Od kilku miesięcy informujemy Państwa w audycji Radia Kielce „Z kulturą o kulturze” o zdarzeniach artystycznych związanych z ponownym oddaniem do użytku kielczanom i wszystkim gościom gmachu teatru przy ulicy Sienkiewicza 32. Budynek istnieje w mieście od 145 lat i tak, jak w XIX wieku był wyróżnikiem miasta, tak jest też dzisiaj. Nowoczesny na tamte czasy, takim jest też teraz, choć inaczej trzeba tę nowoczesność rozumieć, bo tym razem nie bryła architektoniczna i wystrój, a wyposażenie techniczne i wszelkie udogodnienia w starych murach świadczą o współczesności. Mówię o tym, bo zakończył się czas oddawania teatru widzom, a zaczął czas, nazwijmy to, normalnego funkcjonowania sceny w starych-nowych przestrzeniach. Jeżeli wyznacznikiem takiej „normalności” miałby być premierowy spektakl „Baśni o wężowym sercu”, to niech tak będzie, bo takich przedstawień oczekujemy dziś od każdego teatru – osadzonych w historii a współczesnych, wizyjnych, baśniowych sprawiających estetyczną radość, a jednocześnie skłaniających do przemyśleń i wywołujących wiele etycznych, społecznych a nawet politycznych refleksji. Zacząłem tę recenzję całkowicie od końca celowo, bo to przecież tak, jak z naszym teatrem, coś się skończyło, czyli czteroletni remont i coś się zaczyna, ale przecież nie w nowych, tylko pięknie odnowionych przestrzeniach. Paradoksalnie jednocześnie cofamy się i wybiegamy w przyszłość.
Nie przez przypadek też taka a nie inna sztuka wybrana została na pierwszą premierę, bo przenikanie się czasów, miejsc i postaci, generalnie światów, jako nieodłączny element baśni, pokazuje istotę teatru. Powieść „Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli” Radka Raka zaadoptował na kielecką scenę Michał Kmiecik i z oryginału wprowadził nie tyle treść, ile istotę książki a mianowicie opowieść o transcendentnych, metaforycznych korzeniach wszystkiego co w ludzkim życiu najważniejsze, a więc miłości, wierności i zdradzie. Jak w życiu, rzeczy najważniejsze przeplatają się z błahymi, patos z wulgarnym żartem i komedią, historia z teraźniejszością a przede wszystkim podlegają nieustannym metamorfozom, zamianom ról, nic nie jest jednoznaczne, bo każdy nosi w sobie pierwiastki dobra i zła.
Kielecki spektakl jest niesamowicie wizyjny, baśniowy i w tym fantastycznie nomen omen pasuje do książkowego oryginału. Sprawia to głównie scenografia Mirka Kaczmarka, jego kostiumy i reżyseria świateł. Pomagają nowe możliwości techniczne sceny, zapadnie, z których główna wyłania z podziemi piękne, jeżeli można tak powiedzieć, piekło. Rzeczywista przestrzeń sceny zlewa się z projekcją wideo sprawiając wrażenie nieograniczonej przestrzeni. Kostiumy jak najbardziej symboliczne, różnicujące wyraźnie społeczne stany, gdzie wyżej urodzeni błyszczą na koturnach a niżej urodzeni cali na czerwono, czyli we krwi, bez butów za to z karykaturalnym jarzmem na grzbiecie. Symboliki kolorów jest zresztą więcej, stąd czarne kostiumy diabłów i dworskiego ekonoma, ale też Żydów, srebrny niczym z księżycowej łuny szamanki Sławy, białe kostiumy Zmór. Mirek Kaczmarek kolejny raz wykreował w Kielcach przestrzeń sceniczną idealnie współtworzącą spektakl. Baśniowość przedstawienia kreuje też muzyka Wojciecha Kucharczyka i jej wizualizacje i tu też niezwykle pomogły nowe możliwości kieleckiej sceny a mianowicie immersyjny system dźwięku sprawiający, że poszczególne odgłosy niejako nas otaczają wyłaniają się z różnych miejsc sceny i widowni. Na osobną uwagę zasługują zaadaptowane współczesne fragmenty muzyczne jak choćby ograny do niemożliwości „I like Chopin” Gazebo, czy współczesna choreografia Hashimotowiksy jednoznacznie podpowiadające widzom, że przedstawienie jest o nas, o kielczanach i Polakach tego i poprzedniego roku, co zresztą w swoisty sposób zostanie wypowiedziane w poincie spektaklu.
Teraz mam dylemat, bo ani miejsca, ani czasu, ani gardła by nie starczyło, by omówić grę poszczególnych aktorów. W spektaklu gra cały zespół Teatru imienia Stefana Żeromskiego w Kielcach, 20 osób. I wszyscy grają doskonale. Można odnieść wrażenie, że konkretne role zostały napisane dla konkretnych aktorów. Bywalcy Teatru wiedzą, że większość dysponuje swoim własnym emploi stąd Sławą mogła być tylko Joanna Kasperek a Kocmołuchem Andrzej Plata. Najbardziej diaboliczny jest rzecz jasna Dawid Żłobiński a najlepiej delikatną i skrzywdzoną Chanę zagrała Klaudia Janas. Doskonali są główni adwersarze, którzy niejako przenikają się w fabule przedstawienia, czyli Mateusz Bernacik i Kuba Golla jako Kóba Szela i Wiktoryn Bogusz. Generalnie, w tym przedstawieniu gra dosłownie zespół w najlepszym tego słowa znaczeniu. Porównując wczorajszą premierę do jakiejś precyzyjnej maszyny, wszystko jest tu na swoim miejscu i wszystko działa idealnie. Rekomendacja jest jednoznaczna, ten spektakl trzeba obejrzeć koniecznie. Bardzo gorąco Państwa zachęcam.
Ta witryna wykorzystuje pliki cookie. Kontynuując przeglądanie wyrażasz zgodę na ich używanie. Zachęcamy do odwiedzenia naszej strony Polityki prywatności. Rozumiem