrót do normalności będzie długi
Po tygodniu od kataklizmu, ciągle widać jak bardzo dużo zostało do zrobienia, aby przywrócić normalność. Tej normalności brakuje. Do niedawna jeszcze marzeniem dla wielu osób była możliwość umycia się.
– Jest dobrze, wreszcie mam czyste włosy, to inaczej się myśli – cieszy się mama jednego z uczniów, która przyszła do szkoły po dokumenty na „niebieską szkołę”. Niebieską, bo ma się odbyć nad morzem. O swoich problemach nie chce opowiadać:
– Żyjemy, nikomu z rodziny nic się nie stało, to teraz z resztą sobie poradzimy – wyjaśnia.
Część transportu zostawiamy w szkole, z kolejną partią, w której znajdują się mi.in. jednorazowe miski, kubki, sztućce zostajemy odesłani do Kompleksu Turystycznego „Sudety” – Ośrodka Banderoza w Głuchołazach. Obecnie ten ośrodek dla dzieci i młodzieży gości żołnierzy, wojsko i wolontariuszy. Tu też jest przygotowywane pożywienie dla służb, które walczą ze skutkami powodzi w Głuchołazach.
W pomoc bardzo aktywnie włączają się także harcerze, którzy od razu zaczęli aktywnie pracować i fizycznie, podczas sprzątania, ale także docierając do mieszkańców gminy.
To wsparcie, w różnej postaci będzie jeszcze długo potrzebne. Grzegorz Ptak apeluje, by nie zapominać o mieszkańcach Głuchołaz.
– W tej chwili jest taki festyn grozy, wszyscy się jednoczymy, ale za miesiąc, kiedy przyjdzie brzydka pogoda, kiedy służby wyjadą, zostaniemy z problemami, jak wyremontować domy – zauważa. – Ludzie zobaczą, że nagle nie ma pracy, bo wiele małych firm na przykład działających w Rynku, jak pizzerie, restauracje, salony fryzjerskie, kosmetyczne za chwilę nie będą miały z czego zapłacić rachunków, więc kolejna odsłona tej tragedii jeszcze przed nami. Pomoc będzie potrzebna cały czas, bo bez niej okaże się, że dla niektórych rodzin puszka pasztetu stanie się puszką kawioru. Zbliża się zima, choć dziś jest ciepły dzień, to czujemy, że ta temperatura spada, a wielu mieszkańców jest bez pieca, bez ogrzewania…
Burmistrz Głuchołaz mówi, że po powodzi w 1997 roku przywracanie miasta do stanu sprzed zniszczeń powodziowych trwało 3-4 lata, teraz ten czas będzie o wiele dłuższy.