Teatr Lalki i Aktora „Kubuś” w Kielcach wystawił kolejną premierę w nowym sezonie, trzecią po przenosinach z ulicy Dużej do nowego budynku przy ulicy Zamkowej. Tym razem familijne przedstawienie „Wio, Leokadio” według powieści Joanny Kulmowej młodzi i dorośli widzowie obejrzeli na dużej, głównej scenie Teatru.
Autorką adaptacji powieści i reżyserką przedstawienia jest Monika Czajkowska, doktorantka na Wydziale Reżyserii Filmowej i Telewizyjnej łódzkiej „Filmówki”. Wydana w 1963 roku, czyli ponad sześćdziesiąt lat temu książka nie jest łatwa w lekturze i choć włączona do światowego kanonu UNESCO najwybitniejszych lektur dla dzieci i młodzieży, osobiście wydaje mi się, że to powieść bardziej dla dorosłych jak choćby „Kajtuś Czarodziej” Janusza Korczaka.
Bohaterem książki Joanny Kulmowej i kieleckiego przedstawienia jest dorożkarska szkapa, tytułowa Leokadia, która niejako siłą rzeczy staje się bezrobotna, gdy jej właściciel dorożkarz Alojzy przechodzi na emeryturę. Problem w tym, że szkapa chce być nadal aktywna i treścią przedstawienia Monika Czajkowska uczyniła wędrówkę dwojga bohaterów w poszukiwaniu zajęcia odpowiedniego dla kogoś, kto nie dość, że jest zwierzęciem, innym, bo mówiącym niczym człowiek, to na dodatek ze skrzydłami, które w czarodziejski sposób nagle wyrosły i zdają się jedynie przeszkadzać. Jednym z piękniejszych momentów przedstawienia jest pokazanie, że skrzydła we właściwym momencie są jednak potrzebne i coś, co wydawało się ułomnością, w rzeczywistości jest swoistym darem. Być może taki przekaz dotrze do dzieci, choć reżyserka bardziej poszła w kierunku wizyjności spektaklu, nasyciła go slapstickowymi gagami, które bez wątpienia dla najmłodszej widowni są najbardziej atrakcyjne. W rezultacie Małgorzata Oracz w tytułowej roli oraz Andrzej Skorodzień jako Alojzy pełni są spokojnego ciepła i filozoficznej zadumy zaś pozostali aktorzy, czyli Agata Sobota, Michał Olszewski i Mateusz Drozdowski kreują celowo przerysowane, stereotypowe i humorystyczne postaci charakterystyczne dla zawodów jakie wykonują. W spektaklu aktorzy praktycznie grają w żywym planie, na scenie pojawiają się jedynie dwie lalki, tytułowej Leokadii i tygrysa w Zoo. Ciekawie pomyślaną i sporych rozmiarów lalkę Leokadii animują Małgorzata Oracz i Andrzej Skorodzień, nie wiem tylko czy wyraźna miejscami nieporadność w przemieszczaniu szkapy na scenie była celowa i miała znaczyć emerytalny wiek obojga przyjaciół, czy jest to moja nadinterpretacja. Bardzo ładnie „zagrały” w przedstawieniu możliwości techniczne nowej sceny, piękny początek spektaklu z wykorzystaniem zapadni, również doskonały, bo prosty pomysł wykorzystania zapadni jako rzeki, wreszcie sztankiety pozwalające unosić się Leokadii nad scenicznym miastem. To w połączeniu z minimalistyczną, ale idealnie pasującą do treści sztuki scenografią Adriana Lewandowskiego sprawia, że nawet nie znając książki Joanny Kulmowej możemy wyobrazić sobie jej przesyconą filozofią fabułę. Bardzo żywa w spektaklu jest gra świateł Prota Jarnuszkiewicza, co bardzo też podobało się na premierze młodym widzom, natomiast całkowitym nieporozumieniem moim zdaniem jest dobór muzyki, przeszkadzający a nie ułatwiający odbiór sztuki zarówno młodym, jak i dorosłym widzom. W takim przedstawieniu aż prosi się o muzykę-tło, neutralną, otaczającą i oczywiście dynamiczną, ale równie neutralną we wszystkich scenach zbudowanych na gagach tymczasem reżyserka montuje poszczególne sceny wplatając w nie fragmenty standardów muzycznych, znanych, ogranych więc charakterystycznych, czyli niejako samych w sobie będących opowieścią.
Całe przedstawienie uważam jednak za wartościowe i polecam rodzicom a może nawet bardziej dziadkom, emerytom właśnie, aby z wnukami wybrali się do Teatru Lalki i Aktora „Kubuś” w Kielcach na spektakl „Wio, Leokadio” według Joanny Kulmowej w reżyserii Moniki Czajkowskiej.
Ryszard Koziej